List Czytelnika: Dochód gwarantowany „ruszy” państwo?
Drodzy Czytelnicy! Czekamy na Wasze listy: ar@gazetalubuska.pl
Od paru lat, bardziej lub mniej głośno na forach publicznych, w środkach masowego przekazu ten tytułowy pomysł (dziś już nie bardzo wiadomo czyj, najprawdopodobniej Ryszarda Kalisza) szybko się upowszechnił i jeszcze szybciej zniknął ze społecznego horyzontu. Dlaczego naprawdę ów nobliwy fakt miał charakter efemerydy?
Odpowiedzi jest kilka. Na niektóre sygnalnie zwrócimy uwagę. W pierwszym odruchu znaczna część obywateli, miejscami prawie masowo, już na wstępie, przed ogólnospołeczną debatą wyraziła swój sprzeciw. Bezrobotni - słyszało się - będą zuchwale próżnować, w domu czekając na mannę regularnie i niezawodnie spadającą z nieba. To trudne do pojęcia, bo kwota, jednakowa dla wszystkich obywateli dorosłych, przysługiwałaby także osobom mającym normalne miejsce zatrudnienia. Tu niejakie oburzenie. I pensja, i ów dochód? A inni mieliby do dyspozycji tylko tę wymyśloną właśnie kwotę? Omawiany tutaj dochód byłby takiej wysokości, że starczałby na godziwe, skromne życie. Orientacyjne przymiarki, jak na dzisiejsze warunki, to około 1800-2000 złotych miesięcznie.
Lenistwu by to nie sprzyjało. Człowiek zwyczajnie solidny inkasowałby pobory w firmie i dochód gwarantowany. Podwyżki wynagrodzeniowe poprawiałyby standardy bytowania normalnie planujących swoją przyszłość i rodziny.
Kto leniwy lub - mimo wytrwałych starań - nieznajdujący zatrudnienia, żyłby sobie skromnie, z godnością, bez strachu o jutro. Ale w ten sposób zlikwidowałoby się rażącą biedę… „Urzędujący” dotąd na ulicy (nie stać ich na najniższy czynsz, na wynajem bardzo skromnych czterech ścian i dachu nad głową, do swojej dyspozycji) znaleźliby się nagle w ludzkich warunkach, zaczęliby wydawać swoje pieniądze, a te, szacując ogólnie, wielkim strumieniem spływałyby na rynek krajowy, wymuszając produkcję, zatrudnienie, rozszerzając zapotrzebowanie na wszelakie dobra.
Jednostki z marginesu społecznego wtedy, rzeczywiście, skutecznie, w bardzo wielu przypadkach wracałyby do normalnego życia (z korzyścią dla umęczonych latami strachem, przemocą, wstydem). (...)
Warto by było pokusić się o zbadanie, czy dla społeczeństwa, w jakiejś dłuższej perspektywie, kilku dziesiątek lat, bardziej kosztowne byłoby utrzymywanie dotychczasowej sytuacji beznadziejnej biedy (co też wymaga nakładów z naszej wspólnej narodowej kasy) czy stworzenie ludziom „upadłym”, często zwyczajnie, okrutnie skrzywdzonym, szans powrotu do normalności.
Tylko przy tym drugim, „jaśniejszym” rozwiązaniu, bardziej humanitarnym, w niektórych „zaangażowanych” politycznie głowach rodziłyby się „wstydliwe” skojarzenia dotyczące minionego dopiero co porządku społeczno-ekonomicznego. (...) Wydaje się, że dochód gwarantowany to raczej problem polityczny, a nie ekonomiczny.
Stanisław Turowski