Łubu dubu, szafa z „Misia” Barei trzyma się mocno
Od pierwszego klapsa na planie kultowego „Misia” mija właśnie 40 lat, kiedy komornik położył rękę na rekwizyty znane z filmu. Na szczęście licytację w ostatniej chwili odwołano.
Stanisław Bareja, gdyby żył, musiałby przyznać, że życie czasem tak miesza się z filmem, że nie wiadomo, gdzie prawda, a gdzie fikcja. Kultowe przedmioty z „Misia” zostały zajęte przez komornika i pod koniec października miały zostać sprzedane na licytacji. Wszystko przez długi Klubu Sportowego… nie, nie „Tęcza”, tylko „Orzeł”.
„Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu. Niech żyje nam! To śpiewałem ja, Jarząbek Wacław, trener II klasy” - któż nie zna tekstu, który w filmie wyśpiewywał Jerzy Turek na cześć prezesa Ochódzkiego, stając przed poczciwym meblem - starą szafą gdańską, w której wszystko nagrywał magnetofon szpulowy ZK120. Nie wszyscy jednak wiedzą, że szafa - ważny mebel, a przy okazji w PRL-owskiej rzeczywistości symbol lizusostwa i wazeliniarstwa, podobnie jak magnetofon czy biurko - rzeczywiście znajdowały się w gabinecie klubu sportowego. Klub istnieje naprawdę, na terenie Pragi Południe, nazywa się „Orzeł” i od lat popadał w długi. Długi mają to do siebie, że rosną - wierzycielem rosnących długów był Urząd Dzielnicy Warszawa Praga Południe. Nic dziwnego, że urząd starał się odzyskać utracone należności od klubu. Postępowanie sądowe toczyło się latami, ale w końcu praski ratusz doczekał się wygranej w sądzie i w klubie „Orzeł” pojawił się komornik.
Wtedy okazało się, że to, co w klubie „Orzeł” jest cenne, to pamiątki z filmu „Miś”. Gabinet prezesa Ochódzkiego zachował się w jednakowym stanie przez 40 lat - nikt niczego tam nie zmieniał. A w nim zgromadzono wszystkie te sprzęty, które znamy z filmu. Komornik Krzysztof Kokoszko, będąc w prawie, zajął więc dawny gabinet prezesa. Wycenił kultową szafę na 19 tysięcy złotych, stół drewniany okrągły - na ponad 3300 zł, biurko - na 9 tysięcy, a słynny magnetofon szpulowy ZK 120, na którym pracownicy KS „Tęcza” wyśpiewali peany na cześć swojego prezesa, otrzymał cenę wywoławczą zaledwie 75 złotych. Do licytacji jednak nie doszło. Zupełnie jak w filmie, w którym nagłe zwroty akcji są na początku dziennym, tak i w rzeczywistości do sądu został wysłany wniosek o wstrzymanie licytacji. Wierzycielowi udało się dojść do porozumienia z dłużnikiem. Jak informował rzecznik dzielnicy, Andrzej Opala, od 7 listopada słynna szafa i inne rekwizyty stały się własnością Centrum Promocji Kultury w Dzielnicy Praga Południe i zapowiedział, że pozostaną one na terenie stadionu przy ul. Podskarbińskiej. Aby zachować miejsce z niepowtarzalną historią i kultowym charakterem, tak silnie związanym z dziejami polskiej kinematografii.
I tak oto intencje dzielnicy spotkały się też z oczekiwaniami mieszkańców, którzy chcieli, aby znane z „Misia” przedmioty pozostały tam, gdzie były - w gabinecie, czyli ich prawowitym domu. Gabinet Ryszarda Ochódzkiego, prezesa Klubu Sportowego „Tęcza”, nadal więc skrywa w szafie magnetofon szpulowy, który, kto wie - może czeka na to, by nagrać kolejne pieśni pochwalne dedykowane prezesowi. Jakiemukolwiek prezesowi.
Takiego szczęścia nie miał jednak filmowy, słomiany miś. Z nim sprawa ma się zgoła inaczej. Przypomnijmy, że monumentalna słomiana kukła została wzniesiona na polecenie prezesa Klubu Sportowego „Tęcza” Ryszarda Ochódzkiego (a jak wiadomo, wszystkie Ryśki to fajne chłopaki), aby dumnie górować nad miastem. Czym był miś? Interpretacji było wiele. Jedne mówiły, że symbolizuje Niedźwiedzia, czyli nasz bratni kraj ZSRR. Zdaniem aktora Marka Siudyma, który w „Misiu” zagrał węglarza i kolegę Stanisława Palucha, jest to zbyt daleko idąca interpretacja. - Już wtedy był to czysty absurd i o to chodziło - mówi w rozmowie z „Polską” Marek Siudym. - O to, że władza, ktoś taki jak symboliczny prezes czegokolwiek, jak symboliczna władza, jest idiotą, który robi różne rzeczy, wszyscy się zgadzają, dają temu poklask, wydają pieniądze. To absurd totalitaryzmu.
Ale są i tacy, którzy uznają misia za symbol bezguścia, niepotrzebnego wydawania publicznych pieniędzy, przekrętów i nietrafionych inwestycji. No, bo przecież, jakby tego było mało, to „Oczko mu się odlepiło. Temu misiu”. I to nieraz. Ale po kolei. W maju 2011 roku, w 30. rocznicę premiery filmu „Miś” władze Bemowa postanowiły, że na terenie glinianek Sznajdra, przy ul. Połczyńskiej stanie replika filmowego misia. Miejsce wybrano nieprzypadkowo - w końcu to tam, 30 lat wcześniej, kręcono tę ostatnią, znaczącą scenę filmu, w której nad ulicą przelatuje śmigłowiec, a przywiązany do niego słomiany miś zrywa się ze sznurka i ląduje na zamarzniętą taflę wody.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień