Luksus własnego zdania Jana Rokity. Słowa jak pociski
W ciągu pierwszych dwóch tygodni wojny Włodzimierz Zieleński co dzień dodawał ducha walczącym, informował o swoich rozmowach z zagranicznymi przywódcami, dziękował światu za wsparcie dla napadniętej Ukrainy. W tamtych dniach odnosiłem wrażenie, że jest trochę nazbyt nieśmiały wobec całego świata.
Prosił także ciągle o to, aby władca Rosji zechciał się z nim spotkać, co ja przynajmniej odbierałem jak najgorzej. Ton przemówień Zieleńskiego zaczął się zmieniać w trzecim tygodniu wojny, a przełomem – jak mi się zdaje – była mowa z 17 marca na posiedzeniu Bundestagu. Zieleński bez zbytnich ceregieli oskarżył Niemcy, iż są współwinne inwazji na Ukrainę, w kategorycznym tonie żądając zmiany niemieckiej polityki w trzech kluczowych materiach: handlu z Rosją, dostaw broni dla Kijowa i przyjęcia Ukrainy do Unii Europejskiej. W tym samym czasie wojna zaczęła przynosić coraz więcej zbrodni popełnianych na ludności cywilnej, nic więc dziwnego, że ton wystąpień Zieleńskiego nabierał charakteru coraz bardziej dramatycznego.
Ale Zieleński się dopiero rozpędzał. Kiedy zorientował się, że niezliczone rozmowy z zachodnimi politykami, pomimo miłej atmosfery, nie przynoszą jednak efektów potrzebnych Ukrainie, zaczął coraz częściej i coraz mocniej oskarżać. Zachodnim demokracjom zarzucił kierowanie się strachem i ciche sprzyjanie Moskwie. Po szczycie zachodniego sojuszu oznajmił, iż: „przywódcy NATO dali zielone światło dla bombardowania ukraińskich miast”, a „wszyscy, którzy od dziś zginą na Ukrainie, zginą także przez was”. O Bidenie (bez wymieniania wprost nazwiska) mówił, że: „jeśli ktoś boi się podejmować decyzji, to jest odpowiedzialny za katastrofę w naszych miastach, gdyż strach zawsze czyni cię wspólnikiem”. Na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ zażądał odebrania Rosji stałego członkostwa i prawa weta, gdyż: „Rosja zmieniła swoje prawo weta w prawo do zabijania”. „A jeśli tego nie potraficie tego zrobić to rozwiążcie całą ONZ, bo istnieje Rada Bezpieczeństwa, ale bezpieczeństwa na świecie nie ma” – dodawał. Ostatnio Zieleński zaczął nabierać nawet, kto wie, czy nie nadmiernej pewności siebie, gdy zaatakował Orbana w przeddzień węgierskich wyborów. I po raz pierwszy zdarzyło się, że bojowy premier Węgier ofuknął go, gdy dzień później wygrał wybory.
Ale tak czy owak Zieleński staje się dla świata coraz bardziej niewygodny. Mówi bowiem prostymi i jasnymi zdaniami rzeczy dobrze znane, by nie powiedzieć – oczywiste. Ale zarazem takie, których nikt z możnych tego świata dotąd nie mówił. Bo w zachodnich elitach politycznych istnieje przekonanie, iż takich rzeczy (by odwołać się do Mackiewicza) - „nie trzeba głośno mówić”. Jednak Zieleński rozwala w drzazgi swoistą międzynarodową poprawność, zmuszając polityków do słuchania rzeczy, o których oni dobrze wiedzą, ale absolutnie nie chcieliby o nich słuchać. Nie znaczy to, rzecz jasna, ani tego, że słuszne żądania Zieleńskiego zostaną spełnione, ani tego, że jego twarde słowa w cudowny sposób odmienią politykę. Jednak słowa Zieleńskiego robią kolosalne wrażenie na zachodniej opinii publicznej. Przywołują je na czołówkach wielkie gazety, dyskutuje się o nich w parlamentach, a niektórzy co bardziej przyzwoici politycy (jak prezydent Niemiec) nawet kajają się pod ich wpływem za swoje błędy. W Europie, która przecież tak bardzo nie lubi słuchać prawdy o samej sobie, słowa Zieleńskiego mają moc pocisków.