Ludy żyjące na pustyni, czyli wolność według Beduinów
Korespondencja z Egiptu. Żyją tak, jak żyli ich przodkowie sprzed kilku tysięcy lat – w jedności z naturą. Mieszkają w szałasach, palą ogień, pieką chleb, parzą herbatę. Hodują wielbłądy i kozy. Mówią, że kto się na pustyni urodził, ten szczęścia w mieście nie zazna. Nikt nie zna pustyni tak jak oni. Beduini – najstarsze ludy na bezludziu świata.
Mój żołądek fiknął koziołka, kiedy wysłużony jeep w szalonym pędzie wjechał na kilkudziesięciometrowy szczyt stromego wzniesienia, a potem nieomal prostopadle runął w dół.
„Keep your hands on the ceiling of the car!” - kierowca o dźwięcznym imieniu Dżamal, odwraca głowę i obdarzając nas szczerbatym uśmiechem woła po angielsku: „Trzymaj ręce na suficie samochodu!”, by chwilę później powtórzyć ten nieomal zabójczy manewr.
Szóstka pasażerów, upchnięta z tyłu starej Toyoty, wydała z siebie okrzyki strachu i zachwytu jednocześnie.
Przed nami rozpościerała się Pustynia Arabska: dzika, dziewicza, niepojęta.
Z egipskiego kurortu na pustynne bezdroża
Marsa Alam, do niedawna niewielka wioska rybacka, za to dziś - kurort nad Morzem Czerwonym, który powstał dzięki temu, że pewien szejk postanowił wybudować prywatne lotnisko – to miejsce, które ostatnio nader chętnie wybierają Polacy na swoje urlopy. A już zwłaszcza w późniejszych miesiącach: październiku, listopadzie i grudniu.
To stąd wyruszyliśmy na spotkanie z Beduinami. Wyjechaliśmy wczesnym rankiem.
Z asfaltowej drogi zjeżdżamy w bezkresy pustyni. Mijamy skaliste wąwozy. Za samochodem wzbija się tuman piachu, żwiru i kamieni. Żołądek znów mam w okolicy gardła. Jednak nie zostanę miłośniczką pustynnego off road. Już wolę jazdę wielbłądem – stwierdzę kilka godzin później, objeżdżając wioskę beduińską na grzbiecie dromadera. Zwierzę zachowuje się co prawda nieco wyniośle, ale buja dostojnie i, co ważne, porusza się niespiesznie.
Tymczasem karawaną złożoną z kilku jeepów w szaleńczej jeździe zmierzamy na spotkanie z Beduinami, najstarszymi ludami pustyni, pierwotnymi nomadami, którzy od wieków żyli prosto, ceniąc sobie przede wszystkim wolność. Niektórzy uważają, że to lud odporny na współczesność, ale, jak się okaże, nie jest to prawdą. Albo może raczej – nie do końca i nie cała jest to prawda.
No, ale. Być w Egipcie i nie zobaczyć beduińskiej wioski? Nie ma takiej możliwości!
Beduin lub badawi to po arabsku mieszkaniec pustyni. Do dziś nie wiadomo, ilu jest na świecie Beduinów – powodem jest nie tylko ich koczowniczy tryb życia, ale też uporczywe wręcz unikanie wszelkich spisów ludności. I właśnie ze względu na własne prawa i zwyczaje egipscy przewodnicy turystyczni nie zalecają odwiedzania beduińskich wiosek na własną rękę. Najlepszym i jednocześnie najbezpieczniejszym sposobem na dotarcie do nomadów, jest po prostu wykupienie wycieczki.
- Beduini są muzułmanami, wyznają islam, ale odwołują się też do prastarych wierzeń przodków. Każde plemię, ba, nawet klan ma własny dialekt i rządzi się własnym prawem. Stosują kodeks specjalny, w którym oprócz niektórych przepisów zwyczajnych, uwzględnione są zwyczajowe prawa arabskie. Klanem zarządza kadi, szefem osady jest szejk. Lud to prastary i wędrowny. Kiedyś plemiona wędrowały przez pustynię, przemieszczając się z miejsca na miejsce; Beduini zajmowali się rolnictwem, wypasaniem kóz i wielbłądów, czasami handlem – opowiada nasz przewodnik Hamid.
Dziś Beduini pracują również, a może przede wszystkim, w branży turystycznej. I to nie tylko jako „mieszkańcy” beduińskich „wiosek”, czyli, jak się wydaje, skleconych naprędce kilku szałasów z zagrodą z kozami, która prawdę mówiąc z autentycznym beduińskim obozowiskiem ma tyle wspólnego, ile wspólnego ma turysta z antropologiem. Ale dla masowego urlopowicza z Zachodu, który zwiedza z przewodnikiem wymyślone dla niego atrakcje, wystarczy. Prawdziwe obozowisko, czy skansen, co za różnica – ważne, że można czerpać przyjemność z poznawania obcej, egzotycznej kultury świata pustynnych ludów, nawet, jeśli wdarła się do niego komercja. W końcu, gdyby nie organizowano tego rodzaju wycieczek, wiele osób w ogóle nie zetknęłoby się nawet z tą namiastką kultury ludzi żyjących w tak trudnych, że niemal aż niemożliwych do przetrwania warunkach pustynnych.
Beduini kiedyś i dziś
Beduini – nomadyjscy arabscy pasterze – zamieszkiwali pustynie północnej Afryki oraz Bliskiego Wschodu. Są statystyki, które wskazują, że na całym świecie jest ich ponad 20 milionów, ale jeśli chodzi o Egipt, to szacuje się, że Beduinów jest około miliona, a już na samej pustyni mieszkać ich może ze sto tysięcy. Ale to tylko szacunki, bo w rzeczywistości państwowi urzędnicy nie mają dostępu do faktycznych liczb urodzin i zgonów tego odłamu egipskiej ludności.
Jako niewielkie koczownicze plemiona hodujące wielbłądy, które uważają za święte zwierzęta, przemierzają bezkresne obszary pustynne od około 5 tysięcy lat. Zatrzymywali się tam, gdzie była woda, a wodę doskonale potrafi wyczuć wielbłąd, który może nie pić około dwóch tygodni. Jeśli pozostaje około 10 dni bez wody, to w końcu położy się w miejscu, gdzie pod warstwami piachu wyczuje wodę. Beduini do dziś wykorzystują te właściwości wielbłądów - zaznaczają miejsce wskazane przez zwierzę, a potem kopią studnię i zakładają obozowisko.
Ich proste życie reguluje natura. Wstają o wschodzie słońca, spać idą po zachodzie. Dokładnie wiedzą, kiedy będzie burza na długo przed tym, zanim się zacznie. Plemienne prawo zabrania im niszczenia rosnących z rzadka drzew. Mówią, że zabicie żywego drzewa jest tym samym, co zabicie duszy. Fenomenalnie znają się na ziołach i ich leczniczych właściwościach, ale najpopularniejszym lekarstwem beduinów jest mleko wielbłądzie – działa na wiele dolegliwości, jak na przykład trawienie, układ krążenia, czy chory kręgosłup. Doskonałym pożywieniem jest też dla nich smażona, suszona, bądź gotowana w osolonej wodzie szarańcza.
W swoich obozowiskach stawiali spore namioty z tkanin utkanych z wełny owczej lub koziej. Wykorzystują też wełnę wielbłądzią.
Dziś hodowlą zwierząt zajmuje się 1-2 procent Beduinów, wielu porzuciło ten koczowniczy tryb życia. Do życia wybierają miasto, w mieście zakładają rodziny, tam pracują. Ale nawet ci, którzy na pustyni zostali, coraz częściej korzystają z dóbr cywilizacji: mają samochody, posługują się telefonami komórkowymi. Nierzadko jednak przyjeżdżają z miasta, wynajmując się do tego, aby pokazywać przyjezdnym skrawek swojego życia i kultury, czyli: specjalnie zbudowane chaty z trzciny, mini meczety, nieaktywne warsztaty tkackie, czy beduińskie „apteki”, w których poza lokalnymi medykamentami, naturalnymi olejkami, solami i ziołami, turyści mogą nabyć również ozdoby, biżuterię i inne pamiątki. Prowadzenie obozowiska jest dla nich dla dodatkowym źródłem dochodu.
Witajcie w naszej wiosce
Nie inaczej jest w wiosce, do której docieramy. Pełni ona raczej rolę obiektu przygotowanego do zwiedzania niż zamieszkałej na co dzień osady; chaty sprawiają wrażenie atrap, choć przewodnik zarzeka się, że dwie rodziny z dziećmi mieszkają tu na stałe.
Obozowisko beduinów otaczają naturalne wzniesienia, kilkaset metrów od zabudowań zbudowanych z trzciny i dykty widzimy stado wychudzonych dromaderów. Ich odchody, skrupulatnie zbierane przez mieszkańców, suszone są na słońcu, a następnie wykorzystywane jako kuchenne paliwo.
Nasza grupa prowadzona jest do sporej wielkości zadaszonej konstrukcji z trzciny. Tam, schronieni przed palącymi promieniami słońca sadowimy się na rozłożonych kolorowych dywanach i poduszkach. Mieszkańcy wioski, stwarzając pozory normalnego życia w osadzie, z natury są ujmująco gościnni. Najpierw zostajemy podjęci słodką herbatą w małych, przezroczystych czarkach, którą roznosi 10-letni na oko chłopiec. Herbata jest czarna, mocna, aromatyczna i pyszna. Potem dostaniemy podpłomyki sporządzane z mąki, wody i soli, upieczone w jednej z otwartych na przestrzał chat na rozpalonej blasze, przez kobietę, której twarz przysłania kwef.
A potem spacerujemy po osadzie, zaglądając do beduińskich domostw. Siedzący w nich mężczyźni, noszą długie, często białe galabije, a na głowach mają tak zwany smagg (często jest to znana nam chusta arafatka). Rola kobiet jest ustalona i oczywista: w zamkniętych pomieszczeniach mogą nosić jaskrawe sukienki, poza nimi – długie czarne suknie, tak zwane abaya. Tgeo rodzaju ubiór świetnie sprawdza się w upałach. Kobiety zajmują się przede wszystkim pracami domowymi. Tkają tkaniny z wielbłądziej sierści, zajmują się rodziną i zwierzętami. W wolnym czasie wykonują biżuterię, naszyjniki i bransoletki.
Dzieci nie chodzą do szkoły, nie posiadają paszportów, nie są ujęte nawet w żadnych spisach ludności. A tego, co jest im potrzebne do życia, uczą się od społeczności. Dziewczęta wychodzą za mąż w wieku 14-15 lat. Mężczyzna może mieć kilka żon.
Hamid, pół żartem, pół serio napomyka, że przywódca wioski, 64-letni mężczyzna, mąż dwóch żon, czuje się na tyle silny, witalny (i bogaty), że chętnie pojąłby za żonę trzecią kobietę. Zatem, może wśród turystek są chętne? - pyta z uśmiechem.
Beduińska czarna polewka
Beduinki przygotowywane są do ślubu już w wieku 11-12 lat. Ale w istocie na pustyni to kobieta wybiera sobie męża. Mężczyzna starający się o rękę dziewczyny, zgłasza się najpierw do przywódcy wioski. Następnie z prezentami przychodzą do niego rodzice młodzieńca. Przywódca kontaktuje się z rodzicami dziewczyny. Jeśli młodzieniec im się spodoba – przywódca zaprasza dziewczynę do siebie i prosi o przygotowanie obiadu. Na spotkaniu jest młodzieniec, któremu dziewczyna podaję herbatę. Jeśli jest osłodzona – oznacza, że dziewczyna zgadza się zostać jego żoną. Niesłodka herbata jest tym samym, czym była czarna polewka w staropolskim zwyczaju.
Młody mężczyzna bierze łyk herbaty, a potem przepłukuje filiżankę. Tylko on i dziewczyna wiedzą, czy herbata zawierała cukier, czy nie. Jeśli dostaje kosza, może starać się o jej rękę jeszcze raz, i kolejny raz. Jeśli panna dała znak, że go przyjmuje, sprawa jest właściwie jasna – wtedy do gry wchodzą rodzice przyszłej panny młodej, aby ustalić, jak duży posag zwany tu kalym dostanie od męża przyszła żona.
- Kalym – tłumaczy Hamid - to swoiste zabezpieczenie finansowe dla kobiety, które ona zatrzymuje nawet po rozwodzie. Oczywistym jest, że rodzice przyszłej panny młodej dbają o to, aby kalym był jak najwyższy – czy w formie finansowej, czy w liczbie wielbłądów. Inaczej rodzina pana młodego, stąd z ich strony koniec z taktem i delikatnością – krewni młodego za wszelką cenę muszą wykazać fizyczne braki dziewczyny. Podstawowym wskaźnikiem jest stan uzębienia przyszłej żony. Na drugim miejscu – stan włosów. Powinny być jak z reklamy szamponu: mocne, zdrowe, błyszczące. Ich siłę sprawdza przyszła teściowa, chwytając kosmyk i owijając je wokół pięści. Dziewczyna musi się na własnych włosach zawiesić – a jeśli teściowej nie zostaną włosy w ręku, to wybitnie przekłada się ten fakt na wzrost kalymu. Na tym nie koniec. Oceniana jest figura dziewczyny (po której rozpoznaje się zdolność rodzenia dzieci), jej skóra (nie powinna mieć pieprzyków ani pryszczy), białka oczu (powinny być jak najbielsze) a także stopy – im smuklejsze, im palce dłuższe, tym dziewczyna jest więcej warta.
Ale najważniejszym badaniem jest dziewictwo dziewczyny.
Wesele z dala od cywilizacji
Wesele u Beduinów, na którym bawi się całe plemię, ustalane jest na czas pełni księżyca i trwa od dwóch do nawet pięciu dni. Panna młoda ma białą suknię, pan młody – czarny garnitur.
Kilkudniowa uczta weselna składa się z tańców i potraw, głownie z gotowanego mięsa wielbłądów, pieczonych placków pszennych, warzyw, owoców, ziołowych napojów i wielbłądziego oraz koziego mleka. Zdarza się też cały pieczony wielbłąd – to największe weselne danie na świecie. Jeśli jest alkohol – to w małych dawkach i piją go tylko mężczyźni. Goście jedzą, tańczą i jeżdżą wielbłądami po pustyni.
Para młoda karmiona jest mięsem i specjalnymi ziołami, które mają ułatwić szybkie i łatwe poczęcie. Następnie młodzi kierowani są do osobnego pomieszczenia na noc poślubną. Pod drzwiami jednak czeka specjalna delegacja, której zadaniem jest obejrzenie prześcieradła, aby sprawdzić, czy zapłacony kalym rzeczywiście się należy.
Pełnoprawną żoną kobieta stanie się dopiero po urodzeniu syna. Mieszka w chatce z trzciny, jaka buduje dla niej mąż.
Jeśli mąż chce mieć drugą żonę, jej również buduje chatkę w odległości stu metrów od pierwszej i tak samo musi zapłacić kalym. Beduini mogą mieć po cztery żony – wówczas mężczyzna z każdą żoną mieszka tydzień w miesiącu, po czym przenosi się do kolejnej. Oczywiście na poligamię pozwolić sobie może tylko ten, kto jest w stanie zapewnić środki finansowe, troskę i uczucie każdej z żon. Jeśli kobieta uzna, że mąż o nią nie dba, może go opuścić i może zawrzeć małżeństwo ponownie.
Szejk, który woli spać na piachu
Choć współcześni beduini wciąż jeszcze, jak ich przodkowie, prowadzą koczowniczy tryb życia, hodują wielbłądy i kozy, szukając na pustyni wciąż nowych pastwisk dla nich, to jest ich znikomy procent. Duża ich część udomowiła się i wybrała branżę o wiele łatwiejszą i wygodniejszą – obsługę turystyczną. Budując atrapy wiosek, podobne do tych, którą odwiedzamy, zajmują się turystami z Zachodu, pokazując im, jak wygląda „prawdziwe życie” Beduinów. Inni jako kierowcy wynajmują się do safari po pustyni.
- Niedawno rząd egipski zdecydował, że turystów po pustyni wozić mogą tylko Beduini urodzeni na pustyni. Zdarzały się sytuacje, że przewodnik z turystami zabłądził na pustyni i nie potrafił wrócić. Ani telefony, ani wi-fi tutaj nie działa – wyjaśnia nasz przewodnik Hamid.
Beduini mają pustynię we krwi, znają tu każdą piędź ziemi i nigdy nie zabłądzą. Są jednymi z najlepszych tropicieli na świecie. Umieją czytać pustynię, a ona hojnie przed nimi odkrywa swoje tajemnice. Po śladach na piasku potrafią odtworzyć ile wielbłądów, jeźdźców i pieszych przeszło danym szlakiem. Nie mają problemów podróżować nocą – doskonale znają się na gwiazdach i potrafią na podstawie ich ułożenia wytyczyć szlaki.
- Nierzadka jest sytuacja, że na pustynię, do beduińskiej osady przyjeżdża szejk, który w Hurgadzie czy Sharm el-Sheikh mieszka w pałacu, ze służbą, ale wybiera ciasną beduińską chatę, by pomieszkać na pustyni tydzień bądź dłużej. Dogłębnie czuje, że w środku, w głębi serca, należy do pustyni. Ucieka od wygodnej cywilizacji, by cieszyć się wolnością. Najlepiej mu się śpi pod gołym niebem. Dopiero na pustyni czuje, że żyje – opowiada nasz przewodnik Hamid. I dodaje: - Nie zrozumie tego nikt, kto się na pustyni nie urodził.