Likwidacja gimnazjów - co na to Wielkopolanie? Spytaliśmy
Z naszego sondażu wynika, że zwolenników reformy jest nieznacznie więcej niż przeciwników. Rok temu osób popierających likwidację gimnazjów było jednak o wiele więcej niż dzisiaj.
Likwidacja gimnazjów i powrót do ośmioklasowej szkoły podstawowej, czteroletniego liceum i pięcioletniego technikum. To zakłada reforma edukacji rządu PiS. Sprawdziliśmy, co na temat planowanych zmian myślą Wielkopolanie.
Z sondażu przeprowadzonego w połowie października przez Polska Press Grupę i Regionalny Ośrodek Badania Opinii Publicznej „Dobra Opinia” wynika, że zdania na ten temat są podzielone. Na pytanie „czy likwidacja gimnazjów to dobry pomysł?” 17,4 proc. badanych odpowiada „zdecydowanie tak”. „Raczej tak” mówi 26,2 proc. Wielkopolan, a 27,2 proc. z nich stwierdza - „trudno powiedzieć”. Są też przeciwnicy reformy. 17,8 proc. z nich mówi likwidacji gimnazjów „raczej nie”, a 11,4 proc. „zdecydowanie nie”. Z naszych badań wynika, że zmianom w oświacie częściej sprzeciwiały się kobiety oraz mieszkańcy wsi.
- Sondaż pokazuje, że idziemy w dobrym kierunku - stwierdza Zbigniew Dolata, poseł PiS. - Liczba osób popierających likwidację gimnazjów jest nieznacznie, ale jednak większa niż tych, które sprzeciwiają się reformie.
Poseł zauważa, że zmiana nie powinna być dla nikogo zaskoczeniem. Likwidację gimnazjów PiS zapowiadał już w kampanii wyborczej. Sądzi też, że zwolenników reformy będzie przybywać, z czasem jak będą opadać emocje.
- Pojawiają się obawy, że w wyniku reformy wielu nauczycieli straci pracę. To może mieć wpływ na opinie społeczną, podobnie jak akcje opozycji i ZNP. Sądzę, że jak przedstawimy więcej konkretnych informacji, zmieni się nastawienie społeczne. Wiele zależy też od samorządów. Jeśli nie będą straszyć, lecz uspokajać nauczycieli, zmiany uda się przeprowadzić bezboleśnie
- tłumaczy Zbigniew Dolata. Poseł PiS zwraca uwagę na spora grupę niezdecydowanych. - Sądzę, że to osoby, które nie mają dzieci w wieku szkolnym - mówi Zbigniew Dolata
Anna Zalewska: Reforma edukacji jest tak przemyślana, żeby nikomu nie przyszło do głowy cofanie jej
Przybywa przeciwników
Zupełnie inaczej myśli Marek Sternalski, szef klubu PO w Radzie Miasta Poznania. Jak zauważa, rok temu (co wynika m.in. z badań przeprowadzonych przez Instytut Badań Rynkowych i Społecznych IBRIS przyp. red.) zmiany w oświacie popierało znacznie więcej Polaków niż dzisiaj. W październiku było to prawie 70 proc.
- Rośnie świadomość społeczna. Ludzie zdają już sobie sprawę, z czym wiąże się likwidacja gimnazjów. Sądzę, że przeciwników reformy będzie przybywać
- stwierdza Marek Sternalski.
Jak zauważa, zmian obawiają się jej rodzice, nauczyciele i samorządy. Nadal nie ma też żadnych konkretów i odpowiedzi na wiele ważnych pytań. - Sądzę, że likwidacji gimnazjów sprzeciwiają się osoby, które nie miały styczności z tymi szkołami. Nie mają dzieci w gimnazjum ani szóstej klasie szkoły podstawowej - mówi Marek Sternalski.
Nauczyciele mówią „nie”
O tym, że napięcie z dnia na dzień narasta świadczą też protesty nauczycieli. 10 października kilka tysięcy osób pikietowało w 17 polskich miastach, także pod Urzędem Wojewódzkim w Poznaniu. Wówczas na ręce władz wojewódzkich złożono petycje skierowane do premier Beaty Szydło. Po raz kolejny nauczyciele wyjdą na ulicę 19 listopada - w dniu pierwszego czytania projektu ustawy „Prawo oświatowe”. Ogólnopolska manifestacja pod hasłem „Nie dla chaosu w szkole” odbędzie się w stolicy.
- To kolejny krok w naszej akcji protestacyjnej - mówi Joanna Wąsala, prezes Okręgu Wielkopolskiego Związku Nauczycielstwa Polskiego. - Liczę, że wielkopolscy nauczyciele też pojadą do Warszawy i zaprotestują przeciwko temu, co pani minister zamierza zrobić.
To, ile reprezentantów z naszego województwa zjawi się przed Sejmem, będzie wiadomo 26 października. Na wtedy zaplanowano spotkanie prezydium.
Nauczyciele domagają się, by PiS wycofało się z planowanych zmian i zwiększyło pieniądze na oświatę. Niewykluczone, że jeśli rząd nie spełni tych postulatów, ZNP wejdzie z nim w spór zbiorowy.
- Jest taka możliwość, choć dla nas wejście w spór zbiorowy i strajk to ostateczność. Bardzo przykra. Nie zostawiamy tylko pustych biurek, lecz uczniów. Taka decyzja jest dla nas zawsze bardzo bolesna, czasem jednak konieczna
- tłumaczy Joanna Wąsala.