Łódzcy księża pomagają bezdomnym i ubogim. Ale czasem tego żałują...

Czytaj dalej
Fot. Grzegorz Gałasiński
Matylda Witkowska

Łódzcy księża pomagają bezdomnym i ubogim. Ale czasem tego żałują...

Matylda Witkowska

W każdej parafii w naszym regionie żyją księża i świeccy pełni dobrej woli, którzy chętnie ruszą na pomoc bezdomnym, samotnym i biednym. Ale czasem mimo najlepszych chęci i porywów serca coś po drodze pójdzie nie tak. I zamiast dającej nadzieję historii wyjdzie z tej pomocy kompletna klapa.

Niech ja tylko dorwę tego człowieka, to chyba coś mu zrobię - proboszczowi jednej z łódzkich parafii na wspomnienie pewnego bezdomnego do tej pory podnosi się ciśnienie. Bo ogromne zaangażowanie i wysiłek włożony w pomoc poszły na marne.

Jakiś czas temu proboszcz oddał pokój na plebanii człowiekowi bez dachu nad głową. Kiedy się poznali, bezdomny nie był jeszcze bezdomnym, ale jednym z wielu ludzi, którzy kręcili się blisko parafii. Działał w jednej z grup religijnych, czasem wykonywał drobne prace gospodarcze. Nie opowiadał dużo o sobie. I nie przyznawał się, że ma poważne problemy.

- Pewnego dnia potrzebowałem zabrać coś z komórki i nie mogłem znaleźć kluczy - wspomina proboszcz. - Byłem pewien, że gdzieś zaginęły, ale później w oknie komórki pojawiło się światło - wspomina.

Okazało się, że mężczyzna skorzystał z dostępu do kluczy i bez zgody parafii wprowadził się do schowka. - Była zima. Nie mogłem go tak zostawić - mówi proboszcz. - Zaprosiłem go do zamieszkania na plebanii, a ponieważ nie był obcy, nie miałem żadnych obaw.

Przez kilka miesięcy mężczyzna miał na plebanii wikt i opierunek zapewniany przez gosposię. Nie za darmo, bo odwdzięczał się wykonując prace gospodarcze. Proboszcz postanowił wyprowadzić go na prostą. Okazało się, że mężczyzna stracił mieszkanie za długi. Pewnego dnia wrócił do domu i zastał je zaplombowane. Nie miał gdzie wrócić. - Znaleźliśmy mu pokój do wynajęcia i pracę. Miałem nadzieję, że wszystko się ułoży - wspomina proboszcz.

I wtedy się zawaliło. Najpierw właścicielka mieszkania zaczęła narzekać na lokatora i wymówiła mu pokój, potem mężczyzna stracił także pracę.

- Myślałem, że nauczyliśmy go nosić się czysto i szanować pracę. Ale to było pozorne. W kilka miesięcy człowiekowi nie da się pomóc - wspomina proboszcz, a zdenerwowanie zastępuje bezsilność i smutek.

Poszedł spać na ulicę

Łódzki proboszcz nie jest jedynym księdzem z regionu, który chciał czynić dobro, ale mu nie wyszło. Ks. Adam Pasik, salezjanin i dyrektor oratorium św. Dominika Savio w Łodzi kilka lat temu postanowił wyciągnąć rękę do bezdomnych i spać z nimi na ulicy. - Skończyło się to katastrofą - przyznaje dziś ks. Pasik.

Duchowny mieszkał wtedy w Rzymie i chciał zrozumieć drugiego człowieka. - Bo coś przecież trzyma go w zimnie na ulicy, choć mógłby spać w cieple w noclegowni - mówi ks. Pasik.

W pewną listopadową noc ubrał się ciepło, wziął śpiwór i poszedł spać na ulicach Wiecznego Miasta. - Miałem ze sobą mało pieniędzy. Nie wziąłem też dokumentów, żeby mi nie ukradli. Założyłem normalne, ciepłe ubranie - wspomina.

Listopad w Rzymie jest cieplejszy niż w Polsce, ale tej nocy mżyło i wieczorem zrobiło się naprawdę chłodno. Ks. Pasik postanowił poszukać miejsca noclegowego w pobliżu bezdomnych. Zaczął od głównego dworca kolejowego Roma Termini. Niestety, przegoniła go policja.

Szukając spokojnego zakątka na nocleg, trafił pod kościół Santa Maria Maggiore. Tam za osłaniającym od deszczu i wiatru załomkiem muru położył się obok koczującej na kartonach bezdomnej kobiety. Nie ucieszyła się wcale. - Klęła na mnie, dopóki sobie nie poszedłem. To było jej miejsce i nie chciała się nim dzielić. A tylko tam nie padało mi na głowę - wspomina duchowny.

Trzecią próbę podjął kawałek dalej. Rozłożył się koło grupy bezdomnych Rosjan. - Już po kilku minutach widziałem, że będą z nimi kłopoty. Bałem się, że mi przyłożą i uciekłem - wspomina salezjanin. Więcej prób nie podejmował.

Gdy pomoc jest nietrafiona

Ks. Andrzej Partyka, dyrektor Caritas Archidiecezji Łódzkiej, przytacza przykład rodziny pana Tomasza i Joanny z Tuszyna Lasu, którym wiosną spalił się dom z dobytkiem. Z trzyletnim dzieckiem i kolejnym w drodze musieli zacząć niemal od zera. Sąsiedzi szybko ruszyli z pomocą, przynosząc sprzęty potrzebne przy dzieciach.

Pozostało jeszcze 54% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Matylda Witkowska

Od kilkunastu lat jestem dziennikarką Dziennika Łódzkiego. W pracy zajmuję się zdrowiem, ochroną środowiska i miejskimi problemami. Ale piszę też o tym, co w życiu łodzian jest przyjemne: w mojej działce są imprezy, kulinaria oraz duma i serce Łodzi czyli ulica Piotrkowska. Prywatnie jestem urodzonym mieszczuchem. Cieszy mnie moda na miasta zielone i dobre do życia, wolę jeździć rowerem niż autem. Fascynuje mnie to, co niezwykłe. Ktoś widział w Łodzi ufo? Chętnie tam podjadę.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.