Lekcja różnych oczekiwań
Nauczycielka, która choruje na stwardnienie zanikowe boczne chciała wrócić do pracy. Dyrektor szkoły podważył orzeczenie lekarskie o zdrowiu kobiety, ale w końcu przygotował salę.
Klasa na parterze budynku Zespołu Szkół, w której miały odbywać się zajęcia z informatyki jest pusta. Przy każdym z niewielkich stolików, na które zmieści się tylko jeden laptop, przysunięte jest jedno krzesło. W klasie zmieści się na raz mała liczba dzieci. Czy zajęcia poprowadzi tutaj Jolanta Kowalska, która przebywa na zwolnieniu lekarskim z powodu choroby - stwardnienie zanikowe boczne?
- Dzisiaj po prawie dwóch miesiącach dyrektor szkoły do mnie zadzwonił i powiedział, że wszystko jest przygotowane. A najpierw podważył decyzję lekarza medycyny pracy, że mogę pracować - opowiada Jolanta Kowalska, którą odwiedzam w domu w pobliskich Popęszycach. Kiedy rozmawiamy nauczycielka siedzi na wózku przy stole w salonie. - Jak wygląda pani dzień - pytam. - Rano rehabilitacja, potem trochę telewizji i internetu. Czytam zwłaszcza portale edukacyjne, a potem wieczorem znowu rehabilitacja – słyszę w odpowiedzi.
- Wierzy pani, że uda się żyć tak długo jak Stephen Hawking - znany brytyjski astrofizyk, kosmolog, fizyk teoretyk z tą samą chorobą? - pytam, licząc, że to dobry przykład człowieka, który z chorobą żyje już 54 lata, mimo, że lekarze przewidują zwykle znacznie mniej. - Mam nadzieję - odpowiada.
Nawiązując do tego samego naukowca, pytam dyrektora szkoły o możliwość kontynuowania pracy przez nauczycielkę z tą samą chorobą. - Ale czy Hawking pracuje z dziećmi? - odpowiada mi pytaniem dyrektor.
Jacek Zawiślak pracuje w tej samej szkole już ponad trzydzieści lat. Po jednej kadencji przerwy znów wrócił na stanowisko dyrektora.
- Rozumiem tę chorobę. Mam w rodzinie osobą chorującą na to samo. Wiem, co to znaczy i proszę mi wierzyć, że tę całą sytuację rozważałem w dwóch kontekstach. Mam obowiązek przede wszystkim zająć się bezpieczeństwem dzieci. Mam pewną wyobraźnię - wyjaśnia dyrektor szkoły. - Okazało się, że pani Kowalska mimo, że ma zaświadczenie że jest zdrowa jest osobą bardzo cierpiącą, nie rusza się. W tym kontekście brałem pod uwagę bezpieczeństwo dzieci. Nauczyciel unieruchomiony nawet z jednym dzieckiem nie bardzo ma wpływ na to, co się dzieje. Dlatego pani Kowalska ma zaplanowane mały grupy uczniów.
- Przez trzy lata pracowałam, będąc na wózku i żadnych niebezpieczeństw nigdy nie było - zapewnia nauczycielka i dodaje, że jako wicedyrektor szkoły była odpowiedzialna za monitoro-wanie bezpieczeństwa na terenie szkoły. - Jeśli chodzi o bezpieczeństwo w szkole, wiedziałam o wszystkim. Dyrektor, mówiąc takie rzeczy, narzuca rodzicom i uczniom pewien sposób widzenia tego, w jaki sposób ja pracuję. A czy szkoła nie powinna uczyć dzieci integracji z osobami niepełnosprawnymi? Moim celem było przekonanie uczniów, że osoba na wózku może normalnie funkcjonować. A zdaniem dyrektora, mówił o tym przy świadkach, ja jestem niebezpieczna dla siebie i dzieci - żali się nauczycielka.
- Może dzieci chciałyby się właśnie przy pani Kowalskiej zachowywać prawidłowo ze względu na jej chorobę? – dopytuję dyrektora. – Tak, niewykluczone – odpowiada J. Zawiślak i przedstawia pomysły na zajęcia, które sprzyjają innym zachowaniom niż na zwykłych lekcjach. - Mieliśmy taki pomysł, aby pani Kowalska uczyła przygotowania do życia w rodzinie. Ma kwalifikacje do tego. To jest świetna lekcja, odbywa się w grupach, nie trzeba stawiać ocen, to jest tzw. lekcja mówiona. Na pewno poprzez swoje doświadczenia także z niepełno-sprawnością wydawało się, że będzie to dobry pomysł na spełnienie się na takich lekcjach. Pani Kowalska odmówiła - tłumaczy dyrektor szkoły. - Nie mogłem zapewnić 4 września nauczania indywidualnego, bo informacje o tym przychodzą troszeczkę później. Stąd ta cała jakaś otoczka, że ja kazałem, aby wchodziła na drugie piętro. Musiałem zapewnić etat.
Zaproponowałem pani Kowalskiej też pracę w świetlicy. Jest tam podjazd dla osób niepełnosprawnych, który przystawia się do wejścia. Jest tam też mniejsze pomieszczenie przy świetlicy, do którego mogłaby swobodnie wjechać. Tak sobie wyobrażaliśmy, że mogłaby tam pracować, mieć kontakt z małymi grupami uczniów, obok byłaby nauczycielka, która w razie różnych sytuacji mogłaby pomóc. To też zostało odrzucone - zapewnia dyrektor.
Z relacji nauczycielki wynika, że zgoda lekarza medycyny pracy dotyczyła tylko zajęć w małych grupach z informatyki i terapii pedagogicznej i na inne nie mogła się zgodzić. - Zgodnie z planem zajęć z 1 września dyrektor przydzielił mi zajęcia edukacji wczesnoszkolnej i zajęcia komputerowe w klasach na drugim i trzecim piętrze – mówi pani Kowalska. - Gdy stawiłam się do pracy 20 września zostałam potraktowana skandalicznie. Najpierw syn uzyskał informacje od dyrektora, że: „Mogę iść na górę i uczyć, bo jestem zdrowa”, a następnie pan Zawiślak w asyście wicedyrektorki i pracownika urzędu miejskiego wręczył mi odwołanie od orzeczenia lekarza medycyny pracy i nie dopuścił do wykonywania obowiązków.
O zdanie w tej sprawie pytałam rodziców. - Są rodzice, którzy naciskają na dyrektora, żeby nie dopuścił tej pani do pracy, zgłaszają obawy o dzieci. Wiem, że dyrektor jest w bardzo trudnej sytuacji, bo tutaj nie ma dobrego rozwiązania – mówi jedna z mam.
- Jestem przekonana, że wszelkie działania pana dyrektora mają na celu przede wszystkim wsparcie i pomoc nauczycielowi w jego trudnej sytuacji życiowej i wyłącznie do tego zmierzają - skomentowała natomiast burmistrz Danuta Wojtasik.
- To jawna dyskryminacja i brak tolerancji dla osób niepełnosprawnych – mówi jedna z nauczycielek. - Pani Jola to świetny pedagog.
Czy Jolanta Kowalska wróci do szkoły? - W tej chwili nie czuję się na siłach. Postępowanie dyrektora rozłożyło mnie na łopatki. Nie spodziewałam się, że po 30 latach pracy w szkole spotka mnie coś takiego - przyznaje nauczycielka.