Pochodzący z Dąbrowy Górniczej Marcin, lektor, pierwsze nagrania przygotowywał w domu pod kocem. Dzisiaj słyszymy go w popularnych programach dokumentalnych, m.in. w programie „Polscy Truckersi” dla Discovery.
Niewielkie studyjne kino Rialto w Katowicach. W sali kinowej: kawiarniane stoliki, a także balkon. W niedzielę dwa tygodnie temu pękało w szwach. To wszystko nie za sprawą premiery nowiutkiego amerykańskiego filmu, ale za sprawą filmu z lektorem na żywo. 90 stron tekstu i 90 minut filmu. „Portrety ówczesnych ogrodów. Od Moneta do Matisse’a” i Marcin Ryk jako lektor.
Gdy widzowie jeszcze się tłoczą w przedsionku i przy barze zamawiają kawę, on prosi o szklankę ciepłej wody i pod nosem czyta tekst. - Najgorsze jest to, że nie przeczytałem sobie jeszcze drugiej połowy, a tam jest dużo francuskich słów. A najciężej improwizować po francusku. Może się zdarzyć, że ktoś na widowni będzie znał język lepiej ode mnie i będzie wiedział, co to znaczy - śmieje się Marcin Ryk, gdy zaczynam wypytywać go o pracę lektora. Głos ma niski, kojący. Gdy za chwilę zacznie czytać tekst, nawet nie zauważę, kiedy minie 90 minut.
Codziennością tego 25-latka jest czytanie reklam, w kinie zaś - jak sam twierdzi - dostaje sporą dawkę adrenaliny, której potrzebuje. - 90 minut czytanego tekstu, gdzie za punkt honoru stawiam to, żeby się nie pomylić i żeby w ogóle widz nie zauważył, że tekst jest czytany - mówi Marcin.
Czy jakoś specjalnie się przygotowuje? - Dbam o to, by mój poranek i cały dzień był pozytywny, żebym przyszedł do kina wieczorem uspokojony, a na 10 minut przed seansem będę pił ciepłą wodę - mówi. Dlaczego akurat ciepłą wodę? - Bo to profesjonalnie wygląda - uśmiecha się lektor. Czyli kaprys? Niezupełnie. Woda ma za zadanie rozgrzać struny głosowe i nawodnić.
- Powietrze, które będzie cały czas przepływać przez krtań, będzie wysuszać struny głosowe, stąd potrzebne jest nawodnienie - wyjaśnia. - Popijanie wody w trakcie czytania filmu jest trudne, bo muszę celować w miejsca, w których nie ma napisów i nie trzeba nic czytać. Często mierzę się z czasem bądź jego brakiem. Widzowie pewnie tego nawet nie zauważają, bo mnie nie widać, pewnie nawet nie wiedzą, że tutaj siedzę i czytam na żywo.
Pierwsze kroki jako lektor Marcin stawiał jeszcze w liceum. - Moja pierwsza, największa produkcja miała miejsce w czasach liceum. Siedziałem wtedy na lekcji historii u bardzo surowej pani profesor i dostałem wiadomość, że mam przyjechać do Warszawy na nagranie. Kiedy zobaczyłem, do jakiego studia, wybiegłem z klasy nie licząc się z konsekwencjami! I udało się, czytałem w bardzo dużej kampanii reklamowej, która otworzyła przede mną wiele drzwi - tłumaczy.
Ale początki nie były łatwe.
Jak wspomina Marcin: - Najpierw było tak, że zdecydowałem, że będę lektorem i dopiero po fakcie zacząłem się uczyć w praktyce. Pomimo jakości, której dzisiaj pewnie bym się wstydził, miałem okazję czytać mniejsze i większe rzeczy. Najbardziej bolesnym momentem i tym najbardziej uczącym był ten, kiedy się słyszałem potem.
Choć miał epizod z Akademią Muzyczną i wokalistyką. Tam dowiedział się, jak funkcjonuje głos.
- Na szczęście żadnej wady wymowy nie miałem, ale byłem nieświadomy tego, jak mówię - wspomina lektor. Zaczynał od domowego studia, w którym nagrywał pierwsze reklamy. Zdarzało mu się je nagrywać... pod kocem. - Trochę się tego wstydzę, jak zaczynałem. Chciałoby się być profesjonalnym od początku do końca.A jednak takie epizody, choć śmieszne, to jednak nieco odejmują, a broń Boże, żeby dowiedział się o tym ten, co płacił za te reklamy - śmiech.
Było i tak, że postanowił zmienić życie, zawód i wyjechał do Norwegii. Po miesiącu wrócił do Polski, ale nawet w Norwegii nagrywał reklamy, które wysyłał swoim klientom.
Co jeszcze musi robić lektor, a czego mu nie wolno? Marcin nie jada surowych jajek, a gdy przychodzi zapalenie zatok, przeżywa prawdziwy dramat.
- Gdy jestem chory, płaczę... Cierpię bowiem na taką przypadłość, że najmniejsze nawet przeziębienie powoduje trzytygodniowe zapalenie zatok. Raz w roku to przechodzę.
Wówczas musi odwoływać zlecenia?
- Kombinuję. Nauczyłem się odcinać górny rezonator, brzmi to prawie tak, jak powinno, na pewno nie słychać kataru - przyznaje Marcin.