Lwów. Przepaść między bogatymi a biednymi

Czytaj dalej
Fot. Piotr Schutta
Piotr Schutta

Lwów. Przepaść między bogatymi a biednymi

Piotr Schutta

Lwów. Miasto niezwykłe. Zniszczone przez pożar browaru, ocalone przed skutkami wojny. Przez pięćset lat polskie. Ukształtowane przez blisko 70 narodowości. Ma szansę odzyskać blask brylantu.

Trzeba wejść na dach, najlepiej najwyższego budynku w mieście, i spojrzeć na wszystko z góry. Dopiero z tej perspektywy i tego dystansu mamy szansę na jako takie zrozumienie Lwowa i jego mieszkańców. I wcale nie chodzi o kwestię języka. Z tym nie ma problemu. Gdy mówi się wolno, przeciętny Ukrainiec jest w stanie poprawnie zrozumieć znaczenie większości polskich słów.

Kraj kontrastów

Chodzi raczej o zrozumienie absurdów i kontrastów. Z wieży ratusza, ładnie odnowionego z zewnątrz, w środku mniej, doskonale widać obolałą miejską tkankę, ślady dawnej świetności obok świeżych ran. Pordzewiałe albo pokryte eternitem dachy w ścisłym centrum starówki sąsiadują z nową dachówką.

- Pozornie sytuacja gospodarcza kraju jest zła, ale pewnie zauważyliście ten dysonans na ulicach Lwowa, najnowsze modele bmw obok rozpadających się ład z lat 70. To jest cała prawda o dzisiejszej Ukrainie. Ogromna przepaść dzieli biednych i bogatych - mówi Igor Lylo, docent historii Uniwersytetu Lwowskiego im. Iwana Franki.

Igor Lylo podczas studiów w Krakowie był korespondentem radia RMF. Stoimy na tarasie widokowym lwowskiego hotelu „Rius”. Naukowiec każe dobrze przyjrzeć się dachom (od razu widać, które kamienice są komunalne, czyli niczyje i zaniedbane, a które z powrotem stały się prywatną własnością), a potem horyzontowi.

- Widzi pan, co się dzieje na obrzeżach miasta? Powstają gigantyczne osiedla. Wielkie blokowiska, które niszczą krajobraz i charakter Lwowa. Niby taka biedna Ukraina, a kasy jest tyle, że firmy budowlane nie nadążają - pokazuje docent Lylo.

Nikt nie wie dokładnie, ilu z ponad miliona uchodźców ze Wschodniej Ukrainy po 2014 roku osiedliło się we Lwowie. To oni m.in. budują się na przedmieściach. Na pewno jest ich niemało. Dlatego liczba mieszkańców miasta to dzisiaj zagadka. Oficjalnie ok. 750 tysięcy. Faktycznie prawdopodobnie powyżej miliona. Ale jeszcze ciekawsze jest to, skąd uchodźcy mają tyle pieniędzy.

- Ukraina jest bogatym krajem, tylko strasznie skorumpowanym. Tu nikt nie żyje z jednej pensji. Połowa transakcji odbywa się w szarej strefie, poza oficjalnym obiegiem. W kwestii rozwiązań społecznych jesteśmy 20 lat za Polską - mówi prosto z mostu Igor Lylo.

Radiowozy na Ukrainie jeżdżą non stop z włączonym sygnałem świetlnym, bo policja chce być bardziej widoczna i bliżej obywatela, choć dopiero dwa lata temu wypowiedziała oficjalnie wojnę łapówkarstwu w swoich szeregach. Taksówki są dla przeciętnego turysty śmiesznie tanie, ale w żadnej z nich nie znajdziemy taksometru. Nie dziwmy się zatem, jeśli cena kursu zostanie wzięta z kosmosu. Służba zdrowia teoretycznie jest na Ukrainie bezpłatna. W praktyce bez koperty do lekarza nie podchodź. Opłacanie usług medycznych pod stołem stało się „normalne”. Ludzie czekają na reformę służby zdrowia. Podobnie, jak na naprawę sądownictwa.

Sędziowie mianowani są na Ukrainie dożywotnio i uważani za trudną do złamania zamkniętą kastę (taką schedę pozostawił po sobie poprzedni niesławny prezydent Janukowycz, który rzekomo wywiózł za granicę 30 miliardów dolarów w gotówce). Przedstawiciele palestry zarabiają ok. 30-60 tysięcy hrywien. Z kolei płaca urzędnika ratuszowego czy pracownika naukowego uczelni lwowskiej, czyli średnia pensja w mieście, to 4-6 tysięcy hrywien (600-900 złotych).

- Da się za to żyć, ale na poziomie absolutnie podstawowym. Wystarczy na czynsz, wyżywienie, odzież. O wakacjach zagranicznych z takimi dochodami należy zapomnieć - mówi Lyna Ostapczuk, dyrektorka Biura Promocji Urzędu Miasta Lwów.

Pochodzi z Łucka na Wołyniu, skończyła anglistykę i turystykę. Przez kilka miesięcy studiowała we Wrocławiu. Jest przedstawicielką młodego pokolenia lwowian, świetnie wykształconych, mających otwarte umysły i zero kompleksów, zwłaszcza historycznych. To oni wymyślają, czym przyciągnąć turystę i jak go za trzymać. Jest sieć lokali tematycznych, jest jeden z najlepszych w Europie Alfa Jazz Fest, festiwal MozArt (uczta dla wielbicieli muzyki klasycznej) oraz mnóstwo innych imprez cyklicznych, odbywających się niemal tydzień w tydzień przez cały rok.

- I co z tego, że Lwów był przez 500 lat polski? To fajnie. Ale teraz my tu mieszkamy - mówią młodzi lwowiacy i nie przeszkadzają im reklamy przedwojennych polskich firm na ścianach kamienic ani polscy patroni ulic.

Sporo do zrobienia

Lwów jest miastem bardzo przyjaznym dla przyjezdnych i bezpiecznym. Ale również tolerancyjnym dla bezdomnych, których sporo tu na chodnikach i skwerach w ścisłym centrum. Nikt się nimi nie przejmuje. Nawet wtedy, gdy natarczywie nagabują turystów o kilka euro albo rozebrani do pasa spijają resztki alkoholu z butelek wydobytych ze śmietników.

- Mamy sporo do zrobienia - przyznaje Andriy Sadovyi, od 11 lat prezydent Lwowa. Ukończył kilka kierunków: elektrofizykę, ekonomię i zarządzanie. Ma 48 lat, żonę i pięciu synów. Nie uznaje garniturów. Nawet na oficjalne spotkania przychodzi w ukraińskiej „wyszywance”, tradycyjnej koszuli z lnu. Nie ukrywa, że jest zdecydowanym zwolennikiem decentralizacji i chciałby, żeby w jego Lwowie zostawało jak najwięcej pieniędzy. Gdyby mógł, nie odprowadzałby do Kijowa ani hrywny. Po Rewolucji Godności w 2014 roku założył partię Samopomoc. Jego konflikt z prezydentem Ukrainy nie jest w mieście żadną tajemnicą.

JAK DOSTAĆ SIĘ DO LWOWA?

JAKI SĄ CENY?

RESTAURACJE I ALKOHOLE

Piotr Schutta

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.