Ludzie Roku Gazety Krakowskiej. Monika Bogdanowska: Myślę o tych, którzy przyjdą po nas
Ochrona zabytków. Dr hab. Monika Bogdanowska, Małopolski Wojewódzki Konserwator Zabytków, ceniona jest za konsekwencję w obronie spuścizny dziedzictwa kultury w Małopolsce
Co przychodzi pani na myśl, gdy ktoś pyta o pani Kraków?
Na pewno Piasek i Garbary. Nie chcę powiedzieć, że jeżeli rodzinnie jest się związanym z pewnym miejscem, to automatycznie staje się ono ważne, ajednak długo mieszkając na danym terenie, obserwując przemiany w nim zachodzące, pojawia się również ciekawość -jak tu żyło się wcześniej, co działo się, zanim to my się tu pojawiliśmy. I nagle okazuje się, że za dawnymi murami, architekturą miejsc i układem ulic kryje się mnóstwo wątków, które się ze sobą splatają, rozchodzą i znowu łączą. Bliskie mojemu sercu są również obszary podkrakowskie.
Pani Małopolska to?
Okolice Racławic, Michałowic.Równie mocno jestem związana z Żywiecczyzną,która już w Małopolsce nie jest, chociaż jest z nią związana tradycją i kulturą, i z której też wywodzi się druga część mojej rodziny. Są Lachowice ze ślicznym drewnianym kościołem. Dębno Podhalańskie, Gorce, Pieniny. Takich miejsc jestna bardzo dużo. A jako konserwator mam dopiero szansę na odkrywanie zupełnie nowych.
Ta funkcjajest naturalną kontynuacją pani zainteresowań, działań społecznych i naukowych?
Teraz mogę w pełni robić to, co robiłam zawsze. Od pewnego czasu mam po prostu na pewne sprawy -jako urząd konserwatorski -realny wpływ. Wcześniej moje działania opierały się na inicjatywach oddolnych i aktywności w stowarzyszeniach, których wpływ na to, co się dzieje, był ograniczony. Nie twierdzę, że go nie było. I że to nie dawało satysfakcji. Natomiast teraz mogę wprowadzać wnioski z moich wcześniejszych doświadczeń w życie.
Co na przykład?
Podstawową sprawą jest właśnie włączenie inicjatyw oddolnych czy organizacji społecznych w różne procesy, również decyzyjne. Wszystkim też działałoby się sprawniej, gdyby współpraca z innymi instytucjami była lepsza. Tymczasem w Polsce urzędy konserwatorskie są postrzegane jako zawalidrogi. Urzędy, które wszystkie procedury wydłużają i opóźniają lub całkiem uniemożliwiają. To przykre zjawisko, którego przyczyny są różne. Jedną z nich jest przekonanie, że konserwator to ktoś, kto czegoś zakazuje: „my byśmy chcieli tu postawić piękny hotel, a konserwator, niedobry, zakazał”. Aprzecież nie o to chodzi. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że urząd konserwatorski jest ostatnim, który ma coś realnie do powiedzenia w zakresie nie tylko zachowania dziedzictwa kulturowego, ale również szeroko rozumianej estetyki przestrzeni publicznej. Kraków jest w tej kwestii dość specyficzny - tutaj mieszkańcy wręcz liczą na zdecydowane, nieustępliwe działania na rzecz ochrony zabytków.
Czuje pani poparcie społeczne?
Czuję. Ono jest bardzo ważne, choć nie mniej ulotne: raz się pojawia, raz znika, przychodzą pochwały, ale i pojawiają się ataki. Podstawą działania musi więc być paradygmat opierający się na pewności, że to, co robię, robię dobrze. Dlatego przede wszystkim sama jestem bardzo głęboko przekonana co do słuszności tego, co robię.
Konserwacja zabytku technicznie oznacza zabiegi zachowujące obiekt w jak najlepszym stanie, teoretycznie ochronę dziedzictwa, a czym jest w pani odczuciu?
John Ruskin uważał, że zabytki nie należą do nas. Że należą do tych, którzy je stworzyli i do pokoleń, które przyjdą później. Często powołuję się na jego słowa i uważam za cenne dla tego, co robię. Ruskin poza tym, że zajmował się krytyką sztuki, był także twórcą konserwacji jako pewnej dbałości i troski o to, co zostawiły przeszłe pokolenia. I jeżeli w ten sposób spojrzymy na sens naszego działania, to widzimy, że nie możemy tym, co mamy -naszym dziedzictwem, dysponować w sposób dowolny. Głównym zadaniem powinna być troska o zachowanie tego, co jest, alepo to,by przekazać to kolejnym pokoleniom. Społeczeństwom, które z założenia również będą przyjmować taki sposób myślenia -czyli przekazywanie tego, co jest. Przekazywanie dalej.
Wierzy pani w genius loci?
Wierzę. Czasem jestem wręcz obezwładniona potęgą tego opiekuńczego ducha pewnych miejsc w Krakowie albo w Zakopanem. Zwiedzałam ostatnio Muzeum Tatrzańskie. Aż trudno uwierzyć - w Zakopanem, które od lat pogrąża pauperyzacja przestrzeni opierająca się na zysku z taniej rozrywki, wychodzi na wierzch reakcja ludzi, dla których Zakopane jest dobrem kulturowym, dziedzictwem, i którzy w oparciu o nie podtrzymują tożsamość. Muzeum, które kojarzyłam wcześniej z budynkiem przy Krupówkach i trochę zakurzonymi eksponatami, otworzyło nowe oddziały -Czerwony Dwór, Willę Koliba, Okszę oraz dawny pensjonat Palace, który wreszcie będzie traktowany tak, jak na to zasłużył- z szacunkiem dla ludzi, którzy byli tam przetrzymywani jako więźniowie Gestapo. Teraz Muzeum będzie mogło opowiadać o historii tych ludzi. A turyści, którzy przyjeżdżają w celach rozrywkowych, będą mogli wyjechać wzbogaceni o znajomość kultury i historii tego miejsca. To przykład tego, jak działa genius loci.
Historia zapisana w murach może nadal wybrzmiewać.
Ona cały czas trwa. Nie jest czymś, co minęło albo wyczerpało się. Mówi się, że zabytki są nośnikami zapisu historii niematerialnej. Patrząc na konkretny obiekt, łatwiej opowiadać i pamiętać o ludziach, ich działaniach, wydarzeniach. Kiedy widzimy to samo miejsce na fotografii, jest czymś abstrakcyjnym. Stając fizycznie w jego murach, możemy je poczuć, dotknąć, możemy chodzić po tym samym bruku, po którym chodził Wyspiański. Obok poznawania czysto rozumowego, zaczynają grać emocje. Nagle w danej przestrzeni istniejemy całościowo.
Czy warto chronić wszystkie pamiątki przeszłości?
Tak długo, jak długo są dla kogoś ważne, powinny być chronione. Tak długo, jak długo są ludzie, którzy chcą je chronić. Pamiątka to termin pojemny -może mieć różny wymiar i formę: starej pocztówki, napisu na murze, może być budynkiem albo pomnikiem. Chronimy przecież dziedzictwo z przyczyn społecznych. Chronimy je dla ludzi. Przy czym musimy myśleć także o tym społeczeństwie, które przyjdzie. Bardzo często to, co dla nas nieistotnei brzydkie,dla następnych pokoleń stajesię obiektem zachwytów i dużego zainteresowania -tak jest obecnie choćby w przypadku architektury modernizmu lat 70. Jeżeli pomyślimy o pokoleniach, które przyjdą po nas, zachowywanie tych obiektów zyskuje zupełnie inny sens.
Odpowiedzialność za to, co zostanie zabytkiem, ciąży na pani. W jaki sposób rozstrzygać, co jest i co będzie ważne, cotrzeba zachować?
To trudne decyzje. Z przyczyn technicznych, często również z finansowych. Generalnie widzę coraz wyraźniej zarysowujące się pewne granice adaptacji, w obrębie których jako konserwator jestem w stanie się podpisać. Są takie, pod którymi podpisać się jest mi bardzo trudno, ale nie bardzo widzę inne rozwiązanie, i takie, pod którymi się nie podpiszę. To znaczy nie ma siły, która by mnie do tego zmusiła.
Zapytam więc o obiekt, pod którym podpisałaby się pani obiema rękami.
Jest w miejscowości Tłukienka w gminie Bukowno przedziwny budynek-kościół zdesakralizowany ze względu na szkody górnicze. Nie chce się nim zająć gmina, bo de facto obiekt należy do parafii. Nie chce go też parafia, bo budynek kościołem już nie jest. Sama kaplica została wzniesiona przez górników i jest mocno związana z lokalną historią i tradycją. Było to miejsce, w którym górnicy modlili się przed zejściem pod ziemię, gdzie odbywały się ważne uroczystości. Teraz skazany jest na zagładę, bo bez dobrej woli lokalnych władz nie ma siły, by go uratować. Choć bardzo bym chciała, by przetrwał.
Czy w Krakowie powstają dziś obiekty, które kiedyś ktoś będzie chciał wpisać do rejestru zabytków?
Kraków nie jest homogeniczny. To, co mnie najbardziej razi i na co bym najchętniej wzięła jakiś wielki odkurzacz, to krajobraz, w którym magazyn stoi obok wieżowca, wieżowiec przy willi z ogrodem, ta zaraz koło dwóch budek, budki niedalekoprzystanku, a dalej znów nowoczesny biurowiec. Kompletny chaos, bezhołowie, brak organizacji przestrzeni. Dodatkowo architekturę współczesną coraz częściej można pisać w cudzysłowie, bo w dużym stopniu jest projektowaniem wspomaganym komputerowo - raczej zleceniem, które należy wykonać, niż kwestią wizji i analizy. To nie oznacza, że nie powstają teraz obiekty ciekawe, cenne. Przykładem jest choćby Zabłocie, które dziś stanowi szansę na promowanie architektury współczesnej i różnych technicznie rozwiązań, z poszanowaniem przyrody.