„Łowcy cieni” nigdy nie odpuszczają. Odnajdą każdego

Czytaj dalej
Fot. Adrian Wykrota
Dorota Kowalska

„Łowcy cieni” nigdy nie odpuszczają. Odnajdą każdego

Dorota Kowalska

„Łowcy cieni” to najlepsi, z najlepszych, odporni na stres fajterzy. Ich zadaniem jest poszukiwanie przestępców, którzy na listach poszukiwawczych zajmują najwyższe miejsca. Żmudna robota, czasami ściga się takiego człowieka przez wiele miesięcy, ale oni nigdy się nie poddają

News z ostatniej środy: „Łowcy cieni” z Centralnego Biura Śledczego Policji zatrzymali trzy Polki poszukiwane Europejskimi Nakazami Aresztowania przez włoski wymiar sprawiedliwości. Zorganizowaną polsko-włoską grupę przestępczą wykryli funkcjonariusze Mazowieckiej Krajowej Administracji Skarbowej oraz Centralnego Biura Śledczego Policji. Jej członkowie mieli wykorzystywać rachunki bankowe polskich firm do prania pieniędzy. Działali na terenie Polski i Włoch.

- Jej członkowie tworzyli spółki i wystawiali nierzetelne dokumenty, które potwierdzały fikcyjne transakcje. Wystawione faktury pro forma pozwalały uniknąć konsekwencji podatkowych, a jednocześnie potwierdzały przepływ środków finansowych na rachunkach bankowych poszczególnych firm - informuje Justyna Pasieczyńska, rzeczniczka prasowa Krajowej Administracji Skarbowej.

Grupa przestępcza miała liczyć co najmniej 30 osób. Według śledczych współpracowała z wywodzącą się z Kalabrii ‘Ndranghetą, uznawaną obecnie za najpotężniejszą organizację przestępczą we Włoszech. Członkiniami grupy były, zdaniem służb, także trzy Polki w wieku od 44 do 47 lat. Kobiety miały zasiadać w zarządach fikcyjnych firm, których rachunki służyły do transferu pieniędzy należących do grup przestępczych.

- Były poszukiwane Europejskimi Nakazami Aresztowania przez włoski wymiar sprawiedliwości w związku z podejrzeniem udziału w grupie przestępczej i prania pieniędzy - wyjaśnia Iwona Jurkiewicz, rzeczniczka Centralnego Biura Śledczego Policji.

Jak opisuje, w akcji brali udział policjanci z grupy „łowców cieni” CBŚP wspólnie z mazowiecką Krajową Administracją Skarbową, przy wsparciu Biura Międzynarodowej Współpracy Policji Komendy Głównej Policji. Sam proceder prania pieniędzy wykryto dzięki międzynarodowej współpracy służb w ramach projektu ICAN (Interpol Cooperation Against ‘Ndrangheta). Funkcjonariusze skarbówki kontaktowali się z oficerem łącznikowym polskiej policji w Rzymie oraz funkcjonariuszami włoskich służb celnych, czyli Guardia di Finanza.

- Wymiana informacji pozwoliła ustalić, jak działała grupa przestępcza - zaznacza Pasieczyńska. - Gotówkę z banków w Polsce wypłacały tylko tak zwane zaufane osoby. Jedna z zatrzymanych kobiet przyznała się, że wypłaciła z banku ponad 15 milionów euro. Gotówkę przekazywała kurierom, którzy w Włoszech rozliczali się z organizatorami procederu. Dwóch z nich zatrzymano w drodze powrotnej do Włoch. W samochodzie, którym podróżowali, było blisko 500 tysięcy euro - opisuje.

W trakcie akcji zabezpieczono mienie podejrzanych o wartości niemal 12 milionów euro, w tym cztery wille znajdujące się w nadmorskich i górskich kurortach, samochody, motocykle, biżuterię i luksusowe zegarki.

- W tym roku policjanci CBŚ z grupy „łowców cieni” ustalili już miejsca przebywania trzydziestu pięciu poszukiwanych - mówiła w październiku podinsp. Iwona Jurkiewicz. Dwudziestu sześciu w Polsce, dziewięciu poza granicami naszego kraju.

Wśród przestępców zatrzymanych ostatnio przez „łowców cieni” był między innymi mężczyzna podejrzewany o handel bronią, podżeganie do pobicia, płatną protekcję. Poszukiwano go najpierw na podstawie listu gończego wydanego w lipcu 2021 roku, potem na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania wydanego w marcu 2022 roku przez Sąd Okręgowy w Warszawie.

- W Warszawie wpadł mężczyzna poszukiwany od czerwca 2021 roku na podstawie listu gończego wydanego przez Sąd Okręgowy w Lublinie w celu odbycia kary 8 lat pozbawienia wolności. Był to efekt współpracy „łowców cieni” i policjantów z zarządu w Warszawie CBŚ. Podczas akcji policjanci znaleźli przy zatrzymanym i zabezpieczyli sfałszowane dokumenty tożsamości i kilkadziesiąt tysięcy euro - mówiła PAP rzecznika Centralnego Biura Śledczego.

Na Dolnym Śląsku policjanci z CBŚ przy wsparciu „łowców cieni” zatrzymali dwóch poszukiwanych na podstawie Europejskich Nakazów Aresztowania. Jeden z mężczyzn był ścigany od grudnia 2020 roku, drugi - od początku 2021 roku. Takich przypadków są dziesiątki

Ale dwie historie, w których pojawiają się „łowcy cieni”, to gotowe scenariusze na trzymający w napięciu thriller. Kajetan P., zabójca i Krzysztof W., konwojent, który w biały dzień odjechał spod banku furgonetką wypełnioną po brzegi gotówką. Obaj zatrzymani przez specjalne grupy śledczych. Takie grupy powstają zawsze, kiedy sprawy są bulwersujące, trudne, prestiżowe. Te takimi były. Morderstwo młodej nauczycielki włoskiego na warszawskim Żoliborzu wstrząsnęło nawet starymi, policyjnymi wyjadaczami. Może dlatego, że ciało 30-letniej kobiety zostało potwornie okaleczone: głowę odcięto od ciała. Podejrzenia padło na 27-letniego Kajetana P. To on odwiedził nauczycielkę, a potem wsiadł do taksówki z torbami ociekającymi krwią. Kiedy taksówkarz zwrócił mu uwagę, miał powiedzieć, że wiezie w torbie świeże mięso. Ciało zataszczył do mieszkania, które wynajmował z dwoma studentami i próbował spalić. Kiedy na miejscu pojawili się strażacy, dokonali makabrycznego odkrycia, ale P. już nie było. Uciekał przed policją przez prawie dwa tygodnie. W 2016 roku śledczy zatrzymali go na Malcie.

PZ160616AW_066.jpg
Adrian Wykrota Poznań. Policjanci z zespołu poszukiwań celowych

Kim był Kajetan P.? Mieszkał w Warszawie, choć pochodził z Poznania. Porządna rodzina. Matka Kajetana P. była znanym prokuratorem. On sam uchodził za kulturalnego, miłego. Podobał się koleżankom z roku, bo w przeciwieństwie do innych studentów, którzy biegali po uczelni w tiszertach i dżinsach, zakładał koszule i tweedowe marynarki. Inteligentny i oczytany. Skończył dziennikarstwo i filologię klasyczną na Uniwersytecie Warszawskim. Prowadził portal „Książę i żebrak”, publikował w roczniku „Meander” Polskiej Akademii Nauk, gdzie zamieszczono jego wiersz poświęcony Hannibalowi Lecterowi, bohaterowi filmu „Milczenie owiec” i książki Thomasa Harrisa. Postacią Lectera był zresztą zafascynowany. Prowadził wykłady i prelekcje, takie jak np. „Znaczenie samodyscypliny dla wewnętrznej wolności człowieka, czyli problem woli w myśli starożytnej oraz chrześcijańskiej”, „Claudius Claudianus oraz Rutilius Namatianus - ostatni pogańscy poeci Cesarstwa Rzymskiego” i „Świat zmysłowy jako iluzja”.

Niby normalny facet, z szerokimi horyzontami. Nie siedział tylko w książkach. Pisał o sobie, że ma dobrą kondycję fizyczną i jest odporny na stres. Chwalił się swoimi umiejętnościami redaktorskimi i zdyscyplinowaniem. Pracował w bibliotece na Woli, ale w 2013 roku pojawił się na stażu w „Polityce”. Rozmawiał z wicenaczelnym i szefem działu kultury. W dziale kultury zaproponował trzy teksty. „Wydawały się przemyślane od strony zawartości, choć raczej monotonne pod względem tematyki - uznaliśmy je wtedy za wyraz szczególnych zainteresowań, a poglądy za dość osobliwe. W końcu wszystkie trzy konspekty na różne sposoby odnosiły się do historii kanibalizmu” - wspominała dziennikarka „Polityki”. Pierwszy nosił roboczy tytuł „Słynni smakosze - między Rzymem a Hannibalem Lecterem”. W drugim „Jak być dobrym mięsożercą”, Kajetan P. zastanawiał się, czy człowiek jadający mięso chociaż raz w życiu nie powinien zabić swojego obiadu własnoręcznie. W trzecim „Słowo o kanibalizmie” pytał: „Cóż jest takiego złego w zjedzeniu ludzkiego mięsa?”. I odpowiedział: „Gdybyśmy pominęli chrześcijańską doktrynę, jaka jest moralna różnica między zjedzeniem kurczaka a człowieka? Żadna”. Teksty nie zostały opublikowane, więc Kajetan P. przeniósł się do działu społecznego. Tu też niczego mu nie puścili, zniechęcony wrócił na studia.

Kajetan P. stażował także w innych redakcjach: „Gazecie Studenckiej”, „Res Publice Nowej”, studenckim piśmie „PDF”. Wcześniej „Fakt” podawał, że próbował swoich sił w Polskiej Agencji Prasowej. Ambitny, młody człowiek. Morderca?

Kryminolodzy, psychiatrzy mówili krótko: „To przedziwna, nietypowa sprawa”. Kajetan P. był zafascynowany zbrodnią w literaturze antycznej.

- Mam wrażenie, że ten człowiek żył, żeby czegoś takiego dokonać. Zbrodnia była po prostu celem jego życia - stwierdził prof. Brunon Hołyst, kryminolog. - Albo jest psychicznie chory, albo jest psychopatą. Ma jakiś obłędny świat wyobraźni, szalone myśli trafiły do szalonej głowy - dodał.

W jego działaniu brak logiki. Morderstwo dokładnie zaplanował. Do ofiary przyszedł z narzędziem zbrodni, zabił, odciął głowę od ciała. Potem zachowywał się jednak zupełnie irracjonalnie. Po co pakował szczątki do sportowych toreb, wiózł je taksówką do wynajmowanego mieszkania? Przecież wszędzie zostawiał po sobie ślady, narażał się na to, że zostanie złapany.

Bardzo metodyczne było za to działanie konwojenta - Krzysztofa W. Jego skok na 8 milionów w gotówce, to prawdziwy majstersztyk, perełka. W każdym razie ta kradzież przejdzie do historii polskiej kryminalistyki i pewnie będą się o niej uczyć w szkole policyjnej w Szczytnie. W lipcu 2015 roku Krzysztof W., konwojent, pracownik firmy ochroniarskiej, wykorzystując moment nieuwagi kolegów, odjechał furgonetką pełną pieniędzy. Potem porzucił auto i przepadł. Ale swój skok musiał planować latami, z najdrobniejszymi szczegółami. Zatrudniając się w firmie ochroniarskiej, posługiwał się cudzą tożsamością. Zmienił wygląd. Zaczął nosić brodę, okulary, głowę zgolił na łyso. Przytył - tak naprawdę nie był już Krzysztofem W., którego znała rodzina i znajomi. Był świetnie przygotowany do zadania, jakie miał do wykonania. W pracy nigdy nie zdejmował z rąk rękawiczek, tak by nie zostawić nigdzie swoich odcisków palców. Nie spieszył się, cierpliwie czekał na swój dzień. W firmie pracował prawie rok, najpierw został zatrudniony w Łodzi, potem przeniósł się do Poznania. Wyczekał odpowiedni moment, wsiadł do furgonetki i odjechał. Historia tak nieprawdopodobna, że konwojent stał się natychmiast bohaterem internetu, co ciekawe użytkownicy sieci gratulowali mu pomysłowości i życzyli powodzenia. „Nieźle to wymyślił. Pozazdrościć sprytu!” - pisali. Ale nic nie trwa wiecznie, nawet dobra passa.

Konwojenta także zatrzymano w 2016 roku w Łodzi. Spędzał dzień w domu, z rodziną. Był szczuplejszy, niż w lipcu 2015 roku. Nie nosił brody ani okularów. Na głowie miał całkiem bujną czuprynę. Wrócił do starego życia, bo z zawodu nie był ochroniarzem, ale krawcem.

Do zatrzymania obu mężczyzn stworzono specjalne grupy śledczych.

- Zawsze, gdy sprawa jest poważna, powstają specjalne grupy dochodzeniowo-śledcze, w ich skład wchodzą właśnie funkcjonariusze operacyjni i dochodzeniowi. Grupom nadawane są kryptonimy, które są tajne - tłumaczy mi jeden z policjantów.

Takie grupy liczą około dziesięciu osób, zależnie od powagi sprawy. Oficerowie operacyjni zajmują się współpracą z agentami, informatorami, zazwyczaj działają w terenie. Ci dochodzeniowi są fachowcami od dokumentowania sprawy, zbierania dowodów, poszlak. Grupą zawsze kieruje doświadczony śledczy.

Specjalne grupy dochodzeniowo-śledcze powstały przy sprawie zabójstwa gen. Marka Papały, zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów czy słynnego gangu „obcinaczy palców”, ale powstają tak naprawdę przy każdej dużej sprawie, niekoniecznie dotyczącej osób publicznych. Śledztwo w sprawie zabójstwa gen. Papały prowadził na początku wydział zabójstw Komendy Stołecznej Policji. Policjanci, nawet jeśli świetni w swoim fachu, byli nieprzygotowani do sprawy takiego kalibru. Potem przejęła ją Komenda Główna Policji, w której utworzono właśnie specjalną grupę dochodzeniowo-śledczą, której nadano kryptonim Generał. Hipotez stawianych przez grupę „Generał” było przynajmniej kilka. Jedną z pierwszych, była ta o udziale w zabójstwie męża, Małgorzaty Papały. Była pierwszą osobą, która znalazła się na miejscu zbrodni. Brali pod uwagę także inne ewentualności: porachunki policyjne, porachunki służb specjalnych, zemstę kogoś z rodzinnych stron. Najbardziej forsowana wersja i chyba najbardziej wiarygodna była jednak ta, że gen. Marek Papała dowiedział się czegoś, co mogło czynić go niebezpiecznym albo sam wmieszał się w jakieś nieczyste interesy. Jakie? Jedna z hipotez przyjmowana przez prokuraturę mówiła, że sprawa ma swój początek w latach 80. Wtedy Służba Bezpieczeństwa, szukając dodatkowych źródeł pieniędzy, zaczęła produkować i przemycać do Szwecji amfetaminę. Po 1989 r. wyrzuceni z resortu esbecy przejęli biznes na własny rachunek. Papała mógł odkryć, że osoby z nimi związane zajmowały nadal ważne stanowiska państwowe. Może chodziło o inne brudne interesy? Potem w śledztwie pojawiła się osoba Edwarda Mazura, Ryszarda Boguckiego, Andrzeja Z., pseudonim Słowik, wreszcie złodzieja samochodów - Igora M., pseudonim Patyk, który miał zabić gen. Marka Papałę. Wszystkie te hipotezy sprawdzała właśnie grupa dochodzeniowo-śledcza „Generał”.

Takie grupy oczywiście ściśle współpracują z prokuraturą. W przypadku Kajetana P. i konwojenta Krzysztofa W. współpracowały nie tylko z nią, ale także z tak zwanymi grupami pościgowymi. Utworzył je w 2002 roku gen. Adam Rapacki, twórca Centralnego Biura Śledczego, który podpatrzył takie wydziały w Niemczech i pomysł przeniósł na rodzimy rynek. Grupy pościgowe działają w każdym województwie, tworzy je kilku świetnych policjantów, którzy nie prowadzą śledztw, ale skupiają się wyłącznie na szukaniu ludzi. Są elokwentni, kontaktowi, ich praca polega głównie na rozmowach z otoczeniem poszukiwanego, analizie faktów, łączeniu w całość wydawałoby się mało istotnych szczegółów. Świetnie się sprawdzają, odnoszą sukcesy.

Są też „łowcy cieni”, policjanci z elitarnej, tajnej komórki utworzonej w 2011 roku w Centralnym Biurze Śledczym Policji. Tutaj także trafiają najlepsi z najlepszych, odporni na stres fajterzy. Ich zadaniem jest poszukiwanie przestępców, którzy na listach poszukiwawczych zajmują najwyższe miejsca. Szukają także tych, którzy, jak Kajetan P., uciekli z Polski i ukrywają się za granicą. „Łowcy cieni”, podobnie, jak funkcjonariusze z grup pościgowych, pracują 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, często pod przykryciem. Ustalanie miejsca pobytu poszukiwanego trwa czasem miesiącami, a kiedy już odszukają człowieka, akcję jego zatrzymana trzeba perfekcyjnie przygotować. Może dlatego to robota dla twardzieli. Zatrzymali już setki osób w kraju i za granicą, choćby Mariusza Sz., pseudonim Kenes, członka gangu przemycającego kokainę. „Kenes” ukrywał się 12 lat, ale został wreszcie namierzony w Hiszpanii. Bo dla tropiących nie ma spraw przegranych.

Za Krzysztofem W., konwojentem „biegali” doskonali śledczy. O szczegółach śledztwa nikt nie chciał rozmawiać. Wiadomo, że wszystkie tropy prowadziły do Łodzi, tam siedzibę miała firma ochroniarska, w której zatrudnił się poszukiwany. We wrześniu ubiegłego roku policjanci zatrzymali cztery osoby, w tym policjantów, zamieszane w sprawę kradzieży. W styczniu wpadł konwojent, a właściwie krawiec.

Kajetana P. dopadli policjanci z poznańskiej grupy pościgowej. Sprawdzona ekipa. Współpracowali właśnie z „łowcami cieni” i z jednym funkcjonariuszem działającym w ramach sieci Enfast, europejskiej sieci zajmującej się tymi poszukiwaniami celowymi. 27-letni bibliotekarz był całkowicie zaskoczony. Został zatrzymany w stolicy kraju Valetcie, w pobliżu zabytkowych wrót miejskich wpisanych na listę dziedzictwa kultury UNESCO.

Ale przed grupami pościgowymi trudno uciec nawet wytrawnym przestępcom. Śledczy dokładnie prześledzili drogę ucieczki Kajetana P. Wiedzieli, że był na terenie Niemiec, potem przedostał się do Włoch. W końcu promem na Maltę. Prawdopodobnie przygotowywał się, by przedostać się do północnej Afryki. Na Malcie zameldował się w hotelu. Był ostrożny. Unikał korzystania z dobrodziejstw technologii, ale używał zarówno telefonu, jak i internetu. Nie był niewidzialny. To wystarczyło ludziom z grupy pościgowej.

- Gdy wyjeżdżaliśmy z Polski byliśmy tydzień za nim. We Włoszech dystans skrócił się do trzech dni, z hotelu na Malcie wymeldował się trzy godziny przed nami, a do konsulatu tunezyjskiego dotarliśmy 20 minut po jego wyjściu. Potem było błyskawiczne zatrzymanie - opowiadali potem „łowcy cieni”.

Jak działają? Jak planują swoją pracę? W przypadku Kajetana P. poszukiwania zaczęli od przeglądania monitoringu na Dworcu Centralnym w Warszawie. Nagrania naprowadziły ich na pociąg, którym poszukiwany udał się do Poznania. W tym mieście również przejrzeliśmy monitoring z dworca i ustalili, że mężczyzna wyjechał do Berlina. Następny przystanek mieli w Berlinie, tam również pomógł im monitoring na dworcu. Po przejrzeniu wielu godzin nagrań byli już w stanie wyłapać Kajetana P. z tłumu. Wiedzieli, jak się porusza, w jaki sposób się zachowuje, na co zwraca uwagę.

Ważną rolę w ich działaniach odegrał tzw. oficer łącznikowy przy Ambasadzie Polskiej w Berlinie, który był ich przewodnikiem i załatwiał wszystkie formalności. Potem mogli polegać na miejscowych funkcjonariuszach z Rzymu (Kajetan P. uciekał przez Włochy) i Malty, których znali z racji ich zaangażowania w Europejską Sieć Współdziałania Zespołów Poszukiwań Celowych ENFAST (European Network Fugitive Active Search Teams). Dzięki niej policjanci z różnych krajów, zajmujący się ściganiem przestępców mogą się ze sobą kontaktować bezpośrednio i wymieniać się informacjami.

Kiedy pojawili się na Malcie nie upłynęły nawet 24 godziny i Kajetan został złapany. Był bardzo zdziwiony, ale zachowywał się spokojnie, nie był nerwowy, nie kombinował. Nie okazywał emocji.

„Łowcy cieni” i członkowie grup pościgowych to najlepsi z najlepszych. Ich praca bywa żmudna, czasami poszukiwanego ściga się wiele miesięcy, ale oni nigdy nie odpuszczają. Dopadną każdego.

Dorota Kowalska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.