Lekcja życia i śmierci pod kierunkiem generała
Gdy tak wczoraj widziałem te kwiaty w miejscu, gdzie 10 lat temu toczyła się dramatyczna walka z czasem, zimnem i strachem, nie sposób było uciec od wspomnień. Paradoks, że choć Śląsk przeżywał tyle tragedii pod ziemią i jesteśmy do nagłych śmierci przygotowani lepiej niż ktokolwiek inny w Polsce, to jednak największą traumę niesie ze sobą katastrofa budowlana w hali MTK. A nie tąpnięcie czy wybuch pyłu węglowego.
Pewnie każdy ma swoją opowieść z tej nocy i kolejnych kilku dni. Dla rodzin ofiar będzie w nim miejsce na telefon, którego nikt nie odbierał, bezradne obserwowanie akcji strażaków, informacja o najgorszym. Nawet wyobrażanie sobie tego jest trudne, choć przecież sama śmierć nikomu z nas nie daje o sobie zapomnieć i ta intymna emocja, straszna jak otchłań, jest tuż obok, w rodzinach, wśród znajomych, w drugim pokoju.
Swoją opowieść mają ratownicy i generał Skulich, szef akcji. Dawał wtedy odrobinę pewności, że coś wiadomo, że ktoś czuwa i że ktokolwiek wie, co teraz począć. Swoją opowieść mają dziennikarze, którzy byli na miejscu. Biegaliśmy rozognieni, prawdopodobnie nikt z nas nie widział wcześniej czegoś podobnego. Skulich jak profesjonalista - inaczej niż my, emocje ukrywał. Nawet jeśli miał wątpliwości - a miał, o czym dzisiaj w DZ opowiada (str. 12-13) - nie dawał tego po sobie poznać. Dlatego prawie każdy widział w nim szefa i przewodnika. Zaufajcie mi, wiem, co robię - tak bardzo wszyscy tam na miejscu potrzebowali takich słów.
W ubiegły piątek w obszernym materiale przedstawialiśmy w DZ sytuację prawną wokół katastrofy, winnych i niewinnych, pokazywaliśmy, jak wygląda życie rodzin ofiar. Dziś kończymy wspomnieniem generała Janusza Skulicha, jego spojrzeniem z dystansu i na akcję, i na swoją służbę. 28 stycznia 2006 roku to bardzo ważna data i dla każdego z osobna, i dla Śląska w całości. Pokazaliśmy wtedy hart ducha i twardość, ale też solidarność. A wszystko to rysowane pastelową barwą śląskiej tradycji, miłości do gołębi, a jak do gołębi, to do wolności.
Tyle razy lubimy mówić, że DZ jest jak kronika dziejów naszej ziemi, naszych spraw, emocji i namiętności. Numer z poniedziałku, 30 stycznia 2006 roku, pierwszy po katastrofie, jest ważnym historycznym świadectwem tamtego czasu. Dlatego do niego wróciliśmy. Nie możemy zapomnieć o tych wydarzeniach. O ofiarach i bohaterach. I winnych tragedii.