Liczą się efekty, nie słowa
- Wypaliłem się sportowo, presja zaczęła mnie przerastać - mówi Robert Kościecha, już nie zawodnik Polonii, ale trener w KS Toruń.
- 20 lat ścigania i wystarczy, tak postanowiłeś. Nie za szybko? Jest wielu starszych żużlowców na torach.
- Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Pod koniec minionego sezonu już chodziło mi po głowie, że czas motocykl odstawić na dobre. Wydaje mi się, że miałem dobrą karierę, co mogłem osiągnąć, to osiągnąłem. Mój organizm powoli przestawał dawać sobie radę z tymi obciążeniami, ale być może najważniejsza była psychika. Tragedia Darcy’ego Warda dała mi wiele do myślenia. Wtedy podjąłem decyzję, że kończę z jazdą. Nie ukrywam, że telefon od Jacka Gajewskiego z propozycją współpracy przyjąłem z wielką radością. Jestem szczęśliwy, że nie zrywam całkowicie ze sportem i będę mógł się realizować w żużlu w nowej roli. Postaram się dobrze wykorzystać wszystkie swoje doświadczenia.
- To była trudna decyzja?
- W zasadzie od kilku lat już się z tym zmagałem. Trzy sezony temu miałem poważną kontuzję uda i już wtedy chciałem zrezygnować z dalszej jazdy. Postanowiłem jeszcze raz spróbować, ale już męczyłem się i ściganie nie sprawiało mi takiej radości, jak kilka lat wcześniej. Wypaliłem się sportowo, presja zaczęła mnie przerastać. Za dużo już myślałem o tym wszystkim, żeby odpowiednio koncentrować się na karierze.
- Wielu żużlowców próbuje swoich sił w szkoleniu młodzieży, ale niewielu to się udaje.
- Mam nadzieję, że podołam temu zadaniu. Przez te 20 lat trochę się o tym sporcie nauczyłem i teraz postaram się przekazać całą wiedzę młodym zawodnikom. Jeśli podopieczni będą potrafili to wykorzystać, to współpraca będzie owocna. Jestem także gotowy pomagać Jackowi w czasie meczów ligowych. Wiem, że to duże wyzwanie, ale także wielka radość i szansa. Nie ukrywam, że o pracy z młodzieżą myślałem już od dawna. Wydaje mi się, że mam dobry kontakt z młodszymi zawodnikami i chciałbym się w tym spełnić.
- Nie było pomysłu jeżdżącego trenera? Jeżeli będzie kontuzja i wakat w seniorskim składzie?
- Nie ma takiej opcji. Motocykle sprzedane, busa się właśnie pozbywam. Chcę się skoncentrować na trenerce i robić to porządnie. Czekanie na ławce, przygotowania do sezonu, potem nerwowe siedzenie w parkingu, dziękuję za takie emocje. Nie miałbym zresztą szans w takich warunkach zapewnić ekstraligowej drużynie odpowiedniego wsparcia.
- Współpracowałeś z wieloma trenerami. Był ktoś, na kim teraz będziesz się najbardziej wzorował?
- Na pewno wykorzystam rzeczy, których nauczyłem się od wielu trenerów przez te 20 lat, ale także wprowadzę wiele nowych i swoich elementów. Mam sporo pomysłów, ale na razie ich nie zdradzę. Poczekam na ich realizację już w bojowych warunkach. Wierzę, że będę mógł w stanie wiele nauczyć młodych chłopaków.
- Pierwsze doświadczenia szkoleniowe miałeś ze swoim synem Adamem, który próbował sił na minitorze.
- Fajnie się pobawił w tym sporcie, ale dwa lata temu już skończył. Nie udało mu się i taka jest kolej rzeczy, nie wszyscy mogą być wielkimi sportowcami. Teraz bawi się na crossie. Jego próby były jednak dla mnie motywacją, żeby rozpocząć kursy trenerskie i teraz mam już wszystkie potrzebne papiery do tej pracy.
- Minitor będzie w Toruniu kontynuowany? W ostatnich latach sporo dzieciaków tak zaczynało, ale efektów na żużlowym torze nie widać.
- Mam swoje zdanie na ten temat, ale na razie nie chcę o tym mówić. Wszyscy zobaczą na wiosnę, jak zorganizuję szkolenie młodzieży w Toruniu. Wolałbym, żeby to efekty świadczyły o mojej pracy, a nie słowa.
Robert Kościecha |
|