Ludzie zainwestowali u niego 2,5 mln. Wszystko stracił, teraz przeprasza
30 procent zysku w ciągu 2 - 3 miesięcy? Wydaje się nierealne. A jednak kilkadziesiąt osób uwierzyło w zapewnienia młodego prawnika z powiatu brzozowskiego, że potrafi pomnożyć ich oszczędności.
Mateusz G. ma 28 lat. Skończone wyższe studia prawnicze na rzeszowskiej uczelni (magisterkę pisał z prawa finansowego). Zanim trafił na ławę oskarżonych w Sądzie Okręgowym w Krośnie, prowadził jednoosobową działalność gospodarczą. Specjalizacja firmy: usługi doradcze. Ojciec 2,5-letniego synka. Mąż? W tej kwestii nie jest pewien swojego statusu. Gdy siedział w areszcie, przyszło zawiadomienie: żona złożyła pozew rozwodowy. Nie mógł pojechać na rozprawę, więc nie wie, czy jego małżeństwo formalnie jeszcze trwa.
Doprowadzenie 46 osób do niekorzystnego rozporządzenia mieniem. Udział w nielegalnych w Polsce zakładach bukmacherskich w internecie. O te przestępstwa oskarża 28-latka krośnieńska prokuratura. Mówił ludziom, że przekazane mu pieniądze zainwestuje w złoto i obligacje. Nie miał takiego zamiaru. To, co dostał, stracił w grach hazardowych.
- Moja wina jest bezsporna - przyznaje Mateusz G. na pierwszej rozprawie.
Chce tylko wyjaśnić, jak do tego wszystkiego doszło. To, co zrobił, opisuje spokojnie, jakby opowiadał historię, która jego nie dotyczy. Rozkleja się dopiero na sam koniec. Wyciera rękami napływające do oczu łzy.
- Radziłem sobie dobrze, a wybrałem najgorzej, jak mogłem. Dziś jestem 2,5 miliona na minusie. Nie mam już znajomych. Nie mam rodziny. Niech mój przypadek będzie przestrogą dla innych - mówi.
Przegrałem pieniądze z wesela
Zaczęło się od pożyczki od przyszłego szwagra. 15 tys. zł na koszty związane z weselem. Minął rok, a on nie miał z czego oddać. W tajemnicy przed żoną wziął 30 tys. zł ich wspólnych oszczędności. Obstawił zakłady na zagranicznym portalu bukmacherskim. Szło mu ze zmiennym szczęściem. Po kilku dniach okazało się, że sporo przegrał. Już wcześniej - jak opowiada - zwrócił się do wieloletniej znajomej. Powiedział, że jest okazja to do korzystnego zainwestowania w złoto i obligacje. Obiecał zysk: 30 - 40 procent w ciągu 2 - 3 miesięcy.
- Katarzyna miała pieniądze ze swojego wesela. Po namyśle powierzyła mi 20 tys. zł - opowiada Mateusz G.
Nie kupił ani złota, ani obligacji. Nie miał nawet takiego zamiaru. Nadal grał. Oddał część długu szwagrowi. Katarzynie zwrócił 20 tys. zł z umówionymi odsetkami.
- Była skłonna inwestować dalej - mówi 28-latek. - Przekazała mi ponad 25 tys. zł.
Młoda kobieta opowiedziała rodzinie o możliwościach szybkiego zarobku za pośrednictwem Mateusza G. On sam też rozpowszechniał w gronie bliższych i dalszych znajomych informację o tym, że mogą się szybko wzbogacić, powierzając mu swoje oszczędności. Jednak hazard nie przynosił spodziewanych zysków.
- Im bardziej chciałem wygrać, tym bardziej przegrywałem - przyznaje.
Ryzykował coraz więcej, tracił coraz więcej. „Inwestorzy” zaczynali upominać się o swoje, a on stracił kontrolę nad długami.
- Wydawało mi się wtedy, że nie mam innej drogi niż hazard - przekonuje.
Oddawał, ile mógł i szukał kolejnych osób z gotówką. U Łukasza trafił na podatny grunt. Chłopak miał grono zainteresowanych zyskami znajomych.
- Zadeklarował, że wkłada swoje pieniądze i popyta wśród kolegów, tak żebyśmy mogli uskładać konkretną sumę, np. sto tysięcy na, jak to nazywaliśmy, „sfinalizowanie transakcji” - mówi Mateusz G.
Chcę tylko zapomnieć
Piotr (24 lata, magazynier) nigdy nie poznał Mateusza G.
- Sąsiad mi powiedział, że jest szansa zarobić jakieś pieniądze. Przez kogoś, kto obraca obligacjami. Dałem dziesięć tysięcy, jedenaście dostałem z powrotem, więc postanowiłem włożyć następne pieniądze: 7 tysięcy. Tego już nie odzyskałem
- zeznaje.
Janusz (38 lat, rolnik) poznał Mateusza G. na weselu koleżanki.
- Jakiś czas potem powiedział mi, że obraca akcjami. Naradziłem się z żoną i ojcem. Postanowiliśmy zainwestować 20 tys. zł. Ufałem, że Mateusz, jako prawnik, zna się na tym.
Wróciło do nich tylko 15 tys. zł. Mężczyzna pogodził się ze stratą. Przed sądem oświadcza, że nie niczego już od oskarżonego nie oczekuje.
- Nie chcę już mieć do czynienia z tą sprawą - kwituje.
Ewa (55 lat, pielęgniarka) znała Mateusza G. od 10 lat, przyjaźnił się blisko z ich córką, bywał w ich domu. Powierzyła mu 35 tys. zł. Od jej męża wziął 10 tys. zł. Jakiś czas potem kontakt się urwał. Gdy Mateusz G. w końcu odebrał telefon, powiedział, że jest w szpitalu, z podejrzeniem nowotworu.
Ani ona, ani jej mąż nie domagają się odszkodowania.
- Chcę to wykreślić z pamięci i żyć normalnie - mówi.
Gdy kończy zeznawać, Mateusz G. podnosi się ze swojego miejsca na ławie oskarżonych. Robi tak za każdym razem, gdy sędzia kończy przesłuchanie kolejnego pokrzywdzonego.
- Chciałbym przeprosić... - zaczyna, ale kobieta odwraca się w jego kierunku i przerywa ten akt skruchy. - Daruj sobie - ucina.
Już nikomu nie ufam
Paweł (34 lata, fizyk, pracuje jako urzędnik) robił stronę internetową dla firmy Mateusza G.
- Zadzwonił do mnie potem z propozycją zainwestowania w obligacje skarbowe albo korporacyjne z rynku wtórnego. Mieliśmy z żoną 28 tys. zł uzbieranych z wesela. Umówiliśmy się, zrobiłem przelew, on przyjechał z promesą. Czekałem, ale pieniędzy w umówionym terminie nie dostałem. Mateusz G. tłumaczył, że są opóźnienia w transakcji i jeszcze chwila, a dostanę kapitał wraz z odsetkami. Po kilku tygodniach otrzymałem tylko obiecany zysk. Dzwoniłem, prosiłem o zwrot pieniędzy, bo planowaliśmy z żoną zakup mieszkania. Bez skutku.
Mateusz G. na sali sądowej przeprasza Pawła.
- Będę się starał wynagrodzić to, co zrobiłem. Życzę ci powodzenia w życiu - mówi.
Paweł jako jeden z nielicznych pokrzywdzonych te przeprosiny przyjmuje.
- Nie bardzo wierzę, że uda ci się zwrócić tyle pieniędzy, ale dziękuję za takie słowa.
Przedsiębiorcy Marcin (37 lat) i jego szwagier Jerzy (34 lata) w sumie „zainwestowali” u młodego prawnika 450 tys. zł.
- Skontaktował się ze mną z propozycją doradztwa, nagabywał o spotkanie, w końcu znalazłem czas. Powiedział, że jest absolwentem prawa, że jego promotor pomaga mu inwestować. Dałem mu 10 tysięcy w gotówce. Zwrócił mi z umówionym zyskiem, 20 procent po dwóch miesiącach
- opowiada 34-latek.
Szwagrowie postanowili zainwestować więcej. W krótkim czasie zrobili kilka przelewów. Od 30 do 120 tys. zł.
- Profesjonalnie to wyglądało. Na dokumentach widniały pieczęcie firmy, wszystko udokumentowane przelewami, promesy, umowy - mówi Marcin.
Wierzyli, gdy Mateusz G. tłumaczył, że coś się przeciąga, coś nie zatrybiło. W końcu stracili cierpliwość. Gdy przestał odbierać telefony, pojechali go szukać do jego rodzinnego domu, do mieszkania wynajmowanego w Rzeszowie. Okazało się, że opowieści o inwestycjach to fikcja.
To doświadczenie sprawiło, że 37-latek zupełnie zmienił podejście do prowadzenia biznesu.
- Obracam wielkimi pieniędzmi. Nigdy wcześniej nie zostałem oszukany. Jestem uczciwy i nie przyszło mi do głowy, że ktoś może tak postąpić. Teraz już nikomu nie wierzę. A trudno jest prowadzić firmę i nie mieć zaufania do ludzi - mówi.
Szymona (28 lat, absolwent prawa) z Mateuszem G. łączyła przyjaźń. Jedna klasa w liceum, wspólne mieszkanie na studiach.
- Wiele razy sobie pomagaliśmy, wspieraliśmy się - mówi.
Szymon też uwierzył, że przyjaciel dobrze zainwestuje jego pieniądze. Stracił 400 zł. Ale to nic biorąc pod uwagę 11 lat przyjaźni.
- Najbardziej szkoda mi żony Mateusza, syna, rozbitej rodziny. Ludzi nie żałuję, bo byli naiwni
- ocenia.
Nikt z rodziny Mateusza G. nie przychodzi na rozprawy. On sam ma świadomość, że wyrządził bliskim wielką krzywdę. Gdy rozpaczliwie potrzebował pieniędzy, przekonał rodziców, by zastawili dom pod kredyt, a on spłaci raty. Choremu ojcu podsunął do podpisania weksle in blanco.
* Imiona pokrzywdzonych zostały zmienione