List Małgorzaty Komorowskiej [PEŁNA WERSJA]
Jastrzębie -Zdrój, 3 października 2014 r. Niech mój krzyk będzie krzykiem wszystkich pacjentów onkologicznych. Wszystkich wykluczonych i pozostawionych samym sobie w walce z urzędniczą znieczulicą i niekompetencją.
Wydarzenia, o których będę pisać, miały miejsce niespełna rok temu. Wydawać by się mogło, że czas leczy rany i powoli goi blizny. Nie dla mnie. Historia, o której pragnę Państwu opowiedzieć, jest we mnie nadal żywa. Pamiętam każdy jej szczegół. Moim celem nie jest użalanie się nad sobą i swoim losem. Pragnę tchnąć w Państwa promyk nadziei i światła. Przypomnieć o starej, ale często zapomnianej dziś prawdzie, że świat jest piękny, a ludzie są dobrzy. W takiej rzeczywistości chcę żyć, taką aurę chcę wokół siebie roztaczać.
Nazywam się Małgorzata. Nikt tak jednak do mnie nie mówi. Wszyscy zwracają się do mnie pani Małgosiu, Gosiu, Małgoniu. Uwielbiam słyszeć swoje imię.
Na nowotwór piersi zachorowałam w 2006 r. - miałam wtedy 26 lat. Byłam świeżo po studiach i na tym nie zamierzałam zaprzestać swojej edukacji. Wydawało mi się, że świat do mnie należy. Byłam niepokorna i pewna siebie. Diagnoza była jak Armagedon... Mimo podjętych wszystkich dostępnych możliwości i metod leczenia (także niekonwencjonalnych), choroby nie dało się powstrzymać. Nadto w trakcie podróży poślubnej uległam bardzo poważnemu wypadkowi na nartach z wieloodłamowym złamaniem głowy i szyi kości ramieniowej oraz złamaniem kości piszczelowej i strzałkowej. Do dzisiaj odczuwam problemy z ograniczoną ruchomością stawu ramieniowego i w tym aspekcie jestem częściowo niepełnosprawna. Od tego czasu choroba nie daje mi o sobie zapomnieć. Początkowo doszło do progresji choroby w płucach i kościach, następnie do wątroby, która najbardziej zagraża mojemu życiu.
Po kilku operacjach, ciągłej chemioterapii, naświetlaniach, powoli medycyna nie miała mi nic do zaoferowania...
Na szczęście mój lekarz prowadzący poinformował mnie o terapii ostatniej szansy. Miała być to terapia molekularna, mówiąc kolokwialnie, odcinająca komórki nowotworowe od odżywiających je naczyń krwionośnych. To miało sens. To była pozytywna informacja. Dalsze informacje nie były już takie pozytywne. Lek, o którym mowa, tj. terapia skojarzeniowa w schemacie Everolimus i Exemestan, był rzekomo opatrzony obostrzeniami w zakresie refundacji przez NFZ. Są to nowej generacji leki, które zostały zarejestrowane w Unii Europejskiej w 2009 r. w leczeniu nowotworów nerki, natomiast w leczeniu nowotworów piersi w 2012 r. I tu zaczął się mój problem. W pierwszej chwili nie bardzo zrozumiałam kontekst. Czy to oznacza, że są leki, które mogłyby mi pomóc, przedłużyć moje życie, a demokratyczne państwo prawne, jakim ponoć jesteśmy, nie chce mnie w tym wspomóc? Mimo to nie traciłam nadziei, nie pozwalał mi na to wrodzony optymizm. Po złożeniu wniosku - zaopiniowanego przez wojewódzkiego konsultanta do spraw onkologii - do dyrektora Śląskiego Oddziału NFZ w Katowicach Grzegorza Zagórnego, wniosek został rozpatrzony negatywnie, w oparciu o treść przepisu art. 70 ust. 4 ustawy z dnia 12 maja 2011 r. o refundacji leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych (Dz. U. z 2011 r. Nr 122, poz. 696, z późn. zm.).
Dopiero lekarz prowadzący poinformował mnie, jakie było uzasadnienie powyższej decyzji. Ja (przecież najbardziej zainteresowana powyższym) zostałam poinformowana jedynie o tym, że wniosek ów został rozpoznany, nie wskazując czy negatywnie, czy pozytywnie. Na uzasadnieniu wniosku dyrektor Śląskiego Oddziału NFZ Grzegorz Zagórny podał treść w/w przepisu, zgodnie z którym świadczenia chemioterapii niestandardowej (…) nie mogą być realizowane przy wykorzystaniu leku, który został dopuszczony do obrotu (…) po dniu 31 grudnia 2011 r.
Sposób interpretacji tego przepisu przez Śląski Oddział NFZ był zupełnie nieprawidłowy i sprzeczny z przepisami prawa, w tym z podstawowymi obowiązkami Państwa zawartymi w Konstytucji, związanymi z ochroną zdrowia obywateli. Powyższa teza poparta była treścią dwóch niezależnych memorandów, w myśl których, w przypadku wnioskowanego leczenia tj. Everolimus w skojarzeniu z Exemestanem, treść wskazanego przepisu nie miała zastosowania. Czym innym bowiem jest zarejestrowanie produktu leczniczego i dopuszczenie go do obrotu, a czym innym dorejestrowanie jego nowego wskazania leczniczego. W moim wypadku Everolimus w skojarzeniu z Exemestanem został zarejestrowany i dopuszczony do obrotu na leczenie nowotworów nerki w 2009 r., natomiast nowe wskazanie odnośnie leczenia raka piersi zostało dorejestrowane w 2012 r. Nie mogę w tym miejscu pominąć faktu, że o tym, że w tym samym czasie treść cytowanego przepisu interpretowana była różnie w poszczególnych Oddziałach NFZ w Polsce, poinformowała mnie moja Kochana Pani Doktor. I tak np.: w obszarze właściwości Oddziału NFZ w Warszawie w/w leczenie (w tym czasie) było finansowane ze środków publicznych. Dlaczego zatem zastosowano wobec mnie nierówne kryteria? I tym, którzy mieszkali w obrębie właściwości Śląskiego Oddziału NFZ skutecznie odmawiano prawa do życia? Był to niewątpliwie niepodważalny obraz dyskryminacji i wykluczenia.
Był to obraz nieludzkiego i bezwzględnego wydawania absurdalnych decyzji, w oparciu o z góry przyjętą, niekorzystną interpretację przepisów. Powyższa ustawa wydawała się być tylko i wyłącznie sposobem na usprawiedliwienie braku środków publicznych na ratowanie m.in. mojego życia oraz wydawanie w „majestacie prawa” szablonowych i bezlitosnych decyzji, odmawiających ludziom prawa do życia. Paradoksalnie ustawa z dnia 12 maja 2011 r. o refundacji leków, środków spożywczych specjalnego przeznaczenia żywieniowego oraz wyrobów medycznych, uniemożliwiła stosowanie najnowszych rozwiązań medycznych w zakresie farmakologii. Po wejściu w życie w/w ustawy, wszelkie zarejestrowane później i dopuszczone do stosowania leki, nie mogły być finansowane ze środków publicznych. Jakże frustrująca i odbierająca resztkę nadziei była świadomość, że istnieją i są fizycznie osiągalne środki farmakologiczne, które mogłyby mi pomóc, a na mocy decyzji Dyrektora Śląskiego Oddziału NFZ nie mogłam ich otrzymać. Jak nazwać paradoks sytuacji, w którym Państwo posiadając narzędzia do ratowania życia i zdrowia swoich obywateli, z prozaicznych powodów finansowych, za pomocą ustawodawstwa uniemożliwiało im do nich dostęp? Jak nazwać absurdalność sytuacji, w której chory walczący o życie musi koncentrować się na „negocjowaniu” z Państwem i jego „chorymi” priorytetami (finansowymi nad społecznymi), tego co mu się należy, zamiast skupić się na pokonaniu choroby, której czas bez leczenia tylko sprzyja? Z takim traktowaniem mnie, jako człowieka (jednak jeszcze żyjącego) nie mogłam i nie chciałam się zgodzić. Nie! Nie mogłam się zgodzić na dyskryminację, wykluczenie i niebyt.
Wobec powyższego, lekarz prowadzący zmuszony był zastosować wobec mnie inną terapię zastępczą, która jak nietrudno się domyślić, nie przyniosła spektakularnych rezultatów. Choroba w wątrobie nadal się rozwijała. Mój stan się pogarszał, o czym świadczyły wykonywane kolejne badania. Mój lekarz prowadzący, we wrześniu 2013 r., ponownie złożył wniosek do Dyrektora Śląskiego Oddziału NFZ w Katowicach Grzegorza Zagórnego, o finansowanie leczenia w schemacie Everolimus i Exemestan. Nie trudno się domyślić, że i tym razem wniosek został rozpoznany negatywnie. Uzasadnieniem decyzji była jak poprzednio treść w/w przepisu. Pozakulisowo dowiedziałam się, że prócz organów ustawodawczych w Polsce mamy także organy doradcze, których szanowne gremium ma decydujące (władcze) kompetencje w odniesieniu do interpretacji (nadinterpretacji) przepisów. Chodzi o tzw. AOTM, czyli Agencję Ochrony Technologii Medycznych, której rekomendacja (a w zasadzie brak pozytywnej rekomendacji schematu leczniczego Everolimus i Exemestan) także skutecznie mnie zablokowała. Wobec powyższego, na skutek braku powodzenia terapii zastępczej, zmuszona byłam przyjąć kilka cykli Paclitakselu, na który w efekcie się uczuliłam z objawami obstrukcji płucnej i zagrożeniem niedotlenienia i w efekcie zgonu. Straciłam włosy, trzeci lub może czwarty raz, tyle że tym razem zupełnie bez sensu. Poniosłam kolejny koszt - bez żadnych pozytywnych dla mnie rezultatów. To była jednak zaciekła walka o życie - dosłownie. W każdym aspekcie tego słowa. To była walka o wszystko.
W międzyczasie prowadziłam bardzo ożywioną korespondencję z Dyrektorem Śląskiego Oddziału NFZ w Katowicach, który w jednym z pism, poinformował mnie, że Śląski Oddział NFZ w Katowicach nie prowadzi ze mną żadnej korespondencji i nie jestem podmiotem postępowania wszczętego na skutek złożonego przez Instytut Onkologi w Gliwicach wniosku o refundację w/w terapii lekowej. Poinformowano mnie nadto, że zainicjowane postępowanie nie jest nawet postępowaniem administracyjnym. Czym zatem było? A co ze mną? Pytanie zatem samo cisnęło się na usta. To w takim razie Kim Jestem? Przedmiotem czy Podmiotem? W sytuacji, kiedy chodzi o najwyższe dla mnie dobro Jestem Kim? Kim Jestem? Czy moje życie naprawdę w tym Państwie nic nie znaczy?
Czy to że płacę składki zdrowotne nie ma żadnego znaczenia? Kim Jestem? A moje uczucia? Moje abstrakcyjne zdolności, czy naprawdę JESTEM NIKIM?
Prócz tego szukałam także pomocy m.in. u Rzecznika Praw Pacjenta, który nie rozeznał sprawy w sposób należyty. Uzyskałam bowiem informację, że powinnam wystąpić z odwołaniem do Dyrektora NFZ w Katowicach, a przecież taki krok już poczyniłam, na skutek czego poinformowano mnie, że decyzja o odmowie leczenia nie jest decyzją administracyjną, a ja jako najbardziej zainteresowana nie jestem stroną postępowania, w konsekwencji nie przekazano mojego odwołania do Prezesa NFZ w Warszawie. W mojej sprawie interweniował także poseł na Sejm RP Krzysztof Gadowski (który złożył interpelację do ówczesnej Marszałek Sejmu Ewy Kopacz), za którego pośrednictwem uzyskałam informację (nie wynikającą z przepisów, a będącą jego nadinterpretacją), że „analizowany przepis ma zastosowanie również w sytuacji, gdy produkt leczniczy już dopuszczony do obrotu w innym wskazaniu, został zarejestrowany do stosowania w nowym rozpoznaniu (dane objęte pozwoleniem oraz dokumentacja będąca podstawą wydania pozwolenia uległy zmianie) po wskazanym wyżej terminie”. Odpowiedzi udzielił Sekretarz Stanu z upoważnienia Ministra Zdrowia Sławomir Neumann.
W akcie zupełnej desperacji napisałam także do Prezydenta RP – Bronisława Komorowskiego, co także spotkało się z biurokratycznym murem i brakiem możliwości zrobienia czegokolwiek. To wszystko zmierzało w wiadomym dla mnie kierunku...
W beznadziei i rozpaczy Mój Mąż znalazł kontakt do Fundacji Alivia. Tam uzyskaliśmy pierwszą pomoc. Była to tzw. jaskółka, która wprawdzie wiosny nie czyni… ale ją zwiastuje.
Uzyskaliśmy informację, o odbywającej się w Warszawie konferencji organizowanej przez Polską Koalicję Pacjentów Onkologicznych, na której miał być poruszony problem wykluczenia pacjenta onkologicznego. Wiedzieliśmy, że prócz dziennikarzy, członków Koalicji, lekarzy i chorych, będą także prawnicy. To była dla mnie jedyna droga, abym mogła wstąpić w prawa podmiotowe postępowania dot. refundacji terapii skojarzeniowej.
Wiedzieliśmy, że wśród tylu nieznajomych osób musimy zabrać głos. To był pierwszy raz, kiedy mówiłam o swojej chorobie w takim gronie, a właściwie w jakimkolwiek gronie. Temat mojej choroby był dla mnie zawsze tematem tabu. Moim prywatnym, wyłącznym problemem. Po zakończonym wystąpieniu uzyskałam informację, że aby stać się podmiotem postępowania administracyjnego muszę złożyć wniosek do Ślaskiego Oddziału NFZ w Katowicach o ustalenie prawa do świadczenia. To był pierwszy krok. Tak też uczyniłam.
Na konferencji poznałam wiele osób, które oczywiście ofiarowały mi swoją pomoc. Wymieniłam telefony i pojechaliśmy do domu, z wewnętrznym przekonaniem, że może zawrócę rzeki bieg.
Czas działał jednak na moją niekorzyść.
Wiedziałam, że jedynym sposobem na rozgłośnie problemu są media. Starałam się zatem zrobić wszystko, by dotrzeć do telewizji.
Dwa tygodnie później otrzymałam mejla od Managera Projektu „Pacjent Wykluczony” Polskiej Koalicji Pacjentów Onkologicznych tj. Pani Patrycji Felińskiej. Zaproponowała mi napisanie artykułu do „Głosu Pacjenta Onkologicznego”, rozprowadzanego m.in. po rożnych placówkach onkologicznych. Oczywiście się zgodziłam. W międzyczasie za pośrednictwem Koalicji nawiązałam kontakt z dziennikarką „Dziennika Gazety Prawnej” Klarą Klinger, która opisała na łamach gazety m.in. moją historię. Od Prezesa Fundacji „Alivia” Bartosza Polińskiego otrzymałam także numer telefonu do dziennikarki TVP, która miała przyjechać do mnie do domu, nakręcić materiał i wyemitować go w Programie Polska Non Stop.
Mimo, że cała sprawa nabierała tempa, czas w dalszym ciągu działał na moją niekorzyść. Próby wątrobowe były na ekstremalnie wysokim poziomie, wątroba była wyczuwalną w badaniu palpacyjnym, wystająca nad łuk żebrowy. Na domiar złego nie mogłam przyjmować już Paklitakselu ze względu na obstrukcję płucną. W efekcie odstawiono mi chemioterapię i powróciłam do Tamoksifenu. Czułam się jednak coraz gorzej...
Czy to naprawdę już koniec? Boże Najdroższy dopomóż mi. Krzyczałam, kłóciłam się z Bogiem, błagałam Go i tak na przemian. Boże nie zostawiaj mnie. Jeszcze nie teraz...
I wtedy nad moją głową rozbłysnęło światło...Nadzieja, która była mi potrzebna jak tlen.
Ponownie skontaktowała się ze mną Pani Patrycja Felińska i zaproponowała mi pewien projekt. Powiedziała, że od czasu kiedy mnie poznała nie może skoncentrować się na niczym innym, jak tylko na tym, w jaki sposób mi pomóc. Poinformowała mnie, że wkrótce na Pomorzu odbędzie się konferencja naukowa przy udziale większości dziennikarzy medycznych w Polsce, na której miała być poruszana problematyka zdrowia Polki w Europie. Pani Patrycja Felińska zamierzała jechać na tę konferencję i przedstawić tam sytuację, w jakiej się znalazłam. Zaproponowała mi, że przyjedzie do mnie do domu, nakręci o mnie reportaż, w którym przedstawię problem i wyemituje go na konferencji.
Tak też się stało. Pani Patrycja wraz z operatorem kamery przywieźli mi bukiecik żółtych róż - symbol przyjaźni, ciepła, troski. Łez nie było końca...
Jak na szpilkach czekałam na jakiś oddźwięk...
Wkrótce Pani Patrycja poinformowała mnie, że po emisji reportażu, gdy zapaliły się światła, salę ogarnęła głucha cisza. Sala trwała w milczeniu kilka minut...Następnie podchodzili do niej dziennikarze, żeby upewnić się, czy aby na pewno w Polsce, na Śląsku jest to możliwe, że w jednych oddziałach NFZ leki ratujące życie ludzkie są refundowane ze środków publicznych, a w innych nie?
Parę dni później zadzwoniła do mnie Pani Maria Zawała z „Dziennika Zachodniego”. Chciała się spotkać, żeby nagłośnić sprawę. Poinformowała mnie, że wraz z Panią Anną Sojką dziennikarką „Radia Katowice” wyemitują ze mną reportaż w znanym cyklu „Trzy kwadranse z reportażem” Anny Sekudewicz. I czy wyrażam na to zgodę. Czy wyrażam? Moje modlitwy zostały wysłuchane... Obawiając się, że decyzja NFZ nie zostanie zmieniona, prosiłam w audycji ludzi dobrej woli o wsparcie finansowe na zakup terapii. Kogóż bowiem stać, żeby ze swojego budżetu domowego przeznaczać na leczenie blisko 16000 - 20000 zł w miesiącu!!!
„Prawo do nadziei” odbiło się szerokim echem. Program składał się z trzech części. Pierwsza część miała charakter wprowadzenia do tematu, druga była emisją zapisu dźwiękowego reportażu, a trzecia polegała na tym, że słuchacze dzwonili do studia. Osób, które dzwoniły do radia było mnóstwo. Oburzenie, chęć niesienia pomocy i wsparcie było niesamowite. Osoby aktualnie prowadzące samochody zatrzymywały się na przydrożnych parkingach i skwerach, żeby w spokoju wysłuchać audycji. Czas zamarł. Słuchałam tego w zaciszu swojego pokoju i nie mogłam w to uwierzyć, że jest tylu ludzi dobrej woli, którzy chcą nieść pomoc, służyć wsparciem, słowem, wiedzą. Że tylu ludzi osobiście dotknęła ta historia, że tak wielu poruszyła.
Następnego dnia, na czołówce „Dziennika Zachodniego” zobaczyłam swoją smutną twarz, podpisaną „Mam na imię Małgorzata. Mam raka. Żyję na Śląsku, dlatego nie chcą mnie leczyć”
Niespełna kilka godzin po emisji reportażu i publikacji artykułu w „Dzienniku Zachodnim”
w dniu 22 listopada 2013 r. otrzymałam pisemną decyzję NFZ w Katowicach o ustaleniu prawa do świadczenia chemioterapii niestandardowej w schemacie Everolimus i Exemestan. Uzasadnieniem decyzji nie była oczywiście emisja reportażu „Prawo do nadziei” i publikacja artykułu na łamach „Dziennika Zachodniego”. Uzasadnieniem decyzji była treść pisma Podsekretarza Stanu z upoważnienia Ministra Zdrowia Igora Radziewicz – Winnickiego (Ministerstwo Zdrowia Departamentu Polityki Lekowej) z dnia 17 lipca 2012 r.(!!!) (MZ -PLA-460-12971-147/BRB/12) skierowana do prof. dr. hab. med. Macieja Krzakowskiego Konsultanta Krajowego w dziedzice onkologii klinicznej (jednocześnie wysłana do wiadomości Prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia w Warszawie), które do Śląskiego Oddziału NFZ dotarło faksem w dniu 21 listopada 2013 r.(!!!), zgodnie z którym, „zarejestrowanie nowego wskazania po 31 grudnia 2011 r. dla leku dopuszczonego do obrotu przed końcem 2011 r. i stosowanego w ramach chemioterapii niestandardowej nie może stanowić przesłanki odmowy udzielenia zgody na zastosowanie tego leku w ramach chemioterapii niestandardowej w tym wskazaniu”.
Naprawdę trudno mi to komentować
Pismo to było podstawą refundacji mojej terapii skojarzeniowej w innych Oddziałach NFZ w Polsce. Ale nie w Katowicach... Jak to możliwe, że pismo, które było podstawą refundacji leków ratujących życie, „szło” do Śląskiego Oddziału NFZ w Katowicach przez 1 rok i 4 miesiące !!!Proszę mi wybaczyć, ale nie potrafię do tej pory tego skomentować. Jeszcze nie teraz...
Może nie ma sensu ze szczegółami wspominać już o tym, że o zmianie decyzji, początkowo ustnej, poinformowała mnie dziennikarka TVP. Dopiero po interwencji Pani Anny Sojki, osobiście zadzwonił do mnie Rzecznik Prasowy Śląskiego Oddziału NFZ w Katowicach, żeby przekazać mi najnowsze informacje. Nie będę może też wspominać już o tym, co działo się później i w jaki sposób Rzecznik Prasowy Śląskiego Oddziału NFZ w Katowicach „chciał mi pomóc” i jak bardzo niekompetentnie się zachowywał. Spuśćmy na te żenujące wydarzenia zasłonę milczenia...
Nie będę też ze szczegółami wspominać, że w grudniu 2013 r. kiedy rozpoczęłam już terapię skojarzeniową, otrzymałam od Prezesa NFZ w Warszawie (na skutek interwencji Prezydenta RP) informację, o niemożliwości finansowania w/w leczenia ze środków publicznych.
Mimo decyzji ustalającej prawo do świadczenia nadal się bałam. Nie wiedziałam, czy nie jest za późno na przyjęcie leku i w jakiej dawce. I czy to wytrzymam.
Tydzień później podjęłam leczenie. Po dwóch tygodniach terapii, próby wątrobowe spadły o połowę!!!! Myślę, że komentarz w tym zakresie wydaje się zbędny... Szkoda jedynie, że musiałam czekać na leczenie aż 9 długich miesięcy. Że choroba nie poczekała na zgodę Dyrektora Śląskiego Oddziału NFZ w Katowicach Grzegorza Zagórnego i się rozwijała. Szkoda, że nie mogłam przyjąć pełnej dawki, którą mogłabym przyjąć jeszcze w lutym 2013 r. Szkoda, że musiałam się tak bardzo obnażyć, aby otrzymać prawo do dalszego życia.
Trudno opisać co czuje się w chwili, kiedy tak długo, bo aż 9 miesięcy walczyło się o „prawo do nadziei”.
Słowa są tak niedoskonałe...
Dziękuję wszystkim. Moja wdzięczność wobec ludzi jest nieprzebrana.
Dziękuję wszystkim tym, którzy pomogli mi wpłynąć na decyzję Śląskiego Oddziału NFZ w Katowicach. Dziękuję członkom Fundacji Alivia, Koalicji Pacjentów Onkologicznych tj. przede wszystkim Pani Patrycji Felińskiej, dziennikarkom „Radia Katowice” i „Dziennika Zachodniego” Paniom Annie Sojce i Marii Zawale. Dziękuję wszystkim montażystom i ludziom zaangażowanym w nagłośnienie problemu, z którym nie byłam w stanie poradzić sobie za pomocą zwykłych procedur. Oczywiście dziękuję wszystkim ludziom dobrej woli, do których apelowałam w audycji radiowej tj. moim darczyńcom, których wprawdzie nie znam, ale wiem, że mają WIELKIE SERCA, otwarte na cierpienie drugiego człowieka. To wzruszające i ogromnie budujące, że istnieje wśród Nas tylu wspaniałych ludzi, którzy chcą nieść pomoc tym czym mogą. Dziękuję wszystkim internautom, słuchaczom, tym którzy modlą się za Mnie, wszystkim tym których poruszyła Moja historia.
Dziękuję Najważniejszej Osobie w Moim Życiu – Mojemu Mężowi, który jest Moim Aniołem, którego miłość mnie uskrzydla i nie pozwala upadać. On Jest Miłością Mojego Życia. Bez Jego determinacji, zaangażowania, mądrości, czułości dawno bym nie żyła. Nie miałabym siły. On Jest Moją Siłą...
Dziękuję Mojej Wspaniałej Pani Doktor!!!
Dziękuję wszystkim.
Ta cała historia nauczyła mnie jednego... nigdy nie wolno tracić nadziei, bez względu na okoliczności, „przypływy, odpływy, rozbite okręty (…) i rafy”. Na dnie morza... głęboko, leżą bowiem perły...
Na samym końcu parafrazując cytat z jednej z przeczytanych książek, pragnę zagrzać Państwa do walki tymi słowy - „pamiętaj człowieku boś jeszcze młody, tylko zdechła ryba płynie z prądem wody”.
Małgorzata Komorowska