Przerażony i smutny, a równocześnie niezwykle sympatyczny i ufny wobec ludzi szorstkowłosy pies Adaś w minioną niedzielę rozpoczął najgorszy etap swojego życia.
Jego pan przywiązał go do drzewa w parku na Julianowie. Obok zostawił cały jego „majątek”: kocyk, dywanik, miski, smycz, szelki, zabawki i resztki karmy. Tym samym trzyletni pies trafił do najgorszego miejsca na świecie, czyli schroniska dla bezdomnych zwierząt. Dla czworonoga wychowanego w domowych pieleszach, wcześniej pieszczonego i kochanego (przynajmniej tak można się domyślać), to jedna z największych traum. Nie każdy pies potrafi sobie z tym radzić. Wiele czworonogów popada w apatię. Te starsze często nie mają szans na adopcję i przez lata mieszkają w klatkach.
- Historia Adasia jest szczególnie poruszająca - uważa Marta Olesińska ze schroniska dla bezdomnych zwierząt przy ul. Marmurowej w Łodzi. - Nie potrafię pojąć, jak można wyrzucić przyjaciela i to jeszcze udając troskę, bo przecież opiekun zostawił pod drzewem również jego rzeczy.
Gdy przychodzi czas wakacyjnych wyjazdów, a z czworonogiem robi się problem, wielu łodzian po prostu pupila wyrzuca z domu. Jak zepsutą zabawkę lub niepotrzebne rupiecie. Niektórzy przyjeżdżają z psem do schroniska, udając, że to znajda. Tak było w przypadku wychudzonego doga. Niestety pies nie potrafi udawać i zawsze demaskuje swojego opiekuna. W tym przypadku jednak psa odebrano właścicielowi, bo zwierzę było zaniedbane i skrajnie wychudzone. I choć schronisko nie przyjmuje tak zwanych psów właścicielskich, w tej sytuacji pracownicy placówki musieli zdecydowanie zareagować. Szczęśliwie pies znalazł już nowy dom, gdzie jest pod dobrą opieką. Wraca do formy.
- Niestety, jak ktoś chce się psa pozbyć, to i tak to zrobi - tłumaczy Marta Olesińska. - Pies i tak do nas trafia, zabrany z ulicy przez Animal Patrol, bo się błąkał.
Tylko w lipcu do schroniska przyjęto kilkadziesiąt psów zagubionych na ulicach miasta. A przypadek psa z własnym bagażem nie był wyjątkiem. Amik jest w schronisku od 7 lipca tego roku. Został porzucony przez swojego właściciela pod schroniskiem. Znaleziono go przywiązanego na przystanku autobusowym. Na szyi miał kolczatkę, na ziemi leżała jego książeczka zdrowia i puszka marnej karmy.
- Tak pożegnał się pan ze swoim przyjacielem - opowiada Marta Olesińska. - A teraz odpowie za porzucenie psa, bo ustawa o ochronie zwierząt traktuje porzucenie, jak znęcanie się nad zwierzętami. A Amik bardzo źle znosi pobyt w schronisku. Zupełnie nie radzi sobie z tą sytuacją. Pilnie potrzebuje nowego domu.
Pięcioletni Bazyl do schroniska trafił 6 lipca. Został zostawiony w lecznicy weterynaryjnej przy ul. Tatrzańskiej. Dyżurująca tam lekarka nie zdążyła wyjść z gabinetu. Usłyszała tylko trzaśnięcie drzwi wejściowych. W poczekalni zastała tylko zdezorientowanego, dużego psa. Czworonoga odwieziono do schroniska.
W takiej sytuacji zawsze szuka się właściciela psa. Nie po to jednak, żeby oddać mu czworonoga. Tylko po to, żeby poniósł konsekwencje swojego czynu. Bo zwierzę nie jest rzeczą, tylko żywym stworzeniem, które czuje nie tylko fizyczny ból, ale także ma uczucia. W schronisku co roku organizowane są akcje, które mają zapobiegać bezdomności zwierząt. Niestety latem psów w schronisku przybywa, bo bezduszni właściciele w prosty sposób pozbywają się czworonożnego problemu.
- Jesteśmy bezradni wobec tego, jak łodzianie traktują swoje psy i koty, bo mruczki też do nas trafiają w pudełkach i transporterach, z książeczkami zdrowia, z karmą i imieniem wypisanym na kartce - opowiada Marta Olesińska. - A koty jeszcze gorzej znoszą schroniskową rzeczywistość. Na szczęście mamy wolontariuszy, którzy biorą takie porzucone koty do swoich domów. I one tam czekają na nowego, kochającego opiekuna.
Przed wakacjami w schronisku było mniej niż 400 psów. Teraz jest blisko 430. Tylko nieliczne odnajduje tam opiekun.