Już od kilku miesięcy Jarosław Gowin jest tym członkiem rządu, który z największą konsekwencją domaga się zaprowadzenia w Polsce segregacji szczepionkowej. Teraz, w obliczu narastającej inwazji wirusa „delta”, Gowin ponowił swoje żądanie, aby możliwość korzystania z praw publicznych zastrzeżona została wyłącznie dla obywateli podwójnie zaszczepionych.
Niezaszczepieni mieliby zostać obłożeni praktycznym zakazem wstępu do budynków i instytucji publicznych, udziału w imprezach publicznych i korzystania z szeregu podstawowych usług. Nie ma co kryć, że w tym projekcie idzie o to, aby życie ludzi niezaszczepionych przerodzić w codzienne piekło. Nie wiadomo nawet, czy byliby oni w stanie załatwić jakąkolwiek sprawę w jakiejkolwiek instytucji.
Tych którzy się nie szczepią, Gowin oskarża, iż: „zagrażają tysiącom polskich firm i milionom miejsc pracy”. Nawet jeśli w tej retoryce jest przesada, to można zrozumieć motywy Gowina. Ministra od gospodarki musi ogarniać strach, że po raz kolejny miałby wziąć odpowiedzialność za zamykanie kolejnych branż gospodarki. A na domiar nieszczęścia - negocjować z rosnącą lawiną protestujących przedsiębiorców, absolutnie nie gotowych akceptować jeszcze jednego lockdownu. Strach przed wizją załamania politycznego i gospodarczego panuje dziś powszechnie w gabinetach rządowych w Europie. Rządy zdają sobie bowiem sprawę, iż tym razem mogą ani nie unieść ciężaru finansowego kolejnych „tarcz ratunkowych”, ani nie zapanować nad wzburzeniem milionów ludzi, grożącym rozchwianiem, jeśli nie załamaniem ładu politycznego.
Powtórzmy: to wszystko pozwala zrozumieć i nawet zaakceptować całą tę lejącą się do znudzenia ze wszystkich stron proszczepionkową propagandę, szukanie pomocy biskupów, loterie i nagrody, a nawet straszenie ludzi skutkami braku szczepień. Skoro nie można wprowadzić szczepień obowiązkowych (choć za PRL takie bywały i wszyscy uważali to za oczywistość), bo w dzisiejszych okolicznościach oznaczałoby to bunt społeczny o wielkiej skali, to trzeba stosować zmasowaną reklamę i infantylną, ale skuteczną politykę nagród i kar. Zgoda. Ale od tego jest jeszcze kilka lat świetlnych do pomysłu, aby władzy pozwolić trwale znieść elementarną równość obywateli, dzieląc ich - wzorem antycznej totalitarnej Sparty - na „spartiatów” i „periojków”, czyli ludzi niby wolnych, a jednak półniewolników. Podkreślmy: chodzi o zmianę trwałą, gdyż kolejne odmiany koronawirusów nie opuszczą nas przez następne lata. I dzielącą Polaków w proporcji mniej więcej pół na pół, skoro mimo powszechnego dostępu do szczepień, na razie liczba podwójnie zaszczepionych nie przekroczyła 40% populacji.
I jeszcze jedno. Jak zwykle ostatnio w Polsce, każdy spór, jaki toczy się sferze publicznej, musi przerodzić się w histerię. Już Gowin przekracza granicę rozsądku, opowiadając, że szczepienia mają ochronić dzieci przed chorobami psychicznymi. To absurd, a Gowinowi idzie pewnie o to, żeby dzieci móc normalnie posłać do szkoły. Ale na ludzi niezaszczepionych wylewa się bezczelna lawina wyzwisk i oskarżeń. Wszelką miarę przebrał tu wicenaczelny poważnej gazety (za jaką uważałem „Rzeczpospolitą”), publikując artykuł redakcyjny pt. „Zaszczep się, nie zabijaj”. Oskarża w nim niezaszczepionych o to, że sprzeniewierzają się Dekalogowi i są zabójcami innych ludzi. Pomijając już ów moralizatorski i oskarżycielski ton, który zwykli przybierać „szczepionkowcy”, to owo oskarżenie godzi w elementarną logikę rządzącą szczepieniami. Każdy przecież rozumie, że szczepiąc się chronię sam siebie przed ryzykiem ciężkiej choroby. Ale roznosić wirusa (choćby na rękach) i zarażać innych może równie dobrze zaszczepiony, co niezaszczepiony. I tak pod pozorem troski o dobro publiczne szczepionkowa histeria rodzi tylko kolejną irracjonalną falę nienawiści.