Lewactwo Kaczyńskiego, czyli kto ustawi gilotynę i zetnie prezesa, krzycząc: „Oto jest głowa zdrajcy”
Myśliwy idzie przez las z wielką flintą przewieszoną przez ramię i śpiewa: - Hej ho, hej ho, postrzelać by się szło! Nagle z kniei wyłazi potężny niedźwiedź, kładzie blademu łowczemu łapę na karku i pyta: - Co, na polowanko? Na co myśliwy: - W życiu! Jak Boga kocham! Na ryby!!! I to tylko oglądać!!!!! Ten dowcip przypomniał mi się na widok napiętych żyłek na skroniach posłów PiS, którzy zmuszeni byli w ostatnich dniach uzasadniać w mediach, dlaczego wymyślona na poczekaniu na „wniosek” (czytaj: rozkaz) Jarosława Kaczyńskiego „piątka dla zwierząt”, zwana też Fretką Plus, jest: a. arcydobra, b. arcychrześcijańska, c. arcyfajna, d. arcynieszkodliwa dla gospodarki, e. arcynieszkodliwa dla rolników, f. w ogóle arcyarcy i cool. A wszystko to przy akompaniamencie dobiegających zza węgła i szyb (oraz ław poselskich) haseł typu: „Zdrada PiS” i „Kaczyński, zdrajca wsi!”.
Żeby jeszcze te bezsensowne hasła wykrzykiwali ikoniczni zdrajcy Polski, szkodnicy Polek i Polaków, czyli tęczowo-czerwoni lewacy, demaskowani codziennie na paskach TVP! Ale nie. Hasła te wykrzykuje suweren we własnej osobie, czyli elektorat PiS, który poczuł się naprawdę zdradzony. Owszem, być może oparte na chłodnej arytmetyce polityczne kalkulacje PiS są słuszne: hodowców zwierząt futerkowych jest garstka, wpływy do budżetu państwa z tytułu „całego tego okrucieństwa” sięgają zaledwie 11 mln zł (żeby chociaż miliard…), ergo: można spokojnie uznać, że jest to „okrucieństwo nie do przyjęcia”.
Problem w tym, że ogłoszenie „piątki” doprowadziło do rozbuchania – jakże kochanych przez PiS, bo będących przecież sposobem zdobywania i sprawowania władzy – toksycznych emocji. Jednakowoż skierowanych tym razem przeciwko PiS, a ściślej – samemu prezesowi.
Kto mieczem wojuje, od miecza… Woził wilk… Można w nieskończoność cytować mądrości ludu, który teraz zawrzał. I to – na (nomen omen) chłopski rozum – zawrzał słusznie. Bo jakkolwiek prawdą jest, że przyzwoity człowiek winien robić wszystko, by nie dopuścić do cierpienia zwierząt, to prawdą jest także, że nie można nagle, ni stąd, ni z owąd, podejmować akcji, których efektem będzie cierpienie ludzi. Mówiąc najprościej: możemy (a nawet powinniśmy) ogłosić plan zamknięcia ferm działających nad Wisłą od stuleci, ale niechże ten plan da rolnikom i przedsiębiorcom czas na tę epokową zmianę, a także godziwe odszkodowania za administracyjny zakaz czegoś, z czego utrzymywali dotąd całe rodziny.
Przypadkowo usłyszałem w Karpaczu rozmowę ministra Ardanowskiego ze znanym dziennikarzem jedynie słusznych (rządowych, czyli partyjnych) mediów. Poza mikrofonem. – Nie można stawiać interesów zwierząt ponad dobro ludzi – stwierdził minister. – No przecież! Niedługo w rządzie będzie rzecznik zwierząt i zostanie nim lis (Lis?), albo jakiś kot (Kot?). W kolejnej fazie zwierzęta będą nam mówić, co mamy robić – zagrzmiał na poważnie (?) reporter.
Widać zatem w szeregach wyborców PiS, zwłaszcza wiejskich, którym ta partia i jej prezydent zawdzięczają ostatnie zwycięstwa, oraz kluczowych działaczy i piarowców, głębokie niezrozumienie dla „całej tej piątki”. Lud mówi wręcz o „bolszewickich metodach PiS”. Znowu – trafnie.
Jak wiadomo, PiS jest partią rewolucyjną, a porównywanie jej działań do tego, co starsi znają z autopsji, a młodsi z „Rejsu”, „Misia” i „Alternatyw 4”, stało się wręcz normą. Historycy wiedzą z kolei, że rewolucja ma swą logikę. Nie przez przypadek 100 lat temu w partii rosyjskich bolszewików rozgorzał śmiertelny (dosłownie) spór o to, kiedy rewolucja się kończy. Jedno twierdzili, że dzieje się to z chwilą objęcia władzy politycznej i ekonomicznej przez partię bolszewicką. Z kolei Stalin przedstawił słynną tezę o tym, że rewolucja od tego momentu stale się zaostrza, bo wraz z jej postępami ujawniają się kolejni jej wrogowie, będący de facto zdrajcami ludu, psami łańcuchowymi imperializmu itp.
Parę lat po śmierci Stalina teoria ta została potępiona, jako sprzeczna z marksizmem-leninizmem. Niesłusznie. Każda rewolucja prędzej czy później się zaostrza, czego efektem jest stawianie szubienic (zrazu symbolicznych), gilotyn i/lub plutonów egzekucyjnych - w celu oczyszczenia słusznych i zwartych szeregów z wrogów i zaprzańców.
Podstawową metodą sprawowania władzy przez PiS jest rozniecanie emocji. Wskazywanie, kto jest zdrowym ciałem, a kto zarazą. Kto Polakiem, a kto lewakiem. Historia uczy jednak, że ta metoda ma swoje limity, bo prędzej czy później – i jest to proces nieuchronny - lewaków zaczyna się znajdować we własnych szeregach. A nawet głównie we własnych. Zjawisko to przybiera na sile, gdy na horyzoncie pojawia się ktoś jeszcze bardziej rewolucyjny – i prawy. Już nie radykalnie, lecz wściekle „antylewacki”. Np. nieskończony architekt, dziennikarz, filozof i ekonomista, za to skończony wszechpolak Bosak.
No i nagle okazuje się, że największym lewakiem w Polsce jest – Jarosław Kaczyński.