Ludzie Roku Gazety Krakowskiej. Brat Henryk Cisowski i jego piękne Dzieło Pomocy św. Ojca Pio

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banas
Maria Mazurek

Ludzie Roku Gazety Krakowskiej. Brat Henryk Cisowski i jego piękne Dzieło Pomocy św. Ojca Pio

Maria Mazurek

Kościół. Brat Henryk Cisowski to zakonnik, kapucyn, twórca Dzieła Pomocy św. Ojca Pio w Krakowie, które od lat pomaga osobom bezdomnym. I nie tylko im.

Mam mówić brat czy ojciec?

Najważniejszejest to, kim się jest, a wtórne - jak otoczenie będzie to nazywać. Lubię być „bratem”:to takie franciszkańskie i proste, powiedzielibyśmy dzisiaj, że równościowe. Ale nie bronię się być „ojcem” - to piękne i zobowiązujące słowo, zwłaszcza, gdy kogoś kochasz, za kogoś bierzesz odpowiedzialność, troszczysz się... Nie zgadzam się z tezą,że zakonnik nie kocha nikogo oprócz Pana Boga.

Dla bezdomnych jest ojciec bardziej bratem, czy ojcem właśnie?

Dla nich -zdecydowanie bratem. Przyjacielem. W stosunku do osób bez domu wszelkie paternalistyczne relacje nie działają albo są szkodliwe. Trzeba wystrzegać się postawy typu: ja wiem lepiej, czego ci trzeba, ale ty musisz wejść w mój sposób myślenia. Praca z osobami bezdomnymi nauczyła nas, że nie tędy droga. Każda z nich jest wolna, ma własną historię; czasem pokręconą, traumatyczną, z dramatycznymi doświadczeniami. Podstawą jest zbudowanie zaufania, a to nie jest łatwe.

I tego zaufania nie zdobędzie się z pozycji wywyższającej się?

Nigdy. Nie zdobędzie się go nawet pięknym kazaniem. Jedyna droga to cierpliwe bycie z nimi -usiąść, wspólnie wypić herbatę, pogadać, podać rękę.

Metaforycznie czy dosłownie?

Bardzo dosłownie. Pamiętam jak kiedyś, przed laty -nie było jeszcze wtedy tych wszystkich pięknych budynków Dzieła Ojca Pio, były baraki -zaczęliśmy wprowadzać pewne „standardy bezpieczeństwa”. Uznaliśmy, że wolontariusze, którzy wydają pieczywo i herbatę, powinni to robić w rękawiczkach jednorazowych. Zrobiła się straszna awantura. Panowie bardzo źle to odebrali; poczuli się, jakbyśmy ich odrzucali, brzydzili się nimi. Mieli wrażenie, że są jacyś parszywi, gorsi. Dla nas to była rzecz naturalna -chodzimy do dentysty, do lekarza, rękawiczki nas nie dziwią. Dla nich wtedy był to gest odrzucenia.

Teraz, w pandemii, trudno o podanie ręki. Komukolwiek.

Musimy nauczyć się innych sposobów okazywania sobie bliskości. Zrozumieć, że ta rękawiczka i maseczka -które zostaną z nami na dłużej, może na bardzo długo -nie muszą budować dystansu.

Dzieło Ojca Pio zaczęło działać 16 lat temu.

Wcześniej były baraki -jeden już stał, jak przyjechałem do Krakowa w 2002 roku. A jeszcze przed nimi szukający pomocy przychodzili po prostu pod furtę klasztoru. W latach 90. były takie tłumy, że nie dało się przejść -znam to z opowieści braci, bo sam studiowałem w tamtym czasie w Rzymie.

Te tłumy bezdomnych to było pokłosie transformacji ustrojowej?

Tak. Kapucyni oczywiście już wcześniej pomagali ubogim, wydawali im posiłki -ale skala była marginalna. Pamiętam, w latach 80. w klasztorze był brat Konrad-taki malutki, ogolony na łyso brat. Gotował wielki garnek zupy, którego sam nie mógł wynieść, więc zawsze koło południa kręcił się przy furcie i polował na wspólnika. Wystawialiśmy ten garnek przed drzwi furty, przychodziło koło 15-20 osób ze słoikami, brat Konrad po krótkiej modlitwie rozlewał zupę do słoików. W latach 90. to się zmieniło, przychodziło tak wielu, że przełożony zdecydował się na postawienie baraku. Gdy przyjechałem do Krakowa, początkowo niewiele się tym interesowałem. Myśl, by stworzyć coś nowoczesnego i ambitnego -co rzeczywiście pomoże ludziom w jakiejś zmianie-dojrzewała we mnie powoli. Moje franciszkańskie ego raniły słowa pracownika socjalnego: „To, co robicie, to taki XIX wiek: podjeżdża ciężarówka, rozdają z niej chleby, tłum wokoło... kolejnego dnia znów przyjeżdża ciężarówka, znów rzuca się chleby i tak codziennie...”. Wszyscy czujemy się dobrze, niby coś się robi, ale ta pomoc niewiele wnosi, utwierdza ludzi w ich miejscu i rolach. Te słowa nie dawały mi spokoju. Może tym grzeszę, ale miałem ambicję zrobić coś modelowego. Ale doświadczenie w temacie mieliśmy zerowe. Zaczęły się więc wyjazdy, chcieliśmy uczyć się od innych. Każda taka wizyta -czy to był Gdańsk, Warszawa, Detroit, Genua czy Dublin -była niesamowitym doświadczeniem, które procentuje w nas i w naszych wyborach do dzisiaj. Szczególne miejsce ma tu kapucyńskie Dzieło św. Franciszka z Mediolanu.

Czym ten ośrodek z Mediolanu różnił się od waszego?

Najpierw skalą. To nie były baraczki, a skomputeryzowane, nowoczesne centrum, które oferowało różną pomoc, też medyczną. Każda osoba bezdomna miała kartę magnetyczną. Bracia wydawali ponad tysiąc posiłków dziennie, ale jednocześnie każda osoba miała tam poczucie, że jest ważna. Generał zakonu, słysząc o naszych planach budowy Dzieła Ojca Pio, poprosił braci z Mediolanu, by nam pomogli. Zadzwonili do nas, gotowi wesprzeć nas finansowo. Właśnie tamtego roku zebraliśmy 17 milionów z jednego procenta, ogromnąkwotę, to był cud Opatrzności. Mówię ojcuMaurizio: Bardziej niż pieniędzy, potrzebujemy waszego doświadczenia. Od tej pory praktycznie co roku zabierałem tam pracowników, braci, wolontariuszy.

Ojciec stworzył Dzieło, był jego dyrektorem, ale trzy lata temu wyprowadził się do Wrocławia.

Ludzie się wyprowadzają, a zakonników przenoszą.Boże wyroki są niepojęte.

Jaka jest teraz główna oś pomocy Dzieła?

Obok tego, co robimy i zawsze robiliśmy -wsparcie doraźnie i całościowa pomoc osobom w kryzysie bezdomności -od jakiegoś czasu, mówiąc kolokwialnie: idziemy w mieszkania. To system pomocy, który od lat funkcjonuje na Zachodzie, zaczęło się w Finlandii. Chodzi zasadniczo o odwrócenie kolejności w procesie pomocowym. Dotychczas samodzielne mieszkanie byłojakby premią, finałem długiego, żmudnego procesu. Ten proces jest kosztowny i często nieskuteczny. Gdy usłyszałem o projekcie „Najpierw mieszkanie”, pomyślałem sobie: wariactwo. Dać mieszkanie ludziom, którzy piją, są uzależnieni? Ale to działa, okazuje się bardzo skuteczną i tańszą strategią walki z bezdomnością. Własny, bezpieczny kąt uruchamia w człowieku coś, co sprawia, że ofiarowana mu pomoc-bo nie zostawiamy go potem samemu sobie -zaczyna przynosić wspaniałe rezultaty.

Nie spotyka się ojciec ze sprzeciwem ludzi „domnych”, że niby czemu taki człowiek ma dostać za darmo mieszkanie, skoro my na swoje musimy ciężko pracować?

Będąc wśród ubogich i bezdomnych, odkrywamy jakimi szczęściarzami jesteśmy. Każdy z nas trochę ponarzeka -że nie ma tego, tamtego -ale ostatecznie dostaliśmy wykształcenie, wychowaliśmy się w rodzinach, może nie idealnych, ale kochających. Dzięki temu mamy w sobie emocjonalną siłę, odwagę mierzenia się z trudnościami. Na starcie życia otrzymaliśmy kapitał, choćby dobrych wspomnień. Ci ludzie weszli w życie często z kapitałem ujemnym: dom dziecka, dom-melina, trauma. Gdy wszyscy mówią ci, że nic dobrego z ciebie nie wyrośnie -to działa jak samospełniające się proroctwo. My mieliśmy w życiu dużo więcej szczęścia. Co więcej, jesteśmy odpowiedzialni za budowanie świata, w którym jest miejsce także dla słabszych, mniej przebojowych, gorzej wykształconych, tych, którzy nie wytrzymali wyśrubowanych wymagań świata.

Ojciec mówi o przypadkach, gdzie ktoś od dziecka był skazany lub predysponowany do bezdomności. A czy bezdomność może wynikać ze splotu zdarzeń , który mógłby stać się udziałem każdego z nas?

Oczywiście. Dzisiaj scenariusz, w którym pani może stać się bezdomna, nie jest wcale nierealny. Wystarczy, że poważniej pani zachoruje, straci pracę, skłóci się z rodziną. To klocki domina, które po kolei padają, a ulica często okazuje się tym ostatnim klocuszkiem. Myślę, że styl życia, tak modny i atrakcyjny dzisiaj -świat zatomizowany, osób niezależnych, które nie mają głębokich więzi, będzie generować bezdomność na szeroką skalę. Bo dopóki jest się młodym, silnym, zdrowym, ma się pracę -to wszystko jest super. Ale jeśli mi się tylko jeden klocuszek w tym systemie zawali i nie będę miał obok siebie kogoś, kto mnie realnie wesprze, to może skończyć się dramatycznie. My się w Dziele zastanawialiśmy, co jest przyczyną bezdomności, jaki jest wspólny mianownik tych wszystkich historii...

Samotność?

Samotność. Samotność w obliczu życiowych problemów. To jest plaga dzisiejszych czasów. A ten wniosek mi uzmysłowił, że w pomocy osobom bezdomnym nie chodzi tyle o to, żeby komuś dać jeść, dać mu się wykąpać, podarować ciuchy . Chodzi o to, żeby budować zręby innego społeczeństwa, które nie jest zbiorem komórek, ale zbiorem żywych połączeń i więzów.

I to robicie. Nie tylko dajecie jeść, ale też macie świetlicę, czytelnię i tak dalej.

Przestrzenie spotkań, wspólnej pracy, cokolwiek nią będzie. Dzieło jest dla wszystkich -ono pomaga też tym, którzy przychodzą włączyć się w pomoc. Mamy tu osoby samotne, które nie są bezdomne, nie są ubogie, ale Dzieło zmieniło ich życie -czują się potrzebni, zobaczyli świat inaczej. Chodzi o budowanie relacji, o odkrywanie w tym drugim człowieku -człowieka. Spotkanie z bezdomnymi uzmysławia nam, że to nie jest takie czarno-białe, że wcale tak się nie różnimy i że postawieni w obliczu innych życiowych sytuacji -też moglibyśmy wylądować na ulicy.

Co jeszcze dały ojcu te lata w Dziele?

Dzieło było miejscem odkrycia i przeżywania pięknego oblicza Kościoła. Kościół instytucjonalny nie ma dzisiaj dobrej passy i trochę mnie to nie dziwi. Dla mnie Dzieło Pomocy św. Ojca Pio to nie tyle organizacja charytatywna, co projekt odnowionego Kościoła. Zrobiliśmy to, o czym inni bez końca gadają: że służba, że dla ubogich, że świeccy w Kościele, że rola kobiet,że deklerykalizacja struktur. Myślę, że Panu Bogu nie chodzi jedynie o to, aby wszyscy poszli w niedzielę na mszę. To znacznie ambitniejszy projekt - nowe niebo i nowa ziemia. Wierzę w ten projekt, wierzę w przyszłość takiego Kościoła.

Maria Mazurek

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.