Łódź zrobiła na mnie piorunujące wrażenie!
Rozmowa ze Stanisławem Terleckim, były piłkarzem Łódzkiego Klubu Sportowego i reprezentacji Polski.
Po wielu latach znów mieszka pan w Łodzi. Jakie miejsce w pana życiu zajmuje to miasto?
Szczególne. Nie zapomnę, gdy razem z ojcem pojechałem na Stadion Dziesięciolecia w Warszawie. Grała na nim reprezentacja Polski, a w niej Jerzy Sadek. Bardzo mi się spodobała jego gra. Zacząłem obserwować jego karierę. Zobaczyłem, że jest piłkarzem ŁKS-u. A wtedy w reprezentacji grali głównie zawodnicy ze śląskich klubów. Dzięki Jerzemu Sadkowi zacząłem śledzić wszystko, co związane z Łodzią. To miasto jakoś weszło mi do głowy. Wreszcie w 1972 r. po raz pierwszy przyjechałem do Łodzi. Przed finałem Pucharu Polski między Legią a Górnikiem Zabrze. Wystąpiłem w przedmeczu juniorów Łodzi i Warszawy. To było tuż przed olimpiadą w Monachium. Pamiętam, że gdy wjechaliśmy do Łodzi i zobaczyłem ul. Narutowicza, od razu miałem wrażenie, że wjeżdżam do Lwowa skąd pochodził mój ojciec.
Łódź przypomina Lwów? Miałem takie skojarzenia. Tata wiele opowiadał mi o Lwowie. Od razu rzuciła mi się w oczy łódzka secesja. Przejechaliśmy ul. Narutowicza i pojechaliśmy na stadion ŁKS-u, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Był to bardzo nowoczesny stadion, ze wspaniałą trybuną, halą, zapleczem. Wspaniała też była atmosfera na trybunach.
Trzy lata później, w 1975 r. został pan piłkarzem ŁKS-u i zamieszkał w Łodzi.
Miałem kilka propozycji z różnych klubów, ale najbardziej konkretną złożyli działacze ŁKS-u. Do dziś zastanawiam się, jak udało się im załatwić sprawę z Gwardią Warszawa, która była klubem milicyjnym. Trudno było sobie wyobrazić odejście z niego bez konsekwencji. Rok starszy ode mnie Władek Żmuda wyjechał do Śląska Wrocław i musiał niemal rok czekać, by dostać zgodę na grę w nowym klubie.
Jak wspomina pan czas spędzony w Łodzi, na przełomie lat 70. i 80.?
Byłem pod ogromny wrażeniem tego miasta. Zamieszkaliśmy w wieżowcu przy ul. Inflanckiej 25. Jeździliśmy po Łodzi nowymi ulicami. Było to nowoczesne miasto, z dużym zapleczem. Koło mojego wieżowca mieliśmy trzy wielkie supersamy, bardzo dobrze zaopatrzone. Powoli się oswajałem z Łodzią. Ulicą Piotrkowską przewijały się tłumy ludzi. Ogromne wrażenie robił na mnie „Central”.
Ma pan w Łodzi swoje ulubione miejsca?
To na pewno Las Łagiewnicki, oczywiście ul. Piotrkowska. W Łodzi najbardziej ceniłem i cenię bliskość między jednym człowiekiem a drugim. To zauważało się na każdym kroku. Nie było zawiści. Ludzie byli uśmiechnięci, zadowoleni. Miałem wiele ulubionych restauracji w których stołowałem się z innymi piłkarzami ŁKS-u. M.in. w lokalu Naczelnej Organizacji Technicznej. Dostawaliśmy na obiad kupony o wartości 60 zł. Byliśmy dopieszczani przez kelnerów. Wszyscy byli zainteresowani naszymi wynikami. Chodziliśmy do SPATiF-u, „Halki”. Zakończenie sezonu świętowaliśmy zwykle w „Malinowej” w Grand Hotelu. Ale jednym z najważniejszych miejsc była siedziba ŁKS-u, która mieściła się przy Piotrkowskiej 78. Tam całą drużyną spotykaliśmy się we wtorki, po meczach. Janek Tomaszewski stwierdził, że warto spotykać się nie tylko po przegranych meczach, by wyciągać wnioski, ale też po wygranych. Wtedy też można się zastanowić co jeszcze poprawić. Odwiedzałem też prezydenta, wiceprezydentów Łodzi. Ucinaliśmy sobie pogawędki nawiązujące do historii, którą studiowałem na Uniwersytecie Łódzkim, przeszłości miasta.
A jakie wrażenie robi współczesna Łódź?
Bardzo się zmieniła, rozbudowała. W latach 70. XX w. byłem światkiem, jak powstawały nowe dzielnice, osiedla. Budowała się Retkinia, Widzew Wschód. Łódź jest wielkim miastem. Tylko kiedyś mieszkało w niej blisko 900 tys. ludzi, a dziś niewiele ponad 700 tys.
Co pan dziś robi?
Uczę techniki piłkarskiej. Założyliśmy Technikum Piłkarskie. Zajęcia są bezpłatne. Przychodzi wielu młodych ludzi, w różnym wieku. Zajęcia te prowadzę przy ul. Karpackiej. Praca z dziećmi, młodzieżą daje mi niesamowitą satysfakcję.