Ludwik Dorn: Polskie państwo przypomina pierwotniaka
Nie dojdzie do reformy państwa, w tym centrum rządu, bez ciężkiego kryzysu niewydolności państwa. Dopiero wtedy pojawi się przymus reformatorski, który umożliwi zmianę.
Należę do szkoły - znanego z twórczości Stanisława Lema - Kerebrona Emtadraty, który przez 40 lat wykładał ogólną teorię smoków w Wyższej Szkole Neantycznej. Doszedł on do wniosku, że jak coś istnieje, to jest banalne i nauka nie powinna się tym zajmować. Dlatego wykładał o smokach, których nieistnienie uznał za probabilistyczne. Jest różnica między smokiem, który nie istnieje z prawdopodobieństwem 95 proc., a takim, który nie istnieje z prawdopodobieństwem 25 proc. Także poza dziedziną smokologii interesujące jest to, co nie istnieje, bo wtedy można zadawać pytania: dlaczego coś nie istnieje? Jak coś nie istnieje, to czy nieistnienie tego czegoś jest „twarde” - nie ma go i już - czy nieistnienie to jakaś niezrealizowana potencja, która w innych okolicznościach mogłaby się jednak zrealizować? W polityce, szczególnie w państwie, interesujące są te projekty, którym można przypisać walor postulatu praktycznego rozumu politycznego (trochę tak, jak Bóg w Religii w obrębie samego rozumu Immanuela Kanta), projekty, do których realizacji wstępnie się przymierzano i które „spoczęły niespełnione”, jak ta „mgła dziewczęca, która chciała dostać warg i oczu” w Balladzie bezludnej Bolesława Leśmiana. Zajmę się jednym, moim zdaniem istotnym projektem, ale wcześniej, dla analizy kontrastowej, zatrzymam się przy tym, co nam się podczas ostatniego ćwierćwiecza udało, co wyszło i dlaczego. Do tego zaś, czego, kiedy i dlaczego nie zrobiono, przejdę później.
Jeżeli spojrzeć w perspektywie porównawczej, to naszemu państwu sporo się udało w ostatnim ćwierćwieczu. Poza sprawami fundamentalnymi związanymi z ustrojem politycznym i społeczno-gospodarczym, doszło do ukrócenia przestępczości zorganizowanej kwitnącej w latach 90. minionego wieku. W porównaniu do pierwszej połowy tego czasu zmieniła się pozycja obywatela wobec urzędu, nastąpiła absorpcja środków europejskich na wysokim poziomie - nawet jeśli można - na krytykować jakość tej absorpcji czy dobór celów do realizacji. Ale nie rozkradziono i nie zmarnowano tych funduszy. Przez większość tego czasu największy polityczny i urzędniczy wpływ na wykorzystanie funduszy na rolnictwo i rozwój wsi miało PSL - partia, której zarzuca się, często nie bez racji, daleko posuniętą „dosiębierność”. Nawet jeśli w PSL-u pojawiły się kolesiostwo czy nepotyzm, to ci kolesie/nepoci uczyli się, studiowali, kompetentnie wykonywali swoje zadania (w tym także pobieranie koszyczkowego). Polska wieś uległa głębokim przemianom, a rolnictwo stało się najbardziej eksportową gałęzią gospodarki, z powodzeniem konkurującą na trudnym rynku unijnym.
Korupcja, oligarchizacja - spójrzmy na naszych południowych sąsiadów, gdzie milioner Andrej Babiš, jako minister finansów i wicepremier, a od 13 grudnia 2017 roku jako premier steruje państwem. Przed Czechami ta droga, którą już przeszły Węgry, gdzie Viktor Orbán zainstalował sprawnie działający w warunkach demokratycznych system oligarchiczno-klientystyczny. Jego stworzenie umożliwiła konstytucyjna większość, którą uzyskuje Fidesz, ale ten system nie ma charakteru partyjnej nomenklatury gospodarczej, lecz oparty jest na skupionej wokół przywódcy „adopcyjnej rodzinie politycznej”, jak to określił jeden z badaczy. To jest przypadek capture state - zawłaszczonego państwa. W Polsce coś takiego było dotąd niemożliwe.
To wszystko są osiągnięcia niebłahe. Czym jednak przede wszystkim się nie zajmowano? Nie zajmowano się państwem jako systemem i nie zajmowano się państwem - by odwołać się do określenia przejętego przez Raymonda Arona od Clausewitza - jako rozumem uosobionym. Oczywiście, polskie państwo przez minione 27 lat zmieniało się i zmieniło się głęboko. Stawiam jednak tezę, że o wiele bardziej „się” zmieniało, niż było zmieniane. Zmieniało się, gdyż bieg zdarzeń i strategiczne decyzje polityczne z nim związane wpływały na to, że pojawiało się wiele nowych zjawisk, bytów i podmiotów, którymi w przeszłości państwo się nie zajmowało, a teraz zająć się musiało. Pojawiły się prywatne podmioty gospodarcze, kapitał zagraniczny, samorządy, Unia Europejska z acquis communautaire i funduszami, przestępczość zorganizowana, migracje. Poszczególne segmenty i instytucje państwa wykształcały, na ogół metodą prób i błędów, sposoby radzenia sobie z tymi bytami i zjawiskami. Polskie państwo bardziej przypominało i przypomina pierwotniaka kierującego się tropizmami niż świadomy i rozumny podmiot rozpoznający rzeczywistość i dążący do realizacji w niej celów własnych. Oczywiście, politycy sprawujący władzę nie byli bezmyślni, niekiedy podejmowali rozumne działania, ale były one w większości reaktywne: reagowali na ujawniane przez państwo tropizmy, starali się je porządkować, ale nie wykraczali poza reaktywną adaptację.
Można znów odwołać się do Arona, który wyróżnił jako typy idealne politykę rozumienia i politykę rozumu. Polityk rozumienia przypomina kapitana, który żegluje, nie wiedząc, do jakiego portu zmierza. Jego podstawową troską jest, by dowodzony przez niego statek nie zatonął; dostosowuje kurs do wiatrów, pływów, zauważonych mielizn. Polityk rozumu ma wytyczony kurs, którym podąża, a warunki żeglugi są dla niego sprawą drugorzędną. Polityka rzeczywista jest zawsze niepowtarzalnym koktajlem polityki rozumu i rozumienia. Wydaje mi się, że polityka polska do 2015 roku była bliska typowi idealnemu polityki rozumienia.
Ujmijmy rzecz w perspektywie historycznej. Pierwsze dwa rządy: Tadeusza Mazowieckiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego, poza wielkim dziełem reformy samorządowej, zapewnieniem funkcjonowania fundamentalnych reguł dotyczących wolności, demokracji i gospodarki wolnorynkowej, nie zajmowały się przebudową państwa jako systemu, zespołu instytucji powiązanych relacjami. Słusznie, bo kiedy wali się wszystko i mamy potężny kryzys gospodarczy, to trzeba posługiwać się narzędziami, jakie się zastało. Elementy przebudowy państwa pojawiły się w okresie rządów Hanny Suchockiej. Mam tu na myśli przede wszystkim komisję wspólną rządu i samorządów, dzięki której centrum polityczne weszło w bezpośredni kontakt z samorządami - podmiotami politycznymi działającymi na innych zasadach i w innej logice politycznej niż odziedziczona po PRL-u administracja rządowa z jej kadrami i nawykami centralistycznymi. Podsumowując: w pierwszych latach III RP w dalszym ciągu mamy państwo w znacznej mierze z kadrami i nawykami centralistyczno-postkomunistycznymi, generalnie niedostosowane do gruntownie zmieniającej się rzeczywistości politycznej, społecznej i gospodarczej.
Pierwsza przebudowa państwa jako struktury, która jest reakcją na to niedostosowanie, tak naprawdę zaczyna się od pierwszego gabinetu SLD-PSL. Wtedy pojawiły się: ustawa o Radzie Ministrów, ustawa o działach administracji rządowej, konstytucja, która wprowadziła działy administracji i usytuowała prezesa rady ministrów w roli realnego przywódcy państwa (oczywiście ludzki substrat tej roli może chcieć się jej podjąć lub nie - różnie z tym bywało). Pojawiła się też - wprawdzie nie do końca udana, ale istotna - ustawa z 8 sierpnia 1996 roku o Rządowym Centrum Studiów Strategicznych. Właśnie na RCSS - nie chodzi tu o nazwę - w dalszym ciągu wywodu skupię uwagę. SLD podjęło się tej przebudowy centrum państwa, czyli rządu, gdyż, jak sądzę, jego przywódcy, którzy mieli doświadczenia z realnego sprawowania władzy przed 1989 rokiem, zdawali sobie sprawę z tego, że musi istnieć siła, która integruje strukturę rządową. W warunkach PRL-u tą siłą było Biuro Polityczne KC PZPR, które artykułowało wolę polityczną, a mózgiem, który ją obsługiwał - sekretariaty KC z całym zapleczem partyjno-urzędniczo-eksperckim. Rząd z premierem miał charakter wykonawczy, a premier i ważniejsi ministrowie liczyli się o tyle, o ile wchodzili w skład kierownictwa PZPR. Kierownictwo SLD zdawało sobie sprawę, że w radykalnie nowych warunkach politycznych i ustrojowych żadna partia - w tym ich partia - nie jest w stanie spełniać funkcji integracyjno-koordynującej strukturę władzy, która zaczęła się rozjeżdżać po liniach resortowych. Czynnikiem integrują- cym strukturę władzy miał być Prezes Rady Ministrów, a jego podręcznym mózgiem - RCSS.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień