Likwidacja reliktów komunizmu. W latach 90. był lepszy klimat
Gdyby przyjąć argument, że likwidowane będą pomniki - świadkowie historii, to powinniśmy pozostawić pomniki ku czci führera - mówi dr Piotr Szopa z rzeszowskiego IPN.
W myśl tak zwanej ustawy dekomunizacyjnej mamy rok na likwidację pomników, tablic upamiętniających totalitaryzmy. Próby likwidacji niektórych budzą sprzeciw społeczny.
Zapis ustawy mówi nie tylko o totalitaryzmie komunistycznym, ale też o innych ustrojach totalitarnych. I o ile nie mieści nam się w głowach, że moglibyśmy tolerować istnienie pomnika ku czci funkcjonariusza NSDAP, to potrafimy być wyrozumiali dla miejsc upamiętniających totalitaryzm komunistyczny. Nie wiedzieć dlaczego, ale tolerując istnienie pomników ku chwale ustroju komunistycznego, legitymizujemy zło. Rzeczywiście, niekiedy inicjatywy likwidacji tablic poświęconych szeregowym, a zasłużonym dla lokalnej społeczności funkcjonariuszom tamtego systemu, budzą protesty. Podnoszone jest, że nikomu nie wyrządzili krzywdy, ale przecież już przez sam fakt budowania tamtego systemu współuczestniczyli i byli współodpowiedzialni za jego zbrodnie.
To Instytut Pamięci Narodowej będzie opiniował, które obiekty są gloryfikacją komunizmu. Według jakich kryteriów?
Przede wszystkim na dokładnych badaniach źródłowych na temat okoliczności powstania obiektu - komu lub czemu był poświęcony, jaki był zamysł powstania takiego obiektu, co miał upamiętniać, kto był zaangażowany w jego powstanie, kto je firmował, kto otwierał, jakie to upamiętnienie zawiera symbole.
Na przestrzeni ostatnich lat wiele z nich próbowano ideologicznie „dostosować”. Vide - pomnik na chwałę Armii Czerwonej w Łańcucie stał się pomnikiem „W hołdzie walczącym o wolność i niepodległość Ojczyzny”. Co go nie uratowało.
Szczególnie w latach 90. wiele z tych obiektów próbowano modyfikować, zmieniać nazwy, przeznaczenie. Na ogół wprowadzano jakieś wariacje estetyczne, niespójności ideowe. Nie zmieniało to jednak pierwotnego przeznaczenia i znaczenia takich pomników, okoliczności, w jakich powstawały, ani tego, czemu były poświęcone.
„Pomnik czynu rewolucyjnego” - burzyć czy nie burzyć. Co złego w „czynie rewolucyjnym”, ruch Solidarności też można uznać za rewolucję. A pomysł likwidacji pomnika i tak budzi kontrowersje.
Przecież wiemy, święto jakiej rewolucji wówczas obchodzono. W zamyśle tych, którzy ten pomnik projektowali, którzy budowali, którzy otwierali wciąż chodziło o tę samą rewolucję. I wcale nie o ruch „Solidarności”, ani o Rewolucję Francuską. W oczywisty sposób chodziło o zmianę ustroju państwa w 1944 i 45 roku. Z dokumentów źródłowych jasno wynika, jakie wydarzenia z historii ten pomnik ma upamiętniać, jakie było podłoże ideologiczne dla powstania tego obiektu. Dość dobrze udokumentowane jest, kto brał udział w jego otwarciu, przecież to byli także szefowie Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie. Na pewno nie uczestniczyliby w uroczystości, które godziłyby w interesy, które reprezentowali, które byłyby sprzeczne z ich „linią polityczną”. Dziś paradoksem jest, że „pomnik czynu rewolucyjnego” stoi przy ul. Cieplińskiego. W jego otwarciu brali udział funkcjonariusze instytucji, która podpułkownika Łukasza Cieplińskiego ścigała, uwięziła, torturowała i zamordowała. A wszystko to w ramach „czynu rewolucyjnego”. W ten sposób patron ulicy sąsiaduje bezpośrednio z patronami swoich oprawców, czy to nie jest swoiste, ideologiczne rozdwojenie jaźni?
Należy się spodziewać, że lokalna społeczność bronić będzie także pomnika generała Świerczewskiego w Jabłonkach. Bo bardziej widzą w nim zbawiciela niż zbrodniarza, a poza tym obiekt jest atrakcją turystyczną, więc lokalnie przynosi dochód.
I to kolejna odsłona dramatu, że kilkadziesiąt lat indoktrynacji komunistycznej pozbawiły nas części dumy z naszej narodowej historii. Przecież mamy tylu wspaniałych bohaterów, że tworzenie z jakiegoś sowieckiego generała, i to kiepskiego generała, notorycznie pijanego, bohatera narodowego wygląda na absurd. Tworzenia aury bohaterstwa wokół człowieka, który zginął w Jabłonkach w do dziś nie wyjaśnionych do końca okolicznościach, którego zasługi ciężko jest zidentyfikować, lista krwawych zbrodni łatwa do wyliczenia, tworzenie z tego mitu i atrakcji turystycznej godzi w nasze poczucie dumy narodowej. Naprawdę kilkadziesiąt lat mocno zachwiały naszym społecznym osądem, co było dobre, a co złe w naszej najnowszej historii. Należy tez ubolewać, że władze lokalne, władając terenem o tak gigantycznym potencjale i spuściźnie, nie potrafią wykreować swoich lokalnych bohaterów innych niż generał Świerczewski. Który w dodatku trafił na ich teren po to, żeby budować i legitymizować system komunistyczny. Zbudowano mit, ikonę systemu totalitarnego i do dziś ten mit funkcjonuje, nad czym wypada ubolewać.
Może bardziej nad tym, że przez ostatnie 25 wolnej Polski nie zdołano wyedukować historycznie społeczeństwa, skoro takim sentymentem darzy miniony czas i jego bohaterów? Których pomników część z nas gotowa jest bronić.
Rzeczywiście ta edukacja okazała się za mało skuteczna. Ale też trudno jest w krótkim czasie wykorzenić stereotypy, utrwalane przez kilka dziesiątków lat. Proces likwidacji obiektów, gloryfikujących miniony system, można było przeprowadzić wcześniej, szybciej, zamiast rozciągać ją w czasie. Klimat do tego był znacznie bardziej korzystny z początkiem lat 90., wówczas wiele samorządów, społeczności lokalnych spontanicznie likwidowała pomniki i tablice ku czci Armii Czerwonej i utrwalaczy władzy ludowej. Bez większego oporu i bez protestów, bo wtedy społeczeństwo „na świeżo” miało w pamięci, czym jest system komunistyczny, jak długo i po co trzeba było stać w kolejkach, ile osób internowano, ilu poddawano rozlicznym represjom. Wtedy bardzo wiele ulic zmieniło swoich patronów. Procesu nie dokończono, ale trzeba go wreszcie doprowadzić do końca, żeby nie budziła wciąż złych emocji społecznych.
To IPN będzie wydawał opinie, na podstawie których trzeba będzie likwidować tablice i pomniki. I będzie musiał walczyć także z argumentami, że oto pod buldożery posyła działa sztuki, świadków historii.
To wojewoda będzie wydawał decyzje, ale rzeczywiście - po zasięgnięciu opinii IPN. Do tego jesteśmy zobowiązani ustawą. A w ustawie jest napisane, że mają to być obiekty wystawione na widok publiczny. Będziemy wydawać opinie na podstawie kryteriów, o którym mówiłem. Swoje stanowisko mogą wyrażać też inne służby, choćby wojewódzcy konserwatorzy zabytków. Nie będziemy wchodzić w ich kompetencje. Jeśli podnosi się argument, że likwidowane będą pomniki - świadkowie historii. Gdyby przyjąć ten punkt widzenia, to powinniśmy pozostawić także pomniki ku czci fuhrera, poległym na ziemiach polskich żołnierzom Wehrmachtu i SS, bo na ziemiach zachodnich Polski takie po wojnie się znajdowały. Ktoś wyobraża sobie taką sytuację? Inna jest sytuacja cmentarzy, państwo polskie dba o groby poległych, choćby na ich nagrobkach znajdowały się czerwone gwiazdy lub sierpy i młoty. Inna jest sprawa z pomnikami gloryfikującymi totalitaryzm, nie związanymi z pochówkiem.
IPN będzie tylko opiniował inicjatywy likwidacji obiektów upamiętniających. Kto będzie o to wnioskował? Jak ma przebiegać procedura takiej inicjatywy?
Od niemal roku obowiązuje ustawa, nakazująca samorządom zmianę nazw ulic, jeśli taka nazwa gloryfikuje totalitaryzm komunistyczny. I samorządy często dokonywały tego, nie pytając IPN o opinię. Teraz doprecyzowano tę ustawę i obecna mówi, że jeśli samorząd nie wywiąże się z obowiązku zmiany nazwy ulicy, wówczas wojewoda ma wydać decyzję nakazującą, po zasięgnięciu opinii IPN. Nowelizacja tej ustawy rozszerza zakres działań o pomniki i tablice upamiętniające. I w tym przypadku samorząd ma prawo prosić IPN o opinię.
A jeśli samorząd nie zapyta, bo chce mieć Świerczewskiego w Jabłonkach i pomnik rewolucji w Rzeszowie?
Jeśli będą informacje, że samorząd przez rok obowiązywania ustawy nie wywiąże się z obowiązku, wojewoda zapewne zapyta go, czy dany obiekt został usunięty z przestrzeni publicznej. Jeśli nie - wojewoda wyda decyzję o rozbiórce pomnika lub demontażu tablicy. Samorząd będzie miał możliwość odwołania się od decyzji wojewody do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a ono podejmie decyzję ostateczną. Raczej nie powinno być sytuacji, że jakiś pomnik, tablica przetrwa sobie w ciszy. Jeśli zakłada się, że jakaś inicjatywa likwidacji pomnika może spotkać się z protestem grupy ludzi, to proszę mi wierzyć, są i takie grupy, którym zależy, by pomniki totalitaryzmu zniknęły z przestrzeni publicznej. I one też zwracają się do nas z prośbą o pomoc, my wskazujemy samorządom, że istnieje na ich terenie inicjatywa społeczna, postulująca likwidację jakiegoś reliktu komunistycznej przeszłości.
Pewnie padnie i argument o koszty likwidacji pomników, prywatni właściciele terenów, na których takie stoją, podniosą krzyk, że nie będą tego finansować, Bernardynów w Rzeszowie może przerazić finansowa prognoza likwidacji „Pomnika czynu rewolucyjnego”. W przypadku zmiany nazw ulic - koszty samorządów, firm, koszt zmiany dowodów tożsamości. Efekt finansowy może budzić sprzeciw.
Jeśli przyjmie się wadliwy przekaz informacji. Koszt likwidacji pomników i tablic będzie pokrywany przez Skarb Państwa, także tych na terenach prywatnych. Bernardyni nie mają powodu do obaw, bo zapis ustawy mówi, że jeśli pomnik powstał bez udziału właściciela terenu, to likwidację finansuje Skarb Państwa. A taka sytuacja dotyczy pomnika przy ul. Cieplińskiego. Przy zmianie nazwy ulicy obywatel nie będzie musiał zmieniać dowodu aż do chwili, kiedy straci ważność. Jeśli obywatel nie będzie chciał, to w dowodzie osobistym wciąż może mieszkać przy ul. Karola Świerczewskiego. Ani dla samorządów ani dla obywateli realizacja tej ustawy nie będzie obciążeniem finansowym.