Lubogóra. Jak się tu żyje 40 lat po strajku...
40 lat temu w PGR w Lubogórze wybuchł strajk, który rozlał się na cały region. O wsi głośno było w całym kraju. O strajku dyskutowały najważniejsze osoby w państwie. Jak dziś żyje się w tej miejscowości, zwłaszcza że PGR upadł 18 lat temu.
Lubogórę łatwo przegapić. Gdy wyjeżdżamy ze Świebodzina w stronę Ołoboku, przez chwilę wydaje się, że już jesteśmy za miastem. Po kilkuset metrach musimy jednak zwolnić na progach zamontowanych przy przejściu dla pieszych, wiodącym do siłowni na świeżym powietrzu i placu zabaw. „A, czyli to jeszcze Świebodzin” - myślimy. Nie, to już właśnie Lubogóra. Gdyby nie te progi, łatwo moglibyśmy przegapić miejscowość, nie zauważyć ruin po dawnym PGRze. Nawet, charakterystyczne dla takich miejsc, bloki pośrodku niczego, nie rzucają się w oczy, bo są wybudowane w oddali, za rzędem zwykłych, jednorodzinnych domów.
Centrum wsi stanowi skrzyżowanie. W jedną stronę skręca się „na bloki”. Po drugiej jest kapliczka, sklep, świetlica wiejska i historyczna brama do dawnego PGR-u. Historyczna, bo to tu, jesienią 1981 r. zrobiono najsłynniejsze zdjęcie w historii wsi, z białoczerwoną flagą, napisem STRAJK i oblepiającymi bramę ludźmi. Dziś stoi otworem. Za nią widzimy żałosne pozostałości po tym co kiedyś było głównymi zabudowaniami PGR-u, a wcześniej (przed wojną), folwarkiem rodziny von Mechow. Z pałacyku pozostały smutne ruiny z zamurowanymi oknami, zapadającym się dziurawym dachem. Żałosny obraz uzupełniają skorupy samochodowych wraków, bo dziś znalazł tu miejsce szrot. W jednym z budynków odnajdziemy jednak ślady życia - pośród ruin działa zakład mechaniki samochodowej.
Po przejściu przez placyk wychodzimy na otwarty teren, pokryty betonowymi pozostałościami po tym co kiedyś było oborami i innymi budynkami gospodarczymi kombinatu. Dziś wielkie, żelbetowe szkielety sterczą z ziemi, zarastając chaszczami.
Życie toczy się w sklepie
Centralnym punktem wsi jest sklep, od dwóch lat prowadzony przez Monikę Czaplińską.
- Dobrze mi się pracuje w Lubogórze. Mieszkam niedaleko, w sąsiedniej wsi -tłumaczy. - Ludzie przychodzą nie tylko na zakupy, ale i porozmawiać. Tu innego takiego miejsca nie ma.
I rzeczywiście, drzwi wciąż się otwierają. Jak w każdym takim miejscu są stali bywalcy, zaglądają też klienci. I opowiadają jak dziś żyje się w Lubogórze.
Mówią o tym, że nic się we wsi nie dzieje. Jest smutno. Że autobusy kursują jak chcą i tylko szkolny jeździ zgodnie z rozkładem i na szczęście zabiera nie tylko dzieci. O tym że tęsknią do festynów, zabaw w świetlicy. O tym, że nikt tu już nie żyje z rolnictwa. Ziemię po dawnym PGRze kupił bogaty rolnik, a zabudowania inna osoba. Ludzie przez jakiś czas mieli ogródki, trzymali drób, a nawet świnie. Ale to już jest pieśń przeszłości. Dziś każdy żyje sobie osobno, choć nie da się zupełnie osobno żyć „na blokach” bo przecież każdy na każdego patrzy. A w lecie wszystkie ławki są pozajmowane. Ostatnio pojawiła się siłownia z placem zabaw, ale co z tego?
-Poszłam poćwiczyć. Jestem 60 plus, ale pomyślałam, co mi tam? Ale zaraz się śmiali ze mnie, to już więcej tam nie pójdę - tłumaczy jedna z klientek.
Z czego żyją ludzie w Lubogórze? Większość pracuje w Świebodzinie. Dużo jest też emerytów (67 na 237 mieszkańców), trochę dzieci i młodzieży. Ci ostatni najchętniej zaszywają się w ruinach, słuchają muzyki i zajmują się swoimi sprawami.
Największą atrakcją jest ścieżka rowerowa do Niesulic. W lecie pełna rowerzystów. Kiedyś w Lubogórze była plaża nad jeziorkiem. Ludzie ze Świebodzina przyjeżdżali wypocząć. Dziś jeziorko zarosło, plaży nie ma, a miejscowi kupują działki rekreacyjne w Świebodzinie. Tyle że ryby można tu połowić, bo dziś zbiornik jest we władaniu związku wędkarskiego.
Strajk? Mało kto pamięta
Ci co strajkowali to albo już nie żyją, albo wyjechali. Przecież do Niemiec jest blisko. Mało kto pamięta te wydarzenia - tłumaczą ludzie w sklepie. Drzwi znów się otwierają. Jan Kujawa pędzi do półek z pieczywem.
- Chleb jeszcze jest! Myślałem że już wykupiony - sapie z ulgą. Ludzi namawiają go, żeby opowiedział coś o strajku. „No bo przecież ty strajkowałeś!”.
- No strajkowałem. Dobrze że dyrektor na tej taczce nie pojechał do gnoju. Bo stała przygotowana! Ale co to dało? Nic! Zrobili nam potem zemstę nietoperza. I który PGR pierwszy zamknęli? - złości się, mimo że mówi o czasach o 12 lat późniejszych niż wydarzenia z 1981 r. (PGR zamknięto w 1993 r.). - Zostawili nas i kazali szybko umierać! Nikogo nic nie obchodziło. Na bruk i z głowy! Taki piękny pałacyk w prywatne ręce oddali i teraz się rozleci. A już niedługo żadnej Lubogóry tu nie będzie, tylko ulica w Świebodzinie!
Wychodzimy zapalić przed sklep. Kujawa zerka w stronę nieodległej bramy.
- My stali za bramą, a tu milicja jeździła i patrzyła, żeby kogoś złapać. Swojego chcielim. Lepszego życia - mruczy. - A teraz ruina!
Zaniedbałem, ale rozkradali
Ryszard Łotarewicz, właściciel zabudowań po dawnym kombinacie mieszka w Rozłogach.
- Chciałem kupić jedynie kawałek terenu. Pod działalność gospodarczą, bo miałem wówczas firmę. Ale powiedzieli, że sprzedadzą tylko całość. I bardzo korzystne warunki dali. Nie dość, że niedrogo, to jeszcze rozłożyli na raty. Jak to sobie przeliczyłem, to się okazało że mnie stać. Wstrzeliłem się w moment - opowiada. Jednak potem zaczęły się problemy.
- Na początku dbałem o to. Chciałem choćby zabezpieczyć. Ale dużo złodziejstwa było - tłumaczy. - Włamanie za włamaniem. Tam jest trochę trudnych ludzi. Nie twierdzę, że cała Lubogóra jest zła, ale było kilka rodzin… powiedzmy trudnych. Ja zabezpieczałem, a oni dewastowali, rozkradali. Nawet dachówki kradli. Jeden taki przy mnie słup wyrywał. Mówię że dzwonię na policję, a on nic, dalej się mocuje - wspomina.- Dziś żal na to patrzeć. Sam się przyczyniłem do tego stanu. Ale ile można próbować? Ja inwestowałem, a oni niszczyli. Z psem chodziłem, z ludźmi… aż w końcu pomyślałem że szkoda zdrowia…
Łotarewicz chciał sprzedać ten teren w ubiegłym roku, jednak nie znalazł chętnego. Część sprzedał pod budowę domów. Bo to dobry teren jest i być może będzie się pozbywał go po kawałku. No ale w ubiegłym tygodniu znów było włamanie. Tym razem do warsztatu samochodowego.
- Przebili się przez półtorametrową ścianę! - opowiada mechanik z autoserwisu. - Wykuli sobie przejście, na ziemię rzucili dywan, żeby się nie pobrudzić. Na szczęście spłoszył ich alarm - wzdycha. - To już któraś próba włamania, a pięć lat temu była próba podpalenia - dodaje.
Nie ma chętnych
Edward Zając przyjechał wraz żoną do Lubogóry w 1976 r. z Wielkopolski.
- Tu był duży zakład. Ponad sto osób pracowało. Przedszkole nawet było i stołówka - wspomina. Podczas wydarzeń w 81 roku nie opowiedział się po żadnej ze stron, choć miał zatarg ze strajkującymi. Ujął się za zwierzętami. No bo jak to, krowy miały cierpieć niedojone, bo ludzie strajkują? Było nerwowo, ale przekonał pozostałych. Dziś uważa, że PGR mógł spotkać lepszy los. Podobno pewna firma chciała wykupić budynki i urządzić tu kombinat meblarski. Od tartaku, przez suszarnie, stolarnie, a na końcu z zakładu wyjeżdżałyby gotowe meble. Nie wie, dlaczego nic z tych planów nie wyszło.
Dziś jest sołtysem. Załatwił progi zwalniające. Podczas pandemii roznosił maseczki. Na Dzień Dziecka i Mikołajki organizuje dzieciom prezenty. No i w dzień kobiet - kobietom. Ostatnio wymienił żaluzje w świetlicy. No i to tyle, na ile wystarcza sołecki budżet.
- Ludzie skarżą się, że nie mają festynów? Przecież sam im festynu nie zorganizuje. Trzeba mieć budżet, pociągnąć prąd, zająć się. A chętnych do pracy społecznej brak. Młodzi się nie garną - tłumaczy. A że młodzież po ruinach biega, choć jest świetlica, stół pingpongowy, grill i inne atrakcje?
- A kto ma tą młodzież przypilnować? Nie mogę sam tam codziennie siedzieć - wyjaśnia. Nie ma pieniędzy by kogoś zatrudnić. Młodsze dzieci mają zajęcia organizowane przez gminę. Prowadzi je Jolanta Błażków, na co dzień nauczycielka w jednej ze świebodzińskich szkół.
Świetlica jest ładna, dobrze wyposażona (ma nawet konsolę do gier). Gdy ją odwiedzamy, bawi się w niej dwójka dzieci… ze Świebodzina.
- Przyjeżdżam trzy razy w tygodniu. W wakacje jestem przez miesiąc, a przez ferie zimowe - tydzień - tłumaczy wychowawczyni. - Dzieci przychodzą. Raz jest ich więcej, raz mniej. Najczęściej umawiamy się w szkole, w jakich godzinach będę. Nikogo jednak nie mogę zmusić by tu był. Czasem ktoś wejdzie, powie „dzień dobry” i znika - tłumaczy. - Jutro będziemy robić pizzę, to pewnie będzie ich więcej - dodaje. W Lubogórze jest czterdzieścioro dzieci poniżej 14 roku życia, czyli takich, które mogą korzystać z świetlicy. Zapisanych na nią jest 12. Plus dwójka ze Świebodzina.
Świetlica jest też wynajmowana np. na wesela. A w najbliższym czasie pani Monika, ta ze sklepu zorganizuje w niej imprezę Andrzejkową.
- Będą znajomi, kilka osób z Lubogóry też się zainteresowało. Wreszcie coś się będzie działo - śmieje się.