Łodzianka z Bielska-Białej
Rozmowa z Brygidą Butrymowicz, jedną z twórczyń Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Łodzi, tegoroczną laureatką Nagrody Miasta Łodzi
Niedawno otrzymała pani Nagrodę Miasta Łodzi jako jedna z twórczyń Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Jak traktuje pani to wyróżnienie?
Dało mi to ogromną satysfakcję. Cieszę się tym bardziej, że wcześniej nie byłam doceniana przez władze miasta.
Pamięta pani, jak zaczął się w Łodzi rodzić Uniwersytet Trzeciego Wieku?
Oczywiście. Przyjechała do Łodzi Halina Szwarc i przywiozła tu ideę Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Zaczerpnęła ją z Tuluzy.
Spodziewała się pani, że po latach te uniwersytety będą cieszyć się tak wielką popularnością wśród łodzian?
Rzeczywiście nasz uniwersytet, ale nie tylko nasz, cieszy się wielką popularnością. Gdy go zakładaliśmy nie spodziewaliśmy się aż tak wielkiego zainteresowania. Dziś dochodzi nawet do awantur, że nie możemy przyjąć wszystkich chętnych.
Pani jest łodzianką?
Nie, pochodzę z Bielska-Białej. Do Łodzi przyjechałam na studia i w niej już zostałam.
Pamięta pani swoje pierwsze spotkanie z Łodzią?
Tak, ale nie było to jakieś cudowne spotkanie. Bielsko-Biała leży na górzystych terenach. Całe życie chodziłam po górach. W Łodzi znalazłam się na nizinie. To był dla mnie szok. A wie pani co pogodziło mnie z Łodzią?
Nie...
Mieszkałam na osiedlu studenckim na Lumumbowie. Blisko są Stoki. Poszłam tam i zobaczyłam góry. Oczywiście nie takie jak w Bielsku-Białej, ale ich namiastkę. Potem niemal codziennie chodziłam na Stoki. Tam spacerowałam.
Co pani studiowała w Łodzi?
Pedagogikę społeczną, u profesora Aleksandra Kamińskiego, autora książki „Kamienie na szaniec”. Potem zostałam jego asystentką.
Jak pani zapamiętała tę legendarną postać, żołnierza Armii Krajowej?
Był fantastycznym, otwartym człowiekiem. Kiedyś nie jeździło się za granicę, a on miał znajomych w Stanach Zjednoczonych. Ale tam nie pojechał. Tłumaczył, że nie zna dobrze języka angielskiego, więc nie pojedzie.
Opowiadał o wojnie, powstaniu warszawskim, kolegach z konspiracji?
Nie. Ja spędzałam z profesorem wiele czasu. Pisałam u profesora Kamińskiego pracę doktorską. Ale czytałam „Kamienie na szaniec”. Nie były to jednak czasy, by wspominać o przeszłości. Zawsze raz do roku, przed Bożym Narodzeniem zapraszał nas do swojego domu, przy ul. Buczka, której patronem jest dziś prof. Aleksander Kamiński. Przy stole zasiadało kilka osób z którym profesor pracował na uniwersytecie. Opowiadał o świętach sprzed lat. Zwłaszcza o tych wojennych. Mówił co wtedy jedli. Żona pana profesora, Janina, pracowała w łódzkim Muzeum Archeologicznym i Etnograficznym. Mieli córkę Ewę, wnuki. Profesor zabierał je na wakacje. Córka Aleksandra Kamińskiego, Ewa Rzetelska-Feleszko już nie żyje. Była językoznawcą, też profesorem.
Mimo że Łódź pani się specjalnie nie podobała, to postanowiła w niej zostać.
Przyzwyczaiłam się do tego miasta i je polubiłam. Cały czas interesuje się tym, co dzieje się w Łodzi, choć jestem chora i poruszam się na wózku inwalidzkim. Co jakiś czas mam przejazdy medyczne. Korzystam z okazji i przyglądam się temu, co się zmieniło. Bardzo chciałam zobaczyć tę białą zajezdnie przy „Centralu”. I udało się. Widzę, że Łódź bardzo się zmieniła, oczywiście na korzyść. Wiele się w niej dzieje.
Ma pani ulubione miejsca w Łodzi?
Lubiłam jeździć na swoją działkę, którą miałam na Rogach. Ale te działki zlikwidowano. Hodowałam tam kwiaty. Brakuje mi tego. Teraz mieszkam w wieżowcu przy ul. Zgierskiej. Mam bardzo ładny widok z okna. Niemal na całą Łódź. Widzę parki, miejsca, gdzie chodziłam na spacery. Martwię się tylko, że ten mój widok z okna coraz bardziej się zabudowuje. Lubię Łódź. I choć urodziłam się w Bielsku-Białej to mogę powiedzieć, że jestem już łodzianką.