Ludzi od zawsze fascynowało to, co mogą powiedzieć zwłoki
Wydaje się, że klamka zapadła - prokuratorzy podjęli decyzje o ekshumacji wszystkich ciał ofiar katastrofy smoleńskiej i na nic zdadzą się protesty tych rodzin, które ekshumacji nie chcą. Teraz na pierwszy plan wychodzą lekarze sądowi, których praca stała się wręcz elementem światowej popkultury.
Prokuratorzy są nieugięci. Chcą ekshumować ciała wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej.
„Decyzja o konieczności zbadania wszystkich ciał ofiar katastrofy z dnia 10 kwietnia 2010 roku jest trudna dla wszystkich, także dla prokuratorów” - czytamy w specjalnym komunikacie Prokuratury Krajowej. I dalej: „Przepisy w tym zakresie są jednoznaczne i nie budzą wątpliwości. Stanowisko prokuratury znajduje również potwierdzenie w orzecznictwie i doktrynie”.
Zespół prokuratorów obecnie prowadzących postępowanie „naprawia poważne błędy i zaniechania, które zostały popełnione sześć lat temu”, bo „z niezrozumiałych powodów przyjęto na wiarę wyniki dokonywanych w Moskwie sekcji, których w rzeczywistości nie było. Nie zostały one również przeprowadzone po przetransportowaniu ciał ofiar katastrofy do Polski, choć tak zawsze dzieje się w przypadku śmierci obywatela Polski poza granicami kraju, jak choćby w przypadku żołnierzy, którzy giną na polskich misjach zagranicznych, czy w przypadku Polaków, którzy giną w zagranicznych wypadkach komunikacyjnych” - zaznaczono.
Na nic apele, listy, pisma części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, którzy ekshumacji nie chcą.
„Jeśli chodzi o ekshumację zwłok mojej żony, nie wyrażę na nią zgody. Ekshumacja narusza bowiem jej godność, spokój i ciszę towarzyszącą jej śmierci. Ciszę mojej rodziny. A ponieważ rodziny smoleńskie są podzielone, niech ekshumowane będą zwłoki tylko tych ofiar, których rodziny wierzą w zamach. Ja nie wierzę”
- mówił już kilka tygodni temu Paweł Deresz, mąć posłanki Jolanty Szymanek-Deresz.
Opozycja nie zostawia na decyzji prokuratury suchej nitki, nazywając ją polityczną, nawet duchowni nie są przekonani, co do potrzeby ekshumowania ciał wszystkich ofiar katastrofy smoleńskiej.
Biskup Tadeusz Pieronek stwierdził, że „ekshumacje są niepotrzebne, jeśli rodzina sobie tego nie życzy”. Dodał, że „jeśli ktoś robiłby to w celach politycznych, to jest to bezczeszczenie, i to nie ulega wątpliwości”.
Dominikanin o. Paweł Gużyński mówi wprost: „To nie państwo i naród jest podstawową wartością, tylko godność i szacunek jednostki. Najpierw chrońmy prawa jednostki, a potem zastanawiajmy się, czy możemy osiągnąć jakąś wspólną korzyść, nie łamiąc kręgosłupa jednostkom”. O. Gużyński zauważył, że działania prokuratury dotyczące ekshumacji oddalają wiele rodzin od ich ostatecznego pojednania się z tym, co stało się 10 kwietnia 2010 roku.
„Nie mogą po prostu zamknąć swojej żałoby. I tym powinniśmy się zająć”
- stwierdził duchowny.
Co powiedzą ciała ofiar katastrofy smoleńskiej po sześciu latach od tragedii? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w prokuratorskim postanowieniu o ekshumacji. Śledczy wyjaśniają w nim, że biegli mają określić przyczyny śmierci, a także, czy obrażenia „powstały w miejscu i czasie zaistnienia katastrofy lotniczej”. I najważniejsze, zbadają, „czy poddane badaniom zwłoki mają obrażenia charakterystyczne dla eksplozji materiałów wybuchowych, łatwopalnych albo innego gwałtownego wyzwolenia energii (...)”. Chcą też sprawdzić, „czy na podstawie obrażeń ciał (...) i ich ułożenia w obrębie wrakowiska można wnioskować, że samolot w chwili uderzenia w ziemię znajdował się w pozycji odwróconej”.
Inna rzecz, że takie badania już przeprowadzono. Choćby trzy lata temu, kiedy biegli z Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu przebadali ekshumowane ciała ofiar katastrofy tomografem komputerowym, chodzi o zwłoki Anny Walentynowicz i drugiej ofiary katastrofy smoleńskiej, która pomyłkowo została pochowana w jej grobie. Biegli orzekli, że „przyczyną zgonu obu ofiar katastrofy były rozległe obrażenia czaszkowo-mózgowe i obrażenia klatki piersiowej”. Uznali, że ofiary zginęły w katastrofie lotniczej, nie w zamachu. Ale wydaje się, że sprawa jest przesądzona. 14 listopada mają być ekshumowane ciała Lecha i Marii Kaczyńskich. Potem będą kolejne.
Wiadomo, że zespół biegłych, który zbada ekshumowane ciała, będzie się składać z 14 osób, z czego cztery są z Uniwersyteckiego Centrum Medycyny Sądowej w Lozannie-Genewie (Szwajcaria), jedna - z placówki w Coimbra w Portugalii, jest też specjalista z Leicester (Wielka Brytania) oraz naukowiec z Odense (Dania). Resztę zespołu tworzą eksperci z Krakowa, Warszawy, Lublina. Badania ekshumowanych zwłok będą dokonywane w zakładach medycyny sądowej w Krakowie, Lublinie i Warszawie.
I tu dochodzimy do pracy lekarzy sądowych, inaczej patologów, bo to oni zajmują się sekcjami zwłok, oględzinami żywych, na przykład poszkodowanych, są obecni właśnie przy ekshumacjach zwłok.
Bardzo rzadko wypowiadają się w mediach, o ich pracy najwięcej wiemy z filmów, zwłaszcza tych opisujących pracę laboratoriów kryminalistycznych. Chyba najbardziej znanym patologiem jest obecnie Jan Garavaglia - główny lekarz medycyny sądowej w Orange County na Florydzie. Garavaglia każdego roku nadzoruje ponad tysiąc sto autopsji, prowadzi również serię programów „Doktor G - lekarz sądowy” emitowany w Polsce przez Discovery World. Program jest dokumentalny, bardzo realistyczny. Garavaglia sekcji zwłok dokonuje właściwie przed kamerami. Świetnie wyjaśnia każdy kolejny krok swojej pracy, tłumacząc z czego wynika i do czego ma doprowadzić. Naukowo, ale zrozumiałym językiem wprowadza widza w meandry medycyny sądowej. Atrakcyjności „Doktor G” dodaje fakt, że lekarka w każdym odcinku prowadzi swoiste śledztwo, które ma wyjaśnić, co doprowadziło do śmierci leżącego przed nią człowieka, bo trafiają do niej przypadki nieoczywiste, budzące wątpliwości. I zazwyczaj udaje jej się rozwikłać zagadkę.
Pewnie popularność programu zainspirowało lekarkę do napisania książki. „Jak nie umrzeć. Opowieści patologa sądowego”, to właściwie poradnik pomagający w prowadzeniu zdrowego trybu życia, ale też trzymający w napięciu kryminał, bo dowiemy się z niego, dlaczego robotnik budowlany widząc przewracający się na niego dźwig nie uciekał i został przez niego zmiażdżony. Doktor Garavaglia odpowiada też na szereg pytań, choćby na to, czy naga kobieta leżąca przed własnym domem została zgwałcona i zamordowana, i czy opiekunka udusiła półtorarocznego chłopca, którym się zajmowała.
O początkach swojej fascynacji medycyną sądową doktor Jan Garavaglia pisze tak: „Coś utknęło w tchawicy. Wsunęłam do gardła palce w rękawiczce, żeby sprawdzić, co to jest, i wyciągnęłam kawałek gumy do żucia. Może i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że gumę znalazłam w zwłokach kobiety, na których jako studentka pierwszego roku medycyny przeprowadzałam sekcję. Zwłoki to nic innego jak szczątki ludzkie ofiarowane na rzecz uczelni szkolących przyszłych lekarzy, by ci mogli zaznajomić się z owymi szczątkami podczas zajęć z anatomii. Nie traktujemy ich jak zmarłych osób. Nauczyliśmy się myśleć o nich bezosobowo, widzieć w nich struktury i tkanki, a nie ludzi. […] Zwłoki niechętnie zdradzają swoje tajemnice. Nie są od tego. Jednak ta konkretna osoba zeszła z tego świata, gdy żuła gumę. To mnie zaciekawiło. Jak do tego doszło? Skąd pochodziła? W jaki sposób umarła? Wszczęłam niewielkie dochodzenie w sprawie moich zwłok i dowiedziałam się, że należały do zakonnicy, która zmarła na skutek nagłego zatrzymania krążenia i tak się złożyło, że akurat w tym momencie żuła gumę. W ten sposób zaczęła się moja fascynacja okolicznościami zgonu” - pisze w swojej książce.
Człowiek uległ tej fascynacji tysiące lat temu. Pierwszy znany opis przeprowadzania sekcji anatomicznej na zwłokach zawiera indyjska księga medyczna Suśruta-Samhita datowana na pierwsza połowę I w. p.n.e. Czytamy w niej, że do sekcji należy użyć ciała w nienaruszonym stanie, w miarę możliwości osoby młodej, która nie zmarła z powodu zatrucia lub ciężkiej choroby. Ciało koniecznie trzeba owinąć w łyko, trawę lub konopie, umieścić w klatce, by ochronić je przed zwierzętami i zanurzyć w rzece na siedem dni. Po tym czasie wyciągnąć i szczotką sporządzoną z korzeni i trawy, włosia lub bambusa zdejmować kolejne warstwy. Na podstawie takich badan anatomicznych Czaraka, autor książki, wymienia 300 kości, 500 mięśni, 210 stawów i 70 „kanałów”, czyli naczyń krwionośnych znajdujących się w ciele ludzkim.
Potem był niejaki Antistius, który przeprowadził w Rzymie autopsję Juliusza Cezara - na jego ciele znalazł 23 rany kłute i ocenił, że tylko jedna z nich była śmiertelna.
Za pierwszy podręcznik medycyny sądowej uznaje się chińskie dzieło „Oczyszczanie ze zła” z XIII wieku opublikowane w 1248 roku. Autorem był Song Ci. Jak zaawansowana była medycyna sądowa w Państwie Środka w tych czasach, może świadczyć odkrycie archeologiczne z 1975 roku. W Yummeng w prowincji Hubei archeolodzy badający grobowiec Qin odkryli księgę z najstarszym opisem eksperymentu medycyny sądowej, datowanego na rok 264-277 n.e.
Rozwój medycyny sądowej jest związany z rozwojem samej medycyny, zaś anatomii od zawsze stanowiła pierwszy etap kształcenia medycznego. Tylko skąd brać materiał do ćwiczeń i eksperymentów? Cóż, nie jest tajemnicą, że to ciała przestępców przyczyniły się do rozwoju medycyny sądowej. Działający w IV-III w. p.n.e. w Aleksandrii Herophilos, zwany ojcem anatomii, przeprowadzał sekcje zwłok, a nawet wiwisekcje skazańców. Również w Polsce pierwsze zorganizowane sekcje zwłok na Uniwersytecie Krakowskim prowadzone przez prof. Czerwiakowskiego w XVIII wieku były wykonywane na ich zwłokach.
Medycyna sądowa w Europie zaczęła się rozwijać dopiero w XVI wieku. Wtedy to ukazał się „Kodeks Bambergski”, 23 lata później cesarz Karol V ustanowił kodeks zwany Constitutio Criminalis Carolina oparty na Kodeksie Bamberskim, w obu precyzowane są takie przyczyny śmierci jak: otrucie, aborcja, dzieciobójstwo oraz zabójstwo.
Pierwszy, z prawdziwego zdarzenia, podręcznik medycyny sądowej napisał w Europie Włoch - Fortunat Fidelis z Palermo, do rozwoju tej dziedziny nauki mocno przyczynił się także jego rodak - Paolo Zacchia, autor „Questiones madicilegales” w 1621 r. Obaj panowie bazowali na dziełach Andreasa Vesaliusa - wielkiego anatoma XVI wieku, który rozpoczął prowadzenie sekcji zwłok i opisał prawdziwe narządy ludzkie, w miejsce wcześniejszych naprawdę fantastycznych wymysłów.
XVI wiek, to prawdziwy rozkwit anatomii, która powoli wychodzi poza uniwersytety i medyczne sale. Ogromną popularnością cieszyły się na przykład publiczne sekcje zwłok, na które sprzedawano bilety, jak na przedstawienia teatralne. Takie „naukowe pokazówki” odbywały się w ważnych miastach uniwersyteckich - w Holandii w Amsterdamie, we Włoszech między innymi w Padwie i Bolonii. Przy tamtejszych uniwersytetach do dzisiaj zachowały się tak zwane teatry anatomiczne. Pośrodku takiego theatrum anatomicum stał stół preparacyjny, a dookoła wznosiły się ku górze platformy dla publiczności. Otwieranie ciała odbywało się w ustalonej kolejności: najpierw brzuch, potem czaszka, a na końcu kończyny. Operacji dokonywał preparator, towarzyszyła mu jednak osoba wyższa rangą - prelektor. To on objaśniał publiczności, co kryje się we wnętrzu ludzkiego ciała. Za sekcję ciała kobiety płacono więcej niż za mężczyzny, jeszcze droższe były bilety, gdy na stole leżał nie przestępca, lecz dziecko. I tak, już w 1663 roku Duńczyk Thomas Bartholin opisał różnice między dziećmi, które urodziły się martwe, a zabitymi po porodzie poprzez badanie ich płuc. W 1682 roku dr Schreyer z Pressburga, to dzisiejsza Bratysława, wykorzystał spostrzeżenia Duńczyka i badał płuca noworodków zanurzając je w wodzie.
Z rozwojem nauki rosła liczba szkół medycznych, a co za tym idzie - rosło również zapotrzebowanie na zwłoki. W XIX wieku w Wielkiej Brytanii prawdziwym problemem stał się proceder kradzieży zwłok przez zorganizowane grupy przestępcze. „Porywacze ciał”, bo taki przydomek zyskali cmentarni złodzieje, dostarczali je bezpośrednio do szkół medycznych. Lekarze też nie byli święci. Taki Joseph Jordan, szanowany chirurg i anatom znany z utworzenia w 1814 roku szkoły anatomicznej w Manchesterze, nie tylko kupował zwłoki, ale sam pomagał w ich kradzieży. Z czasem zresztą zapotrzebowanie na świeże zwłoki doprowadzało do makabrycznych zbrodni.
Znana jest na przykład historia z w Edynburga, gdzie w 1827 roku w pensjonacie prowadzonym przez Margaret Laird jeden z lokatorów zmarł z nieuregulowanym rachunkiem. Mąż gospodyni William Hare razem ze swoim kolegą Wiliamem Burke postanowili wyrównać rachunki inaczej - poszli do prowadzącego prywatną szkołę anatomii Roberta Knoxa, którego asystent odkupił od nich zwłoki. Łatwy zysk sprowadził obu panów na przestępczą drogę - upili i udusili kilkanaście osób nocujących w pensjonacie. Sprawa wyszła na jaw przez przypadek: jedna z lokatorek, wróciła do pensjonatu w poszukiwaniu zapomnianych rajstop i pod łóżkiem znalazła zwłoki ostatniej z ofiar. Proces Harego, Burke’a i ich partnerek nie był łatwy. Ostatecznie Hare skorzystał z propozycji immunitetu za wydanie Burke’a, na którym wykonano wyrok śmierci.
W Polsce w wieku XV i XVI medycynę sądową praktykowali tzw. fizycy miejscy. W 1586 przeprowadzono sekcję zwłok Stefana Batorego. W 1696 roku zbadano również zwłoki Jana Sobieskiego i ustalono, że władca „zmarł na nerki”. Już w 1786 roku na Uniwersytecie Jagiellońskim na wydziale lekarskim posłuchać można było wykładu pt.: „Jak zabójstwa dochodzić, obwinionych przekonać, niewinnych oswobodzić..” i tu na UJ powstała w 1804 roku pierwsza katedra medycyny sądowej.
Dzisiaj lekarze sądowi są praktycznie niezbędni. Dokonują tysięcy sekcji zwłok. Zaczynają swoją pracę od oględzin i pomiarów ciała, robią kilka fotografii. Potem pobierają próbki wydzielin z nosa oraz ust, sprawdzają, czy w tych otworach albo na powierzchni skóry nie znajdują się jakieś ciała obce. Dokonują opisu zwłok: ich rozmiarów, płci, stanu zepsucia, śladów znalezionych na odzieży. Kiedy ciało zostanie rozebrane, następują szczegółowe oględziny w poszukiwaniu wybroczyn, sińców, ran, pozostałości ewentualnego gwałtu. Doświadczony patolog sądowy jednym rzutem oka jest w stanie ocenić ogólny stan zdrowia denata przed śmiercią.
Otwarcie, to kolejny krok podczas sekcji. Lekarz odpiłowuje sklepienie czaszki. Ogląda mózg i narządy wewnątrz głowy. Potem skalpelem na torsie pacjenta wykonuje charakterystyczne cięcie w kształcie litery Y. Otwór odsłania przed nim klatkę piersiową i zawartość brzucha. Po przepiłowaniu mostka, oględzinach serca i płuc nadchodzi pora na podroby, jak makabrycznie określają ten etap doświadczeni patolodzy. W pięciu czyściutkich słojach lądują kolejno żołądek z zawartością, jelita, wątroba, nerki i mózg. Narządy te zostaną przekazane do dalszych badań, na przykład na obecność trucizn. W specjalnych butelkach zabezpiecza się próbki krwi i innych tkanek, DNA oraz płyn mózgowo-rdzeniowy. W razie potrzeby dokonuje się oględzin kręgosłupa i niektórych kości. Na końcu asystent patologa zaszywa, a następnie myje zwłoki.
W przypadku ofiar katastrofy smoleńskiej sekcja zwłok nie będzie tak podręcznikowa. Po sześciu latach, ciała na pewno wyglądają inaczej niż zaraz po wypadku, ale biegli muszą być przekonani, że są w stanie odpowiedzieć na pytania, które stawia prokurator. W innym wypadku nie podejmowano by tak dramatycznej decyzji o ekshumacji 96 ciał.
Na razie wiadomo tylko tyle, że to ciała pary prezydenckiej będą ekshumowane jako pierwsze. Potem, według słów Pawła Deresza, ofiary katastrofy smoleńskiej będą ekshumowane w kolejności alfabetycznej. Z kolei według informacji „Gazety Wyborczej” śledczy rozważają możliwość ekshumowania w pierwszej kolejności tych ofiary, których bliscy nie wnoszą sprzeciwu. Chcą w ten sposób uniknąć napięć i niepotrzebnych emocji. Pytanie tylko, czy to w ogóle możliwe.