- To, co czytam, jest niekiedy bardziej drastyczne niż to, o czym piszę - mówi Agnieszka Pruska, autorka kryminałów. - Sama miłość nie wystarczy do popełnienia zbrodni.
- W trakcie regat o Puchar Obrońców Westerplatte w gdańskiej marinie zostają odnalezione zwłoki Jana Kuśmierskiego. Komisarz Barnaba Uszkier wraz z zespołem prześwietla środowisko trójmiejskich żeglarzy. Jak pani wpadła na pomysł napisania „Żeglarza”?
- Każda moja powieść z nadkomisarzem Uszkierem dotyczy innego środowiska. Gdy kończyłam „Hobbystę”, w którym motywem przewodnim są rozmaite ludzkie zamiłowania oraz skłonności, i zastanawiałam się nad wyborem społeczności, którą będę opisywała, jeden ze znajomych zasugerował, że mogliby to być żeglarze. Nie było w tym nic dziwnego, bo mój kolega jest doświadczonym żeglarzem, ma swój jacht, pływa w każdej wolnej chwili, ostatnio nawet sędziuje. Nie namyślałam się długo, być może dlatego, że kiedyś przez krótki czas też żeglowałam, sporty wodne lubię, żeglarstwo jest ściśle związane z Gdańskiem i Trójmiastem, a na dodatek trafiła mi się nie lada gratka: miałam konsultanta dostępnego w każdej chwili. Muszę też przyznać, że dodatkową zachętą było to, iż kolega żeglarz stwierdził, że jako przedstawiciel tego środowiska czuje się zawiedziony z powodu bardzo małej liczby kryminałów związanych z żeglarstwem. Zmotywował mnie.
- Aż trudno uwierzyć, że ludzie kochający morze mogą skrywać w sobie tak głębokie tajemnice. Spotkała pani żeglarzy, którzy pozwolili poprowadzić pani później fabułę?
- Opierałam się głównie na konsultacjach ze znajomym, o którym już wspomniałam, ale drobne sprawy mogłam również omówić z mężem, który przed laty żeglował. Muszę przyznać, że jednego z kolegów wykorzystywałam na każdym etapie pisania. Dobrze, że nie zaczął uciekać na mój widok, bo pracujemy razem i byłoby to kłopotliwe. Wypytywałam o sprawy związane z żeglugą, z funkcjonowaniem klubów i marin. Słuchałam, jak opowiadał o różnych ciekawostkach związanych z żeglowaniem i żeglarzami. Wiele z tych rzeczy wykorzystałam w książce, lekko je tylko modyfikując. Bywały momenty, gdy chciałam napisać więcej, opisać coś dokładniej, ale na prośbę znajomego odpuszczałam.
- Dlaczego?
- Bo były to rzeczy kontrowersyjne. Nie chciałam, żeby ktoś miał do niego pretensje. Czasem zdarzało się tak, że po konsultacji musiałam weryfikować fabułę lub tekst, bo był za mało żeglarski albo słyszałam: „Aga, żaden żeglarz by tak nie powiedział”. Kładłam uszy po sobie i pisałam jeszcze raz.
- „Nie wymyślam postaci, bo Wszechmogący stworzył ich miliardy” - mawiał Isaac Singer. A jak jest w pani przypadku?
- Coś w tym jest. Chociaż za każdym razem tworzę od podstaw kolejnych bohaterów, a nie „podkradam” ich sobie ze świata rzeczywistego. Nałogowo zbieram i kolekcjonuję rozmaite ludzkie cechy i zachowania. Gdy usłyszę lub zobaczę coś, co moim zdaniem może mi się kiedyś przydać, zapisuję to. Wydaje mi się, że czasem trudno by było wymyślić postacie, sytuacje lub powiedzenia lepsze niż te, które są autorowi podane na tacy. Nigdy jednak nie przeniosłam realnego człowieka na kartki powieści. Wolę, aby nikt nie rozpoznał się w jednym z bohaterów, bo nie dla wszystkich byłoby to przyjemne.
- Pani powieści z cyklu „Komisarz Barnaba Uszkier” to zaproszenie do świata procedur, technik i starej dobrej policyjnej roboty. Doświadczeni śledczy w zetknięciu z inteligentnymi przestępcami i misternie skonstruowana zagadka kryminalna, przy której czytelnik ma wrażenie, jakby obcował z rzeczywistym śledztwem, bez udziwnień i ubarwień. W jaki sposób pracuje pani nad książką?
- Koleżanka policjantka powiedziała do mnie kiedyś mniej więcej tak: „fajnie się czyta te twoje książki, rzeczywistość jest mniej barwna. Ja spędzam za biurkiem więcej czasu niż Uszkier”. Na kryminał policyjny zdecydowałam się celowo. Od kiedy pamiętam, czytam nie tylko kryminały, ale i literaturę, ogólnie mówiąc, związaną ze zbrodnią (kryminalistyka, medycyna sądowa, psychologia) i jestem w pewien sposób zafascynowana wykorzystaniem w śledztwie możliwości wynikających z rozwoju nauki. A to najlepiej pokazać w kryminale, gdzie policjanci nie tylko prowadzą pościg za przestępcą, ale również gromadzą informacje na jego temat, konsultują zachowanie, czekają na wyniki z laboratorium, a na miejsce zdarzenia pierwsi wchodzą technicy. A nie najwyższy stopniem gliniarz. Gdy rozmawiam na tematy dotyczące entomoskopii (szacowanie czasu i miejsca oraz przyczyn śmierci za pomocą metody analizy rozwoju stawonogów na zwłokach - przyp. red.), mam wyrzuty sumienia, że zabieram tak dużo czasu, ale pewną pociechą jest to, że komisarz, z którym to omawiam, jest pasjonatem i chętnie wdaje się w rozmowy o owadach. Jakie owady i jak szybko zasiedlą zwłoki w opisanych przeze mnie warunkach to chyba jedno z najczęściej zadawanych mu pytań. Ze względu na charakter moich kryminałów bardzo pomocne dla mnie są kursy organizowane przez Maszynę do Pisania i Szkołę Policji w Pile. Byłam na nich już trzykrotnie. Za każdym razem dowiedziałam się czegoś, co pozwalało mi swobodniej poruszać się po tematach związanych z pracą policji. Informacje dotyczące zabezpieczenia miejsca zbrodni, zdejmowanie śladów linii papilarnych, sprawdzanie, czy brunatna plama jest krwią, trochę entomoskopii, nieco wiadomości o broni palnej i materiałach wybuchowych, o uduszeniach, powieszeniach i utonięciach, a także ćwiczenia na „miejscu zbrodni”; to wszystko sprawia, że zdecydowanie łatwiej się pisze.
- Ma pani czarny pas w aikido. Też pomaga w pisaniu?
- Oczywiście pomaga, bo podobnymi zainteresowaniami obdarzyłam nadkomisarza Uszkiera. Również trenuje aikido, ma już jednak wyższy stopień niż ja, bo w książce, która ukaże się na jesieni, nareszcie zdaje egzamin na 3. dana. Aikido jest dla mnie odskocznią od codzienności, relaksem i czasem, w którym w pewien sposób odrywam się od rzeczywistości. Jest tu i teraz, a nie to, co było lub będzie. Uszkier też tak odpoczywa.
- Żyjemy w świecie pozorów, zdają się przemawiać bohaterowie pani powieści, a ukryte zło zawsze znajdzie sposób, aby się ujawnić. Czy tak pani widzi świat?
- Owszem, bardzo często żyjemy w świecie pozorów, czasem zakłamania, podtrzymywania fikcji, ale w tym naszym realnym świecie nie wiąże się to zawsze z pojawieniem czy wykryciem zła. To zło na świecie jest i zawsze było, podobnie jak dobro.
- Od czego zależy, czy się ujawni?
- Od nas samych i naszych reakcji. Ludzie czasem są jak te trzy małpy: nie widzę, nie słyszę, nie mówię. Ale to nie znaczy, że problemu nie ma, został tylko zignorowany z różnych powodów: z lenistwa, ze strachu lub z obojętności. Niektórzy są bardziej wyczuleni na rozmaite przejawy wszelkiej niegodziwości, inni mniej, a ci pierwsi widzą jej wokół siebie znacznie więcej niż pozostali. Nie każde zło ujawnia się, czasem nie wszystkich sprawców można odkryć. Świat w kryminałach jest jednak bardziej czarno-biały. I nawet jeżeli są odcienie szarości i zastanawiamy się, czy przypadkiem nie powinniśmy współczuć mordercy, ofiara zaczyna budzić naszą niechęć lub policjanci są skorumpowani, to jednak jest pewna granica pomiędzy dobrem a złem. W świecie realnym czasem dużo trudniej ją wytyczyć. Bywa, że coś jest złe, mimo że prawnie dopuszczalne.
- Czy po ukończeniu pracy nad powieścią, która wymaga przecież dużego wysiłku emocjonalnego, potrzebuje pani szczególnej formy odpoczynku?
- W moim przypadku więcej emocji budzi zbieranie materiałów niż pisanie. To, co tworzę, to fikcja literacka, coś o czym wiem, że nie jest prawdziwe, nie dotyczy żywych osób i jestem z tym w pewien sposób oswojona. Gdy przygotowuję się do napisania kolejnej książki, sporo czytam na tematy związane z tekstem, który chcę napisać. Potrzebne są mi informacje dotyczące zarówno samej zbrodni, jak i miejsc, w których toczy się akcja. Proszę mi wierzyć, że to, co czytam, jest niekiedy dużo bardziej drastyczne, niż to, o czym piszę. Jeżeli chcę napisać, co lekarz przekazuje nadkomisarzowi po autopsji wisielca lub topielca, muszę zgłębić nieco ten temat. Czasami są to opisy konkretnych przypadków i zdjęcia ofiar. To dotyczy ludzi, którzy żyli w świecie realnym, a nie na kartkach książki i do tego podchodzę dużo bardziej emocjonalnie, wyobraźnia podsuwa mi kolejne obrazy. Od pracy odpoczywam chyba podobnie jak większość ludzi. Wyjeżdżam na krótsze lub dłuższe wakacje, czytam, chodzę z mężem i psem na spacery, spotykam się ze znajomymi, trenuję.
- Woody Allen twierdzi, że jego dzieci nie obejrzały ani jednego filmu, który zrobił. A czy pani rodzina stanowi grono pani czytelników?
- Mąż i córka kibicują mi przy pisaniu, od czasu do czasu podrzucając jakieś pomysły, chwaląc lub ganiąc to, co chcę napisać lub napisałam. Nie jest to chórek pochlebców. Pierwszą osobą, która dostaje książkę do ręki, jest mój mąż, który świetnie wyłapuje wszystkie nieścisłości. Kiedyś dostawał kolejne fragmenty książki, ale przekonałam się, że znacznie lepiej dać do przeczytania od razu całość. Przyczyna jest prosta. Czasem coś z pozoru bezsensownego lub nielogicznego wyjaśnia się za kilka lub kilkanaście stron i wszystko staje się oczywiste.
- A co jest takiego w Gdańsku, że można tu nie tylko kochać na zabój, ale też zabić z miłości?
- Zabić można wszędzie i nie tylko z miłości. Chociaż z punktu widzenia autora zabójstwo z miłości jest dosyć wygodne, bo wiadomo, że zakochanymi targają niekiedy wielkie emocje. To chyba Joanna Chmielewska gdzieś napisała, że osobie zakochanej można przypisać każdą głupotę, w tym również morderstwo.
- Zgadza się pani z tym?
- Tylko częściowo, bo sama miłość do popełnienia zbrodni nie wystarczy. Musi dojść jeszcze jakiś czynnik wyzwalający mordercze chęci, muszą zaistnieć sprzyjające okoliczności. Inaczej policja miałaby znacznie więcej pracy. Gdańsk jest miastem złożonym, dosyć specyficznym, w miarę bogatym, dużo w nim turystów, a i przestępców niemało. Są to elementy, z których można ułożyć historię, której początkiem będą wydarzenia wikłające bohaterów w rozmaite sytuacje, kulminacją będzie morderstwo, a zakończeniem ujęcie sprawcy. Takie miasto pozwala na puszczenie wodzy wyobraźni, autor nie jest ograniczony ze względu na realia tak, jakby to miało miejsce w małym miasteczku i w niewielkiej, znającej się społeczności. Ale takie miejsca też mają swój urok i przyznam, że trochę mnie pociągają.