Luksus własnego zdania Jana Rokity. Sankcje
Na pierwszy rzut oka wygląda to na groteskowy paradoks, ale naprawdę kryją się za nim brutalne realia europejskiej polityki. Obok Rosji, która napadła sąsiada i zabija jego mieszkańców, Polska jest drugim państwem obłożonym obecnie dużymi unijnymi sankcjami. Jeśli zaś zważyć dotychczasową wartość obu pakietów sankcyjnych (ciągnijmy ten na pozór absurdalny paradoks) - to wartość pakietu polskiego raczej przewyższa pakiet rosyjski.
Nikt tego zapewne nie jest w stanie policzyć, ale nic nie wskazuje na to, aby ze strony Unii Rosja poniosła szkody przekraczające 35 mld euro, czyli kwotę sankcji polskich. Mechanizm unijnej presji na Moskwę i Warszawę jest też dosyć podobny. Powtarzają: dostosujcie się do naszych żądań, a uchylimy sankcje. Tyle tylko, że w przypadku Rosji idzie o zatrzymanie agresji i mordów, zaś w przypadku Polski - o wymuszenie destrukcji wymiaru sprawiedliwości.
Ostatnio sprawy przybierają kompletnie beznadziejny obrót. Dopiero co prezydent Duda, przy oporze wewnątrz obozu władzy, przeprowadził ustawę dostosowującą polski Sąd Najwyższy do żądań unijnych, a co ważniejsze - wprowadzającą ekstraordynaryjny, nieznany żadnemu europejskiemu porządkowi prawnemu, mechanizm kontroli niezawisłości sędziego w toku procesu sądowego. Wydawało się, że jest to akt politycznego realizmu, czyli cofnięcie się pod zewnętrznym szantażem, po to, by uniknąć poważniejszych strat dla kraju. Takie wrażenie wywoływała także pierwsza reakcja Komisji Europejskiej, która zaakceptowała polski „plan odbudowy”, a von der Leyen przyleciała nawet na tę okazję do Warszawy.
Od tego czasu minęło niewiele ponad miesiąc. Tyle trzeba było, aby brukselska „partia wojny”, uparcie dążąca do obkładania Polski sankcjami aż do czasu przyszłorocznych wyborów, wygrała zakulisowe unijne intrygi. Więc też ostatnio dowiedzieliśmy się od szefowej Komisji, że jest nowy warunek dla uchylenia sankcji. Prawdę mówiąc, na zdrowy rozum aż uderza absurd tego warunku.
Rzecz w tym, aby zwaśnionym politycznie polskim sędziom pozwolić na uchylanie dowolnych wyroków sądowych, tylko ze względu na to, czy wydali je sędziowie powołani w czasach władzy PO czy PiS. Nikt przytomny nie może mieć wątpliwości, że celem jest destrukcja polskiego wymiaru sprawiedliwości, czyli taki stan rzeczy, w którym nikt w Polsce nie mógłby być pewny wyroku sądowego, wydanego nawet w jakiejś najbardziej oczywistej sprawie. Nic dziwnego, że rozczarowany prezydent umywa ręce, mówiąc, iż dla niego sprawa jest skończona, a szef PiS zapowiada, ze dalszych ustępstw nie będzie.
Zapowiada się więc przewlekły impas i prowokacyjne naliczanie coraz to wyższych kar na Polskę, których suma już przekracza miliard złotych i podnosi cały czas sumaryczną kwotę sankcji. Taki stan rosnącej presji sankcyjnej może trwać aż do przyszłorocznych polskich wyborów.
O ile w przypadku rosyjskich sankcji stawką jest wojna, śmierć i zniszczenie, o tyle stawką polskich sankcji jest naga władza.
Brukselska „partia wojny” chce za wszelką cenę doprowadzić do zmiany władzy w Polsce, gdyż traktuje rządzącą w Polsce prawicę za politycznego wroga dzisiejszego europejskiego establishmentu. Zapewne presja będzie tym ostrzejsza, im ten cel będzie okazywać się bardziej realny. A cała ta historia unaocznia tylko to, jak bezwzględna i brutalna bywa w Europie walka o władzę, także wtedy, gdy ukrywa się ona za niby subtelną i wyrafinowaną unijną „soft power”.