"Lodowym wojownikom" dostępu do gór bronią dzisiaj politycy i terroryści
Adam Bielecki, himalaista z Tychów, planował zimową wyprawę na K2, ale ta nie dojdzie do skutku.
Zdajemy sobie sprawę z ogromnego katalogu zagrożeń, które czyhają na nas w górach. Są to lawiny, kamienie, szczeliny lodowcowe, głód, odmrożenia, odwodnienie. Naprawdę bardzo łatwo jest zginąć w górach. Od tego przypadku do naszego katalogu musimy dodać jeszcze jedno zagrożenie: terrorystów - te słowa w jednym z pierwszych kadrów dokumentu "Nanga Parbat Tragedy" wypowiada Włodzimierz Kierus, jeden z członków zeszłorocznej wyprawy Polskiego Klubu Alpejskiego na ośmiotysięcznik Nanga Parbat. Wyprawy, której nie udało się zdobyć szczytu, ale której uczestnicy i tak są wielkimi szczęściarzami. Bo wszyscy żyją. Bo żaden z nich nie zginął od kuli islamskich terrorystów, którzy 22 czerwca ubiegłego roku wtargnęli do bazy i z zimną krwią zastrzelili 11 alpinistów. Tamta masakra wstrząsnęła opinią publiczną na całym świecie. Wiara w to, że ludzie, których interesuje wspinaczka i walka z siłami natury, mogą liczyć na swoistą gwarancję nietykalności nawet w tak niespokojnym rejonie świata, jakim jest środkowa Azja, prysły w jednej chwili.
Stara zagrywka Chińczyków - robi się niespokojnie, nikt nie wjedzie
Wspomnienia o tamtych wydarzeniach wróciły, gdy pod koniec minionego roku okazało się, że zimowa wyprawa na K2 z Adamem Bieleckim i Denisem Urubko w składzie nie dojdzie do skutku. Powodem jest brak zgody chińskich władz na działalność ekspedycji w górach Karakorum. Ta zaś - jak tłumaczyli Chińczycy - wynikała z niemożności zapewnienia członkom wyprawy należytego bezpieczeństwa.
- Chińskie władze uzasadniły decyzję wysokim ryzykiem ataku terrorystycznego ujgurskich ugrupowań islamistycznych na naszą ekspedycję. W północno-zachodnich Chinach krwawe ataki terrorystyczne i starcia pomiędzy wyznającymi islam Ujgurami a przedstawicielami etnicznej grupy chińskiej Han nasilają się nieprzerwanie od 2009 roku - napisał na swoim facebookowym profilu Adam Bielecki, tyski himalaista.
Znający realia w tym rejonie świata radzą, by dość ostrożnie podchodzić do takiej argumentacji, bo Chińczycy od zawsze dość niechętnie widzieli u siebie członków zachodnich ekspedycji wysokogórskich i w razie jakichkolwiek wewnętrznych zawirowań natychmiast opuszczali im "szlaban" na działalność w niespokojnym regionie. - Po latach 80. XX wieku zamknięty był Tybet i Chińczycy również uzasadniali to ruchami oddolnymi. Tak więc to żadna nowość. A faktem jest, że Ujgurzy w ostatnim czasie zaczęli się burzyć, a nawet organizować zamachy na posterunki milicji - mówi Janusz Majer, szef programu Polskie Himalaje.
- Ujgurzy w swej walce mniejszy nacisk kładą na kwestie religijne, a większy na kulturowe i narodowe. Poza tym o swoje prawa zaczęli dopominać się jeszcze przed pojawieniem się radykalnych ruchów islamskich, więc nie wiązałbym ich z tym, co dzieje się w Pakistanie czy Afganistanie - dodaje dr Adam Krawczyk, specjalizujący się w tematyce islamskiego terroryzmu politolog z Uniwersytetu Śląskiego.
Na oczach polskich himalaistów ekstremiści dokonali egzekucji
A zatem w mniejszym stopniu religia, a większym polityka, czy też swoista blokada informacyjna stoi za niepowodzeniem zimowej wyprawy na K2. Choć z punktu widzenia samych himalaistów, czy to aż tak wiele zmienia? Fakty są takie, że najwyższy szczyt w Karakorum i drugi pod względem wysokości na świecie (8611 m n.p.m.), często nazywany (nie bez przyczyny) górą mordercą, stał się jeszcze bardziej niedostępny i to bynajmniej nie z powodu trudności technicznych czy pogody. Wejście na niego coraz bardziej utrudniają sami ludzie. W Pakistanie, skąd rusza większość wypraw na ten ośmiotysięcznik, od lat trwają ataki wymierzone w szyicką mniejszość.
Do ubiegłego roku ostrze zamachów omijało przybywających do tego kraju alpinistów, choć często z konieczności musieli oni podróżować osławioną "Karakorum Highway", czyli górską drogą łączącą Pakistan z Chinami. To właśnie m.in. na tej trasie "polują" na swoje ofiary islamscy ekstremiści, a zadanie mają o tyle ułatwione, że Pakistańczycy mają w swych dokumentach odnotowane wyznanie wiary. W razie zatrzymania autobusu wystarczy zebrać i sprawdzić "papiery" podróżujących nimi osób, a potem oddzielić tych reprezentujących "właściwy" odłam islamu, od tych, którzy tego szczęścia nie mieli. Kilka lat temu świadkami takiej właśnie egzekucji na "Karakorum Highway" była dwójka polskich himalaistów - Adam Bielecki i Marcin Kaczkan - wracający z letniej wyprawy na K2. Im wówczas nic się nie stało. Może ekstremiści uznali, że objuczeni linami jegomoście nie stanowią zagrożenia? A może mieli po prostu do tej pory szczęście? Szczęście, którego nie miał krakowski geolog Piotr Stańczak, pracujący na kontrakcie w Pakistanie. We wrześniu 2008 r. został porwany przez talibów, którzy w zamian za uwolnienie domagali się wypuszczenia z więzień ponad setki swoich towarzyszy. Kiedy rząd w Islamabadzie nie spełnił tych żądań, 7 lutego 2009 r. poinformowali, że polski inżynier został zamordowany.
- Trudno więc mówić, że w ostatnim czasie stanowisko tych grup uległo radykalizacji. Oni zawsze tacy byli. Jeśli przejmują wpływy nad jakimś terytorium, to bronią go przed jakimikolwiek wpływami kultury Zachodu. A pamiętajmy, że wyprawy alpinistyczne organizowane są przeważnie przez kraje zachodnie, które wspierają kierowaną przez USA koalicję antyterrorystyczną - podkreśla dr Krawczyk.
Po zeszłorocznej masakrze nasze wyprawy omijają Nanga Parbat
Gdy w czerwcu ubiegłego roku talibowie wchodzili do "basecampu" pod Nanga Parbat, Polacy znów mieli szczęście. Wszyscy członkowie wyprawy Polskiego Klubu Alpejskiego byli akurat w wyżej położonych obozach, podobnie jak przewodząca międzynarodowej wyprawie Ola Dzik, alpinistka z Katowic. Jedenastu innych przebywających w bazie wspinaczy napastnicy wyciągnęli z namiotów, związali, obrabowali, a następnie rozstrzelali. Wśród zamordowanych byli Ukraińcy, Słowacy, Chińczycy, a także Litwin, Nepalczyk i Pakistańczyk.
Po tamtym wydarzeniu himalaiści zaczęli omijać niebezpieczną dolinę Diamir, czyli jedną z trzech dróg pod Nanga Parbat. Zeszłoroczne letnie wyprawy w ramach programu Polskie Himalaje za cel obrały K2 i Broad Peak Middle. Wcześniej czy później polskie ekspedycje wrócą jednak pod "Nagą Górę", choćby z tego powodu, że jest ona jednym z dwóch niezdobytych zimą ośmiotysięczników, a Polakom marzy się dokończenie tego, co 17 lutego 1980 r. na szczycie Mount Everestu zapoczątkował Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy (jako pierwsi w historii weszli oni zimą na ośmiotysięcznik). No chyba że wcześniej dokona tego Tomasz Mackiewicz, outsider polskiego alpinizmu, który tej zimy (po raz piąty) atakuje Nanga Parbat.