Luna: Księżyc otworzył mnie na inną rzeczywistość
W jej piosenkach można usłyszeć dźwięki zarejestrowane w kosmosie przez NASA. Nic dziwnego: nieprzypadkowo wybrała pseudonim Luna. Niedawno ukazała się jej debiutancka płyta „Nocne zmory”. Nam opowiada, jak tworzy piosenki podczas... lunatykowania.
Luna, Sanah, Bryska, Kiwi, Marie. Ostatnio młode polskie piosenkarki chętnie występują pod pseudonimami. Z czego to wynika?
Pseudonim od razu dużo mówi o danej artystce. Natychmiast nasuwa na myśl konkretne skojarzenia. To sprawia, że w głowie słuchacza tworzy się od razu wyrazisty wizerunek artystki. Poza tym występowanie pod pseudonimem sprawia, że to, co robię jako piosenkarka zostaje oddzielone od mojego życia prywatnego.
Luna to po łacinie księżyc. Dlaczego wybrałaś akurat taki pseudonim?
Niemal od dziecka czuję wyjątkową łączność z księżycem. Zawsze miałam wrażenie, że mamy ze sobą wiele wspólnego. To księżyc otworzył mnie na inną rzeczywistość – tajemniczą i niepokojącą. Kiedy zaczęłam śpiewać, okazała się ona być dla mnie bardzo inspirująca.
Jaki wpływ ma dzisiaj księżyc na twoje życie?
Na każdym kroku zauważam, że coraz większy. Często są to bardzo prozaiczne rzeczy. Choćby to, że w czasie pełni mam trudności w zasypianiu, przez co mam więcej czasu na pisanie piosenek. Ta cykliczność księżyca, który rośnie od nowiu do pełni, ma mocne przełożenie na to, jak funkcjonuję w życiu codziennym. W zależności od tego zmienia się poziom mojej energii czy humoru. To jest niezwykłe, kiedy obserwuję jak podczas nowiu księżyca pojawiają się w mojej głowie nowe pomysły. I czuję napływ nowej energii w moim ciele. Mogę wtedy planować czy zaczynać nowe projekty. Kiedy księżyc jest w pełni, mogę celebrować i świętować to, co stworzyłam. Mam wtedy bardzo dużo energii i emocji w sobie.
To, co mówisz kojarzy się z astrologią, która zajmuje się wpływem ciał niebieskich na ludzkie życie. Wierzysz w jej skuteczność?
Wierzę i nie wierzę. Interesuję się przełożeniem kosmosu na moje życie, ale zdaję sobie sprawę, że astrologia to paranauka. Pozwala jednak ona poznać głębiej siebie i otoczenie. Do tego jest bardzo inspirująca, także pod względem estetycznym.
Fascynujesz się kosmosem – i słychać to w twoich piosenkach. W kilku z nich pojawiają się dźwięki zarejestrowane przez NASA. Jak wpadłaś na taki pomysł?
Moje piosenki mają elektroniczne brzmienie. To pozwala mi na wykorzystanie w nich różnych dźwięków. Siedząc w studiu, przeglądałam płyty z tego rodzaju materiałem i trafiłam na składankę wydaną przez NASA. Były na niej autentyczne dźwięki zarejestrowane w przestrzeni kosmicznej. Posłuchałam jej – i w pełni mnie to pochłonęło. Dlatego postanowiłam wykorzystać kilka z nich. Wcześniej zdarzało mi się słuchać też podobnych dźwięków w serwisie YouTube – odgłosów wydawanych przez różne planety. To trochę jednostajne, wręcz medytacyjne i transowe dźwięki. Pozwalają się odprężyć i wprowadzić w inny stan. Pomyślałam, że to może być ciekawy element mojej twórczości.
Muzyka elektroniczna kojarzy się z kosmosem. To dlatego twoje piosenki mają takie brzmienie?
Nie tylko. Muzyka elektroniczna daje możliwość tworzenia niezwykłych dźwięków. Można je we właściwie nieskończony sposób zmieniać czy modyfikować. Możliwości elektroniki są wprost nieograniczone. A ja właśnie chciałam stworzyć w moich piosenkach coś zupełnie nowego. Nie chciałam się powtarzać i sięgać po dźwięki, które było słychać już w wielu innych nagraniach. Wolałam wykreować coś, co można będzie usłyszeć tylko u mnie. Elektronika daje tyle możliwości, że ma się wrażenie, iż nigdy nie zabraknie nam nowych pomysłów.
Jednym z bohaterów twoich piosenek jest Elon Musk. Co cię zafascynowało w tej postaci?
To trochę puszczenie oczka do słuchacza. Ten tytuł nie jest zbyt dosłowny. Tak naprawdę nie opowiada o samym Elonie Musku. Jego postać jest tutaj symbolem namacalnej obecności człowieka w kosmosie, bo piosenka ta opowiada o naszej łączności z tą nieskończoną przestrzenią, która nas otacza. Niby mamy daleko do gwiazd, ale tak naprawdę jest do nich blisko, bo kosmos przecież nas przenika.
Chciałabyś polecieć w kosmos?
Pewnie. Gdyby tylko była taka możliwość, na pewno zgłosiłabym się jako pierwsza.
Podobno zdarza ci się lunatykować. Ta przypadłość może być inspirująca artystycznie?
Myślę, że tak. Kiedy lunatykuję, nie jestem w pełni świadoma tego, co robię. Jestem wtedy w stanie pół jawy, pół snu. Pewnego ranka obudziłam się rano, zajrzałam do telefonu – i zobaczyłam w nim zapisany tekst, coś, co układało się w wiersz czy piosenkę. Mało tego: miałam nawet nagraną zanuconą melodię. Byłam bardzo zaskoczona. Nie przypominałam sobie, żebym wcześniej coś takiego zapisywała. Nie spodziewałam się też, że ktoś obcy zakradł się do mojego mieszkania i to zrobił. Wniosek był prosty: to efekt mojej podróży lunatycznej. W tym sensie przypadłość ta jest bardzo inspirująca artystycznie.
A śpiewasz przez sen?
Zdarza mi się. Choć jest to raczej krzyk niż śpiew. Częściej coś szepczę czy mówię przez sen. Tak przynajmniej opowiadały mi osoby trzecie. Po prostu tak mam. Od dziecka jestem bardzo aktywna podczas snu. Po prostu przeżywam bardzo emocjonalnie tę rzeczywistość, w którą wtedy wkraczam.
Twoje teksty są surrealistyczne – to znaczy, że mają źródło w twoich snach. Co jest w nich takiego, czego nie odnajdujesz w realnym świecie?
W snach wszystko jest tak naprawdę możliwe. Rzeczywistość czasami może być nudna i nieciekawa albo smutna i przerażająca. Wtedy sny są dla nas ucieczką. Można w nich uczestniczyć w wydarzeniach, które nigdy nie przytrafią się w prawdziwym świecie. Dzięki nim możemy przeniknąć do innej krainy – kolorowej i czasem wręcz baśniowej. Mnie jednak bardziej inspirują niepokojące sny. Towarzyszy im bezpieczny lęk – bo wiem, że skończy się, kiedy się obudzę. Z drugiej strony można też do nich wrócić i zobaczyć siebie w zupełnie innej odsłonie. Pod tym względem są naprawdę fascynujące.
Częściej miewasz przyjemne sny czy koszmary?
Częściej miewam niepokojące sny. Nie mówię tu jednak o przerażających koszmarach. Takie mam jedynie raz na jakiś czas. Właściwie w każdym moim śnie jest jakiś niepokojący element, który sprawia, że czuję, iż coś jest nie tak. Że coś odbiega od normalnej rzeczywistości i jest zagadką. Element tajemnicy i niedopowiedzenia jest moim ulubionym aspektem snów.
Twoja debiutancka płyta nosi tytuł „Nocne zmory”. Czym są one dla ciebie?
To te nocne wizje, które przychodzą do mnie podczas snu. Ale nie tylko. To również lęki i strachy, które pojawiają się w ciągu dnia. Zarówno wewnątrz mnie, jak i na zewnątrz mnie – choćby u moich bliskich. Ale to także różne negatywne myśli, które krążą nad moją głową. Bo nawet kiedy jestem zadowolona i radosna, to co jakiś czas dopadają mnie różne niepokoje i nie chcą mnie opuścić. Jedne i drugie ubieram w piosenkach w nocny, oniryczny język.
Jakie lęki najbardziej cię teraz prześladują?
Jest ich bardzo dużo. O piętnastu z nich śpiewam na płycie. Każda piosenka jest poświęcona innemu lękowi, wywołanemu innym czynnikiem. Każdy z nich wywołuje we mnie różne emocje, często bardzo skrajne.
A konkretnie?
Jednym z takich lęków jest chociażby strach przed rzeczywistością wirtualną, o którym śpiewam w utworze „Wirtualne przedmieście”. Jako piosenkarka muszę być nieustannie obecna w mediach społecznościowych. Im bardziej się w to zagłębiam, tym większy czuję niepokój, poczucie iluzji, że się w tym zatracę i zagubię.
Co jeszcze?
Często odczuwam też nieokreślony lęk, który nie jest związany z żadnymi wydarzeniami w świecie realnym. Po prostu w pewnym momencie się pojawia – i nie można na to wiele poradzić. Ale strach jest bardzo naturalnym odczuciem. W jakimś sensie łączy on nas wszystkich. Bo wszyscy czegoś się boimy – choćby teraz wojny obok nas. Każdemu z nas zdarza się też odczuwać nieuzasadniony strach.
Muzyka pomaga ci pokonać te lęki?
Trochę tak. Aczkolwiek starałam się nie traktować tego albumu jako autoterapii. Miałam raczej zamiar pomóc tymi piosenkami słuchaczom. Chciałam wyciągnąć te różne lęki na światło dzienne – i przenieść moich odbiorców na jasną stronę mocy, dać im trochę ukojenia i spokoju. Muszę przyznać, że do pewnego stopnia sama poczułam się lżej po napisaniu tych wszystkich utworów. Jestem po nagraniu tego albumu zdecydowanie odważniejszą i bardziej pewną siebie osobą.
Kiedyś ludzie próbowali okiełznać swoje lęki za pomocą magii. Ty powiedziałaś kiedyś, że praktykujesz białą magię. Na czym ona polega?
To taka metafora. Ja postrzegam białą magię jako pozytywną, jasną energię. Szerzenie radości, światła i uśmiechu. Dawanie innym czegoś dobrego.
Skoro mówimy o magii, to oczywiście pojawia się Harry Potter. Czytałaś?
No właśnie nie. Wielu moich słuchaczy bardzo się tym dziwi, bo podobno przypominam jedną z postaci – Lunę Lovegood. Niektórzy nie wierzą, że nie znałam tych książek. Dopiero teraz je nadrabiam. Zaczynam moją przygodę z tym magicznym światem.
Twój image ewidentnie przypomina wygląd Luny Lovegood z filmowej adaptacji przygód Harry Pottera. To przypadek?
Trudno powiedzieć. Pewne rzeczy dzieją się poza naszą świadomością. Być może tak miało być. Do niedawna w ogóle nie znałam Luny Lovegood i stworzyłam swój image w całkowitym oderwaniu od filmów o Harrym Potterze.
Twój image ma dla ciebie duże znaczenie?
Ten wizerunek stworzyłam z tego, jaka jestem na co dzień. Luna nie jest więc jakąś zupełnie wykreowaną i inną ode mnie osobą. To nie jest moje alter-ego. Ja i ona to jedna osoba. Ten image wynika z moich pasji i zainteresowań. Przede wszystkim z mojej fascynacji kosmosem, pasji do poezji i wszelkiego rodzaju symboliki, a także z mojego zachwytu naturą i mitologią słowiańską. Luna to ja.
To rodzice jako pierwsi dostrzegli w tobie muzyczny talent?
To nie rodzice posłali mnie do szkoły muzycznej. To ja sama bardzo tego chciałam i poprosiłam ich o to. Właściwie mogę powiedzieć, że wymusiłam to na moich rodzicach. Mama bardzo mnie od początku wspierała i tak naprawdę mi to umożliwiła. Wszystko jednak wyszło ode mnie. Zresztą odkąd pamiętam, interesowały mnie różne aktywności artystyczne: malowanie, granie na instrumentach i śpiewanie.
Dzięki temu już w dzieciństwie śpiewałaś w chórze i występowałaś w teatrze. Przydaje ci się to dzisiaj?
Na pewno. Dzięki temu zdobyłam obycie sceniczne. Spędziłam bowiem wiele godzin w gronie muzyków i aktorów. Pomogło mi to też w okiełznaniu tremy. Dzisiaj trochę mniej stresuję się przed występami. Podczas koncertów korzystam też z doświadczeń aktorskich, bo ten element teatralności jest dla mnie ważny. Sięgam też do moich doświadczeń ze śpiewem operowym – w moich piosenkach można usłyszeć takie zaśpiewy.
Mogłaś dalej pójść tą drogą, ale tak się nie stało. Dlaczego wybrałaś śpiewanie popu?
Zawsze miałam w sobie głos wewnętrzny, który mówił mi, że powinnam mieć swój własny świat. Chciałam też mieć wolność artystyczną. Dlatego zdecydowałam się nie odgrywać cudzych kompozycji, tylko tworzyć swoją muzykę. Nie zdecydowałam się na studia muzyczne, tylko postanowiłam spróbować czegoś nowego, aby poszerzyć swoje horyzonty i rozwijać pasje.
Co studiujesz?
Kierunek „Artes Liberales” na Uniwersytecie Warszawskim. To studia interdyscyplinarne, z których bardzo wiele wynoszę. Niejednokrotnie już zdarzyło się, że to, co robiliśmy na zajęciach, zainspirowało mnie do napisania piosenki. Sięgamy często po literaturę czy film, ale też filozofię i psychologię.
Będziesz chciała wykonywać zawód, jaki zdobędziesz dzięki tym studiom?
Traktuję te studia stricte rozwojowo. Nie po to, by dzięki nim zdobyć jakiś zawód. Zdecydowałam się na bycie artystką i chciałabym to robić jak najdłużej. Ostatnio zaczęłam pisać piosenki dla innych artystów i bardzo mi się to podoba. Generalnie bardzo lubię się też uczyć – i z przyjemnością studiuję swój kierunek.
Większość młodych wokalistów i wokalistek zaczyna dziś swą karierę od uczestnictwa w talent-show. Dlaczego ciebie nie widzieliśmy w żadnym z tych programów?
Ja nie lubię rywalizacji. Konkurowanie ze sobą, zwłaszcza na polu artystycznym, to nie mój świat. W sztuce nie ma lepszych i gorszych. Każdy jest po prostu inny. Dlatego nigdy mnie nie interesowały tego typu programy. Postanowiłam pójść swoją ścieżką i stworzyć swój własny świat.
Najpierw występowałaś pod swoim imieniem i nazwiskiem, a w pewnym momencie zamieniłaś się w Lunę. Jak to się stało?
To kwestia rozwoju artystycznego. Po prostu w pewnym momencie Luna sama do mnie przyszła. To była droga, którą musiałam przejść. Początkowo nie tworzyłam muzyki elektronicznej, tylko było w niej więcej akustycznych brzmień. To było jednak preludium do mojej obecnej działalności. Dopiero poznawałam wtedy własny świat.
Twoja podobizna pojawiła się na nowojorskim Times Square w ramach akcji Spotify Equal. I to przed Moniką Brodką i Natalią Szroeder. Jak to możliwe?
To była naprawdę nieziemska historia. Zupełnie się tego nie spodziewałam. To był jeden z najpiękniejszych momentów w mojej karierze. Zostałam wyróżniona przez Spotify jako pierwsza Polka. A miałam wtedy na swoim koncie tylko dwa utwory. Pomogło mi to uwierzyć w siebie i utwierdziło mnie w przekonaniu, że wybrałam właściwą drogę. Okazało się, że marzenia naprawdę są na wyciągnięcie ręki.
Twoją płytę wydał polski oddział koncernu Universal. To dzięki jego wsparciu zaczęłaś pracować z „fabryką przebojów” – duetem Dominik Buczkowski-Patryk Kumór?
Stało się to, zanim trafiłam do Universalu. Na początku podchodziłam do tego sceptycznie – bo chłopaki robią bardzo radiowe przeboje, choćby te dla Viki Gabor czy Roxy Węgiel. Ja chciałam jednak zachować trochę mniej popowy charakter mojej muzyki. Szybko jednak okazało się, że bardzo się dopełniamy. Pojawiła się udana współpraca, polegająca na wymianie myśli i pomysłów. Na styku tych naszych indywidualności narodził się mój debiutancki album.
W jednym z wywiadów powiedziałaś, że nie do końca zgadzasz się z określaniem twojej muzyki „alternatywnym popem”. Dlaczego?
Nie lubię szufladkować swojej muzyki. Każdy odbiera ją w indywidualny sposób. Ja bym ją określiła raczej „kosmicznym popem”. Na pewno jest ona elektroniczna ze względu na swoje brzmienie. Określenie „alternatywna” tworzy od razu jakąś barierę. Niektórzy słuchacze niechętnie sięgają po taką muzykę, bo nie wiedzą co to jest. Myślą, że to coś niszowego czy ekstremalnego. A to nieprawda. Moje utwory mają nośne melodie i wpadają łatwo w ucho.
Jesteś w pełni zadowolona ze swojej debiutanckiej płyty?
Tak. To, co chciałam na niej przekazać, udało mi się zamknąć w znajdujących się na niej piętnastu utworach. Pokazałam się na niej jako autorka muzyki i tekstów, sięgnęłam nawet po poezję Bolesława Leśmiana. Żadnego utworu bym tutaj nie odjęła i nie dodała.
[b Przed tobą koncerty. Jak się pokażesz na scenie? [/b]
Najpierw lato – czyli sezon festiwalowy. Przygotowujemy na niego koncerty „Letnie zmory”. Zaprezentujemy piosenki z mojej pierwszej płyty, ale w trochę innych aranżacjach. Te utwory są raczej mroczne i dobrze wypadają w klubach, dlatego wniesiemy do nich więcej pozytywnej energii i wakacyjnego klimatu.
Będziesz do końca życia Luną?
Trudno przewidywać. Na razie raczej nie planuję uśmiercać Luny. To nie jest bowiem moje alter-ego. Luna ma bardzo wiele ze mnie. Dlatego nie byłabym w stanie jej porzucić. Myślę więc, że jeszcze długo będę Luną. No, chyba że na kolejnej płycie to Luna znajdzie swoje nowe alter-ego.