M jak mord: W Łabędach pamiętają, choć minęło 11 lat [DANE]
Roman C. dwa lata wcześniej wbił znajomemu w głowę śrubokręt. Gdyby wtedy prokurator postawił mu zarzut zabójstwa, ta historia nie miałaby ciągu dalszego. Dwoje ludzi by żyło.
Jedenaście lat temu, w lutym 2004 roku, zostali zamordowani młodzi małżonkowie z Łabęd, dzielnicy Gliwic: Małgorzata i Paweł Siudzińscy. Nie sposób zapomnieć tej zbrodni. Irracjonalnej, niewyobrażalnej, niezwykle brutalnej. Jej sprawcy są za kratkami i długo jeszcze tam pozostaną. Pomocnicy już wyszli na wolność. Najmłodszy z nich w chwili popełniania przestępstwa miał zaledwie 16 lat. Chciał pomóc bratu, który wpadł w kłopoty.
Napadli i uprowadzili, a potem zabili młode małżeństwo
W lutym 2004 roku Roman C. - narkoman z kryminalną przeszłością - wytypował do napadu dom młodych małżonków w Gliwicach-Łabędach. Weszli tam w trójkę. On i dwaj bracia: Tobiasz i Sergiusz W. Wtargnęli do środka i obezwładnili małżonków, których okradli. Potem założyli ofiarom opaski na oczy i uprowadzili samochodami.
Wozili ich przez kilkanaście godzin po województwie śląskim i małopolskim. Początkowo planowali jedynie porzucić ofiary z dala od domu. Tak, aby szybko nie zawiadomiły policji. Doszło jednak do wypadku. Samochód, którym jechali, dachował. Uprowadzeni pomagali go postawić na koła. Nie wiadomo dlaczego nie wołali wtedy o pomoc. Kobiecie spadła z oczu opaska i zobaczyła twarze sprawców. Wówczas bandyci zdecydowali, że trzeba zabić: Małgorzatę i Pawła.
Pojechali do wsi, gdzie mieszkał wuj C. Prowadzili kobietę przez wieś ze skrępowanymi rękami i zawiązanymi oczami. Jak się później okazało, widziało ich wiele osób, ale nikt nie zareagował. W lesie bandyci brutalnie zamordowali Małgorzatę i skatowali jej męża, który zmarł krótko potem. Umierając patrzył na zwłoki żony.
Historia morderstwa młodego małżeństwa tak naprawdę rozpoczęła się dwa lata wcześniej, w 2002 roku. C. z kumplami pił alkohol i wąchał klej w "Manhattanie" - dawnym hotelu robotniczym, do którego trafiali wówczas eksmitowani z całych Gliwic. Alkohol się skończył, a mężczyzna przypomniał sobie, że jeden z kumpli jest mu winien pieniądze. Zażądał ich zwrotu. Kiedy okazało się, że kolega ich nie ma, wbił mu w głowę śrubokręt.
- Gdyby wówczas postawiono mu zarzut usiłowania zabójstwa, nie doszłoby do śmieci małżeństwa. Wtedy jednak ofiara po wyjściu ze szpitala po prostu zniknęła. Prokurator oskarżył C. o uszkodzenie ciała. Odsiedział niespełna rok i wyszedł na wolność. Niedługo potem zabił. Ten facet nie ma sumienia i nie czuje skruchy - opowiadał jeden z łabędzkich policjantów.
Taka porządna rodzina, mili ludzie, spokojna okolica
Roman C. wraz z rodzicami mieszkał w gliwickim osiedlu domków jednorodzinnych. To była naprawdę spokojna, miła okolica.
- Romek pochodzi z porządnej rodziny. Jego siostra skończyła studia. Pracowici, sympatyczni ludzie. Jego widuję tu od małego szkraba. Od kilku lat wszyscy wiedzieli, że ma problem z narkotykami i policją. Dla nas był jednak sympatyczny. Nikomu tu nic złego nie zrobił - opowiadał nam zaraz po morderstwie sąsiad C.
Biały, piętrowy dom. Zadbany, z nowo położoną piękną czerwoną dachówką. Właśnie tam wychował się Roman C. Kiedy tam pojechaliśmy w lutym 2004 roku, nikt z nami nie chciał rozmawiać. Unikano kontaktu. Kilka godzin wcześniej matka mordercy powiedziała prokuratorom: - Powieście go.
Niedaleko mieszkała rodzina Tobiasza i Sergiusza W. Osiedle starych piętrowych domów. Niewielkie, skromne, ale schludne i zadbane. W jednej klatce mieszkało zaledwie kilka rodzin. Dobrze się znały i przeważnie przyjaźniły. Porozmawialiśmy z siostrą zabójców i ich matką. Kobiety były przerażone tym, co zrobili ich najbliżsi. Bardzo współczuły rodzinie zamordowanych.
Tobiasz nie chciał być taki jak brat. Nie żył z nim w zgodzie
Opowiedziały nam o Sergiuszu. Miał wtedy zaledwie 16 lat. Nie wiadomo dlaczego zdecydował się pomóc Tobiaszowi. Nie żyli w zgodzie. Widział, jak brat stacza się, wraca do domu naćpany. Nie chciał być taki jak on. Kłócił się z nim.
- Walczyliśmy o Tobiasza. To się zaczęło 2-3 lata temu. Wtedy pierwszy raz poczuliśmy od niego zapach rozpuszczalnika. Nic nie pomagało. Zaprzyjaźnił się z Romanem. Wspólnie kradli. Tobiasz wpadł. Dostał kuratora i skierowanie do ośrodka szkolno-wychowawczego. Pani kurator była u nas zaledwie cztery razy. Chcieliśmy, aby brata skierowano na leczenie do zamkniętego ośrodka. Mamy nawet wyrok sądu rodzinnego. Niestety nie było miejsc. Zawsze, kiedy awanturował się w domu, wzywaliśmy policję. Chcieliśmy, aby ktoś nam pomógł ratować Tobiasza - opowiadała siostra zabójców i pokazała nam plik korespondencji z prokuraturą, sądami i policją.
Ich matka powiedziała: - Powinny mu uschnąć ręce już wtedy, kiedy zdecydował się na pierwszą kradzież. To przez tego diabła Romana. Tobiasz był dobrym chłopcem, dopóki go nie spotkał. Niestety, okazał się podatny na wpływ innych. Starszy o 11 lat kolega imponował mu. Kiedy poszedł do więzienia, syn zmienił się nie do poznania. Zaczął chodzić do szkoły, pomagał w domu. Przyniósł pranie ze strychu, pozmywał naczynia. Zgodził się na odwyk. Ciągle jednak nie było dla niego miejsca w ośrodku. Teraz, gdy zginęli niewinni ludzie, nagle się znalazło, tyle że w areszcie.
Manhattan, hotel robotniczy jak z horroru. Tu zaplanowali napad
Kiedy policjanci zabrali Tobiasza, jego matka przez moment odetchnęła z ulgą. Pomyślała, że może chłopak wreszcie pójdzie po rozum do głowy. Kiedy jednak dowiedziała się, co zrobił i że pomagał mu w tym młodszy Sergiusz, przeżyła szok. Kilka dni później poszła pod dom zamordowanych. Musiała go zobaczyć.
Prokurator przesłuchujący Tobiasza poinformował jego matkę, że następnego dnia jadą na wizję lokalną do lasu, w którym doszło do morderstwa. - Niech pani przywiezie synowi buty. Ma tylko tenisówki, a jest zimno. Jego obuwie zostało oddane do ekspertyzy - powiedział. - Niech jedzie w trampkach - odpowiedziała Iwona W.
Były hotel robotniczy, przekornie nazywany "Manhattanem" to miejsce, do którego eksmitowani byli zalegający z czynszem gliwiczanie. Oprócz porządnych, ale biednych ludzi, mieszkało tam w 2004 roku sporo mętów. W pustych pokojach gromadziły się niebieskie ptaszki z całej okolicy. Nie zapuszczał się tam nikt o zdrowych zmysłach.
Kiedy 11 lat temu odwiedziliśmy to miejsce korytarz wyglądał, jak żywcem wyjęty z kiepskiego horroru. W części mieszkań z drzwi pozostały tylko strzępy. W jednym z nich spotykała się grupa Romana. Prawdopodobnie właśnie tutaj zaplanowali okrutną zbrodnię.
Roman C. był najbrutalniejszy, reszta panicznie się go bała
Jarosław Szymczyk, ówczesny komendant Komisariatu w Łabędach opowiadał nam tuż po zabójstwie: - Morderstwo młodego małżeństwa jest jedną z najokrutniejszych zbrodni, z jaką mieliśmy do czynienia w Gliwicach. Mieszkańcy dzielnicy są wstrząśnięci. Z większością podejrzanych mieliśmy do czynienia już wcześniej. Najbrutalniejszy z nich był Roman C. Reszta panicznie się go bała. Ma na koncie rozbój i liczne kradzieże. Nie okazuje skruchy. On i pozostali zatrzymani narkotyzowali się.
W2005 r. Sąd Okręgowy w Gliwicach wymierzył kary dożywocia Romanowi C. i Tobiaszowi W. Czterej pozostali, oskarżeni o udział w napadzie i paserstwo, dostali od 9 do 1,5 roku więzienia. Sąd uznał, że zabójcy zamordowali małżeństwo "w sposób bestialski, okrutny, wyrządzając pokrzywdzonym cierpienia psychiczne i fizyczne ponad miarę". W marcu 2006 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach utrzymał w mocy wyroki wobec głównych sprawców. Kasację do SN wniósł tylko obrońca C. Została odrzucona.
Zabójstwa na terenie województwa śląskiego
(dane KWP w Katowicach)
Przestępstwa narkotykowe na terenie województwa śląskiego
(dane KWP w Katowicach)