Lotu balonem nie można porównać z niczym innym [ZDJĘCIA, WIDEO]
Lotu balonem nie można porównać z lotem samolotem, czy szybowcem. W balonie nie słychać silnika, nie ogląda się świata zza szyby... Nic nie szarpie. Po prostu płyniemy. Płyniemy nad Rybnikiem...
Dzwoni budzik. Jest jakoś po 4. Normalnie szlag by człowieka trafił, ale nie dziś. Dziś jest wielki dzień! Za oknem szaro-różowo. Przypominam sobie babciną modlitwę "Kiedy ranne wstają zorze". Dziś chyba warto się pomodlić. Dziś polecę balonem!
Na "złamanie karku" jadę na lotnisko w Gotartowicach. Jestem tu pierwszy, jeszcze przed pilotami z Rybnika, Krakowa, Warszawy, Wrocławia, Poznania, a nawet Holandii, czy Dani, którzy przyjechali do miasta na I Fiestę Balonową w Rybniku. W końcu kilkanaście aut, ciągnących za sobą przyczepki, w których schowane są kosze, pojawia się na wiadukcie na Żorskiej. Mknące o brzasku jeden za drugim pojazdy przypominają kawalkadę łowców tornad z amerykańskiego filmu "Twister". Wjeżdżają na płytę lotniska, wysiadają, a po chwili, jakby naprawdę gonili tornada, wskakują do swoich pojazdów i jadą na Rybnickie Błonia. Tam korzystniej wieje? Nie pytam. Jadę za fachowcami. Startujemy z Rybnickich Błoni w dzielnicy Paruszowiec-Piaski.
Kilkanaście ekip wyciąga kosze i rozkłada swoje balony. Szybko napełniają się gazem. Powoli wstają – wielkie, kolorowe. Szkoda – myślę sobie - że Paruszowiec jeszcze śpi. Że tam mało osób ogląda ten niezwykły spektakl "Przebudzenia balonów".
"Na pokład" zabiera mnie Marek Kalinowski, młody pilot z Aeroklubu Krakowskiego. Nie zdążyłem jeszcze zacząć się bać, a już, już oderwaliśmy się od ziemi. "Płyniemy" powoli w kierunku nieba. Płyniemy to dobre określenie. Bo lotu balonem nie można porównać z lotem samolotem czy szybowcem. W balonie nie słychać silnika, nie ogląda się świata zza szyby... Nic nie szarpie. Po prostu płyniemy...
Lecimy nad "czerwonymi jak cegła" familokami. Obok piekarni pana Wilibalda widać parę maleńkich postaci – chyba piekarze zrobili sobie przerwę dla niecodziennego widoku. Lecimy nad niebieskim wiaduktem kolejowym oddzielającym Paruszowiec od Północy. Boże! Lecimy nad moim domem, który jeszcze tak mocno śpi. (Chyba trzeba będzie wymienić papę na dachu). Ale co tam papa! Jaki Rybnik jest piękny z tej wysokości!
Majestatyczna zwykle Bazylika, teraz wydaje się mała, jak mosiężna pamiątka, którą można by było sprzedawać turystom. A Nowiny – największe w Rybniku osiedle – wygląda teraz jakby było zbudowane z kolorowych klocków Lego.
Coś za małe te bloki. - Lecimy na wysokości ponad 300 metrów nad poziomem morza – mówi Marek Kalinowski. Potem będzie jeszcze wyżej, a większość balonów znajdzie się pod naszym koszem.
- Na czym polega sterowanie? - dopytujemy, widząc, że wyraźnie kierujemy się nad wody Morza Rybnickiego. O właśnie – morze, to chyba jedyna "rzecz", która z kilkuset metrów nad ziemią wygląda dalej na dużą. Wielkie to nasze morze.
- Jedyną możliwością zmiany kierunku lotu jest zmiana wysokości. Ponieważ wraz ze zmianą wysokości często zmienia się kierunek wiatru – mówi pilot, "popuszczając" trochę gazu. - Można przyjąć, że zużywamy około 1 litra propanu na minutę lotu – tłumaczy.
Z prędkością około 17 km na godzinę lecimy w stronę Chwałęcic. Zdarza się, że "idziemy" na kilka centymetrów od czubków drzew. Za każdym razem, gdy jesteśmy tak nisko, patrzę na twarz pilota. Ta nie zdradza większych emocji, więc chyba wszystko w porządku.
Na łące przed nami ląduje jeden z balonów, a jego załoga rozkłada na ziemi wielki "X". To cel. Teraz powinniśmy wylądować jak najbliżej. Schodzimy w dół. Pada komenda "ugiąć kolana". Kosz lekko uderza o ziemię, ale nie za mocno. Na polu rosną dynie. Z domów wybiegają ludzie z aparatami. NIESAMOWITE!