Luksus własnego zdania Jana Rokity. Dekadencja
To pierwszy tak spektakularny objaw dekadencji w obozie władzy. I zarazem pierwszy tak wyrazisty sygnał, że w potężnym dotąd obozie pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego zaczyna się, znany doskonale z dziejów polityki, proces słabnięcia woli władzy.
W warunkach brutalnego konfliktu o władzę, warunkiem sine qua non jej utrzymania jest ethos partii władzy, która na przekór przeciwnościom gotowa jest bić się, bez popadania w zwątpienie. Tymczasem w przebiegu ostatnich głosowań sejmowych nad ustawą o walce z zarazą jest coś z literackiej atmosfery „Indyka” Mrożka. „A może by, skoro prezes tego chce, uchwalić jakąś ustawę o walce z zarazą? Choćby łagodną, jak ta, nad którą głosowano we wtorek?” „Eeeee tam! Po co w ogóle cokolwiek uchwalać?” – odpowiada aż 77 posłów PiS, czyli 1/3 sejmowego klubu partii rządzącej.
Pani poseł, która miała bronić projektu, nie stawia się na sali sejmowej. A sam szef partii, krótko po fatalnym dla siebie głosowaniu, w przypływie szczerości zwierza się dziennikarzowi PAP: „Nie bardzo rozumiem o co im chodzi”. I zapewne mówi ponurą prawdę.
Trudno to wszystko opisać inaczej, niźli jako pokaz politycznej dekadencji, taki, że aż hej! Rzecz bowiem nie w tym, czy ów projekt był idealnym rozwiązaniem zawiłej kwestii, jak walczyć z zarazą w jej ostatniej, złagodzonej, ale za to powszechnej fazie. Być może rację mają krytycy, dowodzący, iż takie prawo należało uchwalić wcześniej. Całkiem możliwe, że pomysł na prywatnie dochodzone odszkodowania za zarażenie jest obarczony wadami. Gdyby jednak chciano w obozie władzy pracować nad projektem, jakby nie było osobiście firmowanym i forsowanym przez szefa PiS, to formułę odszkodowań by zmieniono, albo usunięto, zaś darmowe testowanie pracowników w miejscu pracy dla nikogo nie było upokarzające, a rzeszę Polaków ochroniłoby przed zarażeniem. Istota rzeczy tkwi w tym, że partia mająca naprawdę wolę utrzymania władzy, w tak
lekkomyślny sposób nie dezawuuje przecież własnego przywódcy. Taka sytuacja daje się zrozumieć i usprawiedliwić tylko wtedy, gdy (tak jak to się dzieje teraz u brytyjskich torysów) w partii toczy się walka o przywództwo i są realni kandydaci do następstwa. Ale przecież to nie jest przypadek PiS - ugrupowania bezalternatywnie zdanego na autorytet Kaczyńskiego i lecącego natychmiast w przepaść, jeśliby ów autorytet został wewnątrz samej partii zrujnowany.
Dekadencja nie jest równoznaczna ani z prognozą rychłej utraty władzy, ani gwałtownego kryzysu wewnętrznego. Przeciwnie, dekadencja zwiastuje raczej długi czas pustego trwania i czekania na cud, który się nie zdarzy. Przeciwieństwem dekadencji jest entuzjazm, mobilizacja, żarliwość, czyli cnoty polityczne, pozwalające zmieniać rzeczywistość. Przez kilka ostatnich lat PiS aż kipiał od nadmiaru tych cnót, nie zawsze zresztą tylko w słusznych sprawach. Co się stało, że ta pierwotna energia partii władzy gdzieś wyciekła? Zbyt długi czas rządzenia? Nadmierna kumulacja nierozwiązywalnych konfliktów? Jakaś mgła, zamiast klarownej wizji przyszłości?
W każdym razie dekadencja jest równoznaczna z opuszczeniem rąk i podświadomym uznaniem, że świata zmieniać się już nie da. Jest zobojętnieniem na to, czy Kaczyńskiemu będzie dalej szło lepiej, czy gorzej. Triumfem leniwej bierności nad ryzykownym czynem. Jak w dialogach chłopów z „Indyka”. -Może by zaorać co...? -A co? -Ano, czy ja wiem...choćby i pole…? -Iiii... -Albo co..?. -Eeeee..