Ludomir Handzel: Miasto to nie narzędzie do osiągania politycznych celów, tylko miejsce do życia
Ludomir Handzel, kandydat Koalicji Nowosądeckiej, przeszedł do drugiej tury wyborów na prezydenta Nowego Sącza z 9435 głosami mieszkańców, co dało mu 25,78 proc. poparcia. 4 listopada zmierzy się z Iwoną Mularczyk, kandydatką Prawa i Sprawiedliwości.
Można już panu pogratulować przejścia do drugiej tury wyborów. Te prawie 26 proc. to satysfakcjonujący dla pana wynik?
Myślę, że tak. Chciałbym podziękować wszystkim, którzy na mnie zagłosowali, popierając program mój i Koalicji Nowosądeckiej, która pokazała, że można współpracować i stworzyć prawdziwy zespół, mogący zrealizować ambitne, ale realne cele.
A porównując go z wynikiem sprzed czterech lat?
Jest bardzo podobny. Tym razem mieliśmy więcej kandydatów na prezydenta, więc powinien być niższy, ale udało mi się osiągnąć podobny.
Były nerwy w nocy z niedzieli na poniedziałek, kiedy do sztabu docierały wyniki z okręgowych komisji wyborczych?
Jestem człowiekiem, więc nie brak mi emocji. Zawsze się trochę denerwuję, ale też staram się zachować spokój i kulturę.
Te niecałe 9,5 tysiąca głosów nie wystarczy, aby wygrać drugą turę. Co trzeba zrobić, żeby zyskać jeszcze kilka tysięcy głosów?
Jestem przekonany, że sądeczanie porównają programy, osoby i ich podejście do Nowego Sącza. Dla mnie Nowy Sącz to miasto, w którym się urodziłem i wychowałem. Kocham je i chcę, żeby się rozwijało. Nowy Sącz to nie narzędzie do osiągania politycznych celów, tylko miejsce, w którym mamy żyć i pracować.
Rozmawiał pan już z kandydatami, którzy nie weszli do drugiej tury, na temat ewentualnego poparcia?
Mam nadzieje, że większość z nich sama podejmie takie decyzje, kogo będą wspierać w drugiej turze wyborów. Wszystkich znam. Bardzo miło rozmawiało mi się z panem Rafałem Skąpskim. To człowiek o wysokiej kulturze. Znam Leszka Zegzdę, bardzo doświadczonego samorządowca. Krzysztof Głuc to akademik, człowiek ogromnej wiedzy. Małgorzata Belska to osoba empatyczna, która wie, czego chcą mieszkańcy Nowego Sącza. Każdy sądeczanin, który głosował na powyższe osoby, znajdzie dużą część ich programu w moim i postawi krzyżyk przy moim nazwisku.
Proponował pan im coś w zamian, np. urząd wiceprezydenta?
Nie zamierzam handlować stanowiskami ani głosami. Okazałbym wtedy brak szacunku naszym wyborcom - nowosądeczanom. Nie będę proponował żadnemu z kandydatów stanowiska zastępcy prezydenta.
W swoim zapleczu ma pan jedną osobę, która ma na tyle doświadczenia, że mogłaby takie stanowisko pełnić. Mowa o Arturze
Bochenku, wicewójcie Chełmca. Widziałby pan go w roli wiceprezydenta?
Stawiam na kompetencje. Uważam, że doświadczony samorządowiec z wieloma sukcesami, czyli Artur Bochenek, byłby dobrym kandydatem. Mam w głowie pomysły na obsadę tego najbliższego otoczenia prezydenta miasta, ale personalia nie są najważniejsze. Najważniejsze jest, żeby wygrać drugą turę wyborów, bo dopiero wtedy możemy mówić o nazwiskach.
Jak wygrać z Iwoną Mularczyk, z którą walka nie jest równa? Nie zaprosi pan, jak jej małżonek, poseł Arkadiusz Mularczyk, ministrów, którzy zapowiedzą konkretne inwestycje w Nowym Sączu…
I nie zamierzam tego robić. Kontrkandydatka realizuje program: więcej rządu mniej samorządu. Sądeczanie najlepiej wiedzą, co tutaj jest potrzebne i chcą sami decydować o tym, co jest dla nich niezbędne. Nie zamierzam brać udziału w tym wyborczym spektaklu, który jest teraz odgrywany na scenie w Nowym Sączu. To sztuczne zabiegi. Kiedy słyszę o poparciu przez Przewozy Regionalne dla klubu Sandecja w formie barteru, to trzeba wyjaśnić, że będzie to wzajemna wymiana usług między spółkami sportową, a kolejową. Rozumiem, że klub da bilety na mecze, a Przewozy Regionalne będą piłkarzy woziły na te spotkania. Dobre i to, ale nie o to chodzi w prowadzeniu miasta i klubu sportowego.
Ale nie cieszy się pan jako mieszkaniec, że np. rusza przetarg na budowę łącznika obwodnic, który ogłosił minister Andrzej Adamczyk w towarzystwie Iwony Mularczyk?
Wszystkie te obietnice skrupulatnie notujemy i w imieniu mieszkańców Nowego Sącza poprosimy o ich realizację po 4 listopada.
A jeśli te zapewnienia są tylko w razie wygranej kandydatki PiS, tak jak zasugerował na początku kampanii Tomasz Poręba?
To mamy do czynienia z szantażem politycznym. Jestem przekonany, że stawimy tu opór.
Pana wynik w wyborach prezydenckich nie przełożył się na dobry wynik w wyborach do rady. Koalicja Nowosądecka będzie miała tylko cztery mandaty w nowej radzie.
Czterech radnych to dobry wynik, zwłaszcza, że ja nie wystartowałem do rady i, jak to się przysłowiowo mówi, nie pociągnąłem mojej listy. Natomiast progres jest bardzo duży. Mieliśmy bardzo mocną listę 31 bezpartyjnych, kompetentnych i aktywnych kandydatów do rady miasta. Dziękuję im za walkę i za ich wsparcie. Żaden komitet nie ma przewagi w radzie i to może nawet dobrze. Stąd składam taką propozycję na wzór rozwiązań szwajcarskich, żeby przewodniczący rady miasta był rotacyjny i np. co pół roku każdy z klubów wskazywałby swojego szefa prezydium rady. To pokazuje otwartość i chęć współpracy ze wszystkimi a także możliwość pracowania razem a nie na złość i przeciwko sobie.
Mówi pan, że żaden z komitetów nie ma większości w radzie, ale Prawu i Sprawiedliwości wystarczy porozumieć się z komitetem Krzysztofa Głuca.
Myślę, że dla radnych kwestie programowe i merytoryczne są najważniejsze, nie stołki i na siłę zawierane zgniłe kompromisy.
Szykuje pan jakąś bombę na koniec tej kampanii?
Liczyłem przede wszystkim na merytoryczną debatę z panią Iwoną Mularczyk, na rozmowę przed kamerami. Niestety poszczególne debaty zostały odwołane, bo musiałbym sam brać w nich udział, gdyż konkurentka odmówiła. A ja stawiam się do dyspozycji, bo chcę nadal przedstawiać swoją wizję rozwoju miasta, mówić o niej i wymieniać poglądy na temat rozwoju Nowego Sącza.