Od jakiegoś czasu wszyscy naokoło straszą wojną. To nowe zjawisko w klimacie otaczającej nas polityki. Jeszcze niedawno politycy starali się lansować spektakularne projekty na rzecz pokoju, licząc na to, iż to one będą najlepszą reklamą ich wizerunku.
Tak choćby, jak prezydent Obama, który przyleciał swego czasu do czeskiej Pragi, aby to w naszym regionie Europy wygłosić pełną patosu mowę o świecie bez wojen i bez broni atomowej. Od tamtego czasu minęła raptem dekada, a wydaje się, jakbyśmy żyli w innej epoce. Dziś, jeśli kto chce budować sobie reputację męża stanu, musi dywagować na temat wojny. Najlepszym przykładem jest tu prezydent Biden, który w tamtych „pokojowych” latach był przecież zastępcą i zausznikiem Obamy. A dziś rozsyła po świecie szefów amerykańskich agencji wywiadowczych, aby ci ostrzegali o grożącej Europie wojnie.
I tak do Moskwy leciał niedawno szef CIA Burns, który miał tam grozić Rosjanom, co też Ameryka zrobi, jeśli Kreml zechciałby wszcząć wojnę. Zaś do Warszawy zawitała pani Avril Haines - dyrektorka Intelligence Community. Ta miła i ciepło uśmiechnięta dama, którą mogliśmy oglądać na niemal rodzinnych zdjęciach z Morawieckim, znana jest z tego, że w czasach Obamy typowała dla prezydenta nazwiska wrogów Ameryki, których należy zabić za pomocą dronów. Od przeszło miesiąca najważniejszy komunikat, jaki płynie w świat zza Atlantyku, to nieustanne ostrzeżenia przed grożącą wojną. I co ciekawe, Ameryka rozpoczęła owo straszenie jeszcze wtedy, gdy potencjalnie najbardziej zagrożona wojną Ukraina skłonna była owo niebezpieczeństwo lekceważyć, określając je nawet (jeszcze w początkach listopada) mianem „fake newsa”.
Ale od ponad tygodnia, także w Kijowie zmieniła się optyka. Szef ukraińskiego wywiadu gen. Budanow ogłosił nawet termin spodziewanej wojny. Miałaby ona wybuchnąć na przełomie stycznia i lutego przyszłego roku, co wynikać ma z analizy stanu rosyjskich przygotowań militarnych. Z kolei ukraiński prezydent Zieleński zwołał konferencję prasową, na której zapowiedział próbę zamachu stanu w Kijowie, oczywiście inspirowaną przez Rosjan. I to z konkretną datą – dniem 1 grudnia. Wprawdzie w Kijowie uznano to za operację propagandową Zieleńskiego, mającą w intencji skompromitowanie pierwszogrudniowej antyrządowej demonstracji, z żądaniem dymisji zausznika prezydenta i szefa jego biura Andrzeja Jermaka. Nie zmienia to jednak faktu, że zapowiedzi wojny, albo zamachu stanu weszły w naszej części Europy w modę. I o ile jakiś czas temu nie brano by ich poważnie, dziś brzmią najzupełniej wiarogodnie.
Czy zatem w pobliżu naszych granic już wkrótce wybuchnie wojna? Od zarania dziejów wojny wybuchały nagle i pod byle jakim pretekstem. Zatem myślenie, iż naszemu pokoleniu żadna wojna już nie może się zdarzyć, jest skrajną naiwnością. Ale analizowanie polityki wymaga roztropności. Owszem: chaos polityczny i zamęt, jakieś lokalne awantury z użyciem żołnierzy, galimatias na granicach, bezhołowie imigrantów, ekspansja dywersantów i przemytników. A to wszystko w asyście ciągłych ruchów wojsk i militarnych manewrów. Tak właśnie zdaje się wyglądać przyszłość na naszej wschodniej granicy i dalej od niej, patrząc na wschód. Dla nas Polaków – to perspektywa uciążliwa i dołująca, obfitująca także w niezliczone kłopoty polityczne. To prawda, że z niej może kiedyś wyniknąć wojna. Ale powiedzmy jasno: rzetelna wiedza o polityce na razie na to nie wskazuje.