Luksus własnego zdania. Nieoczekiwani sojusznicy
Ogłoszona w Luksemburgu przez minister Annę Moskwę polska krucjata w obronie silników spalinowych jest jednym z bardziej niedorzecznych przedsięwzięć obecnego gabinetu.
Strategicznym partnerem ma tu być czeski gabinet premiera Fiali, ale jak mówi rzecznik naszego rządu, Polska buduje szerszą koalicję w tej sprawie. Idzie o sławetny rok 2035, który zarówno Komisja, jak i Parlament Europejski, uznały za datę końcową produkcji i rejestracji w Unii nowych samochodów z silnikiem spalinowym. Jeśli spojrzeć na rzecz bez uprzedzeń, to widać, że rok 2035 ma stać się początkiem, a nie końcem procesu likwidowania w Unii silników spalinowych, zaś wielka zmiana technologii transportu przekroczy zapewne połowę stulecia. Wbrew temu, co mówią najzagorzalsi krytycy unijnej polityki antyspalinowej, jest to czas długi, przekraczający perspektywę jednego pokolenia.
Moskwa posługuje się argumentacją na pozór zdroworozsądkową. Mówi, że na razie samochód elektryczny nie może przejechać nawet tysiąca kilometrów bez dokuczliwego, długiego postoju na ładowanie. To prawda. Ten sam argument przeciw unijnej decyzji podnieśli liberałowie niemieccy, a ich szef – minister finansów Lindner doprowadził w rządzie do zwarcia z Zielonymi, broniącymi brukselskiej inicjatywy. Liberałowie, co w Berlinie nie jest tajemnicą, są lobbystami interesów niemieckiego przemysłu samochodowego, który rękami i nogami broni silnika spalinowego, obawiając się, iż unijny zakaz pozbawi ów potężny sektor dominującej roli w niemieckim, a prawdę mówiąc - europejskim przemyśle. Ale polityka niemiecka tym się różni od polskiej, że nawet po awanturach dochodzi w niej do pojednania, w imię nadrzędnych celów państwa niemieckiego. Więc i tym razem lewicowo-zielono-liberalna koalicja znalazła dobre wyjście, akceptując wprawdzie unijną datę 2035, ale pod warunkiem wyłączenia z zakazu silników na tzw. e-paliwa. Koncerny są tylko częściowo usatysfakcjonowane takim kompromisem, bo oznacza on konieczność dokonania kosztownej
zmiany technologicznej, czyli rezygnacji z importu ropy i gazu, oraz zastąpienia go rodzimą wysokotechnologiczną syntezą benzyny, diesla i gazu ekologicznego.
No i teraz BMW, Volkswagenowi i całej niemieckiej kompanii trafił się właśnie (by użyć oryginalnie rosyjskiej wersji tego znanego terminu) „поле́зный идиот”, który bezinteresownie poprowadzi dalej lobbing ich interesów, podczas gdy rząd w Berlinie zadbał o nie tylko cząstkowo. Nie dziwi stanowisko premiera Fiali, bo przecież wiadomo, że wpływowy w Pradze lobbing Skody reprezentuje interesy niemieckiego biznesu. Ale Polska od dawna już nie ma rodzimej produkcji samochodów, tylko zagraniczne montownie lub polską produkcję motoryzacyjnych podzespołów. Duże koszty zmiany technologicznej obciążą niemieckie koncerny. A u nas wyznaczenie ogólnoeuropejskiej przełomowej daty mogłoby tylko przyspieszyć (a może nawet uratować) z hukiem głoszony swego czasu przez Morawieckiego polski program produkcji samochodów nowej generacji. Na razie z twardej postawy polskiego rządu cieszą się najbardziej w Wolfsburgu i Monachium – w zarządach BMW i Volkswagena. Z nadzieją na polską akcję patrzą też w Rijadzie, Dosze i Moskwie, licząc, że Morawieckiemu uda się ocalić arabsko-rosyjskie naftowe interesy eksportowe. Trzeba przyznać, że rząd Morawieckiego ma zdolność pozyskiwania całkiem nieoczekiwanych biznesowych sojuszników…