Luksus własnego zdania. Zwyczajna konserwatystka
O Liz Truss świat usłyszał, gdy tuż przed inwazją na Ukrainę powiedziała Ławrowowi, iż: „Wielka Brytania nigdy nie uzna rosyjskiej dominacji w Rostowie i Woroneżu”.
Swoją rozmowę z szefową brytyjskiej dyplomacji Ławrow określił wtedy jako „dialog z ślepym i głuchym”, a argumenty podnoszone przez Truss uznał za „godne pożałowania”. Angielka dała się oczywiście wypuścić Ławrowowi, który wyczuł, że może ona nie wiedzieć, po której stronie rosyjsko-ukraińskiej granicy leżą Rostów i Woroneż. Ta zabawna gafa, wśród licznych wrogów Borisa Johnsona, urosła do rangi symbolu rzekomej ciemnoty tak premiera , jak i jego szefowej dyplomacji. Zaś sama Liz Truss, skądinąd absolwentka Oxfordu, stała się w lewicowo-liberalnych mediach brytyjskich, od „Guardiana” po „Financial Timesa”, uosobieniem ociężałości myślowej i parafiańszczyzny.
Teraz jednak 46-letnia Truss ma szanse, aby we wrześniu zostać premierem. Jej konkurent – były minister finansów Rishi Sunak, choć zyskał więcej głosów w prawyborach, w których głosowali posłowie torysów, wydaje się mieć mniejsze szanse wśród szerokich rzesz członków partii. Po pierwsze - jest Hindusem i w parlamencie przysięga na „Mahabharatę”. Po drugie – jest miliarderem, i to nie z własnej pracy czy dziedziczenia, ale przez wżenienie się w rodzinę jednego z najbogatszych hinduskich kapitalistów. A po trzecie (rzec by można po naszemu) – ma ściśle balcerowiczowski pogląd na gospodarkę, więc zapowiada Anglikom podwyżki podatków dla odbudowy rozchwianej równowagi budżetowej.
Na tym tle wywiązał się między Sunakiem i Truss spór o metodę wyjścia z pocovidowego kryzysu i zwalczenia inflacji (która w Brytanii sięga 9%). Spór, który dla nas w Polsce jest tym ciekawszy, że dotyczy również antyinflacyjnej polityki Morawieckiego. Podobnie jak polski premier, Truss uważa, że obniżki podatków hamują wzrost cen i zapobiegają recesji, na którą Anglia – jej zdaniem – wcale nie jest skazana. „Moje obniżki podatków będą antyinflacyjne” – mówi prowokacyjnie zaczepiającym ją dziennikarzom. I powołuje się na klasyka rynkowej ekonomii – 79-letniego Patricka Minforda, który swego czasu samotnie bronił na łamach „Timesa” polityki gospodarczej lady Thatcher, gdy ta została wyśmiana przez 364 czołowych ekonomistów. Podobnie jest i teraz. Sunak, liberalne gazety i ekonomiści kpią sobie z Liz Truss, licząc, że uda się przykleić jej gębę „słodkiej idiotki”.
W przeciwieństwie do elitarnego i snobistycznego konkurenta, Liz Truss pasuje jednak do wyobrażeń przeciętnego torysa. A o wyborze premiera zdecyduje 160 tysięcy członków Partii Konserwatywnej, wśród których większość stanowią biali mężczyźni po pięćdziesiątce, zamieszkujący z gruntu torysowską południową Anglię. To co charakterystyczne dla Truss – to proste i mocne poglądy. Rosyjska despotia to zło, któremu trzeba się przeciwstawić.
Wysokie podatki niszczą przedsiębiorczość i prowadzą do recesji. Sędziowie nie są od tego, aby decydować o sprawach politycznych, takich choćby jak brexit. I nie ma żadnych specjalnych „praw kobiet”, bo rząd winien kobiety i mężczyzn traktować bez różnicy. Sam przyznam, że lubię taką prostotę tradycjonalnych poglądów. A jako początkujący pszczelarz mam jeszcze dodatkową sympatię polityczną dla Liz Truss: była pierwszym ministrem środowiska, który zainicjował 10-letni program ochrony pszczół przed zagrożeniem ze strony uprzemysłowionego rolnictwa.