Drodzy Czytelnicy, czekamy na Wasze opinie: ar@gazetalubuska.pl
W nawiązaniu do artykułu „Do lekarza? W 2017 roku” zamieszczonego w „GL” z 27 listopada br. chciałam powiedzieć, że problem jest nie tylko z wizytą u lekarza, ale również z dostaniem się na rehabilitację. Termin oczekiwania to średnio dwa lata. Tylko co komuś choremu po dwóch latach czekania. Zanim faktycznie sie doczeka, to już okaże się, że żadna rehabilitacja i tak mu nie pomoże. Bo np. w przypadku schorzeń neurologicznych trzeba działać szybko, by zmiany takie jak niedowład, nie stały sie trwałe! Oczywiście wszyscy o tym wiedzą. I tyle. Niczego to nie zmienia. (...)
Moja siostra choruje od 5 lat. Przez ten czas leczono ją na chorobę Parkinsona, bo właściwie nikt nie wiedział, na co naprawdę choruje. Teraz się okazało, że... to nie to! Pani doktor na komisji lekarskiej sama przyznała, że była ona źle leczona. Siostra dostała więc skierowanie na oddział neurologiczny szpitala. Pojechałam z nią i... jej nie przyjęto. Lekarz uznał, że nie kwalifikuje się i nie ma wskazań do przyjęcia. Tak jest właśnie w naszym kraju. Miała być na oddziale, a pojechała do domu. Nie rozumiem tego! A jak jej się teraz coś stanie, to kto za to odpowie?
Siostra coraz gorzej się czuje, słabo chodzi, jej stan się pogarsza. A nikt nie jest w stanie postawić prawidłowej diagnozy. Wobec tego człowiek jest bezradny. To jest dosłownie śmiechu warte!
(...) Takie artykuły pewnie nic nie zmienią, bo to jest błąd systemu i ciężko będzie go naprawić naszym politykom. Ale i tak uważam, że trzeba o tym pisać. A więc dziennikarze: piszcie, piszcie, piszcie!