Ma dziś sto lat i przeżył Auschwitz
Mówi się o makabrze w Oświęcimiu. Owszem, była, ale nie na co dzień. Czasem zapominaliśmy, gdzie jesteśmy - mówi Alojzy Fros, 100-latek, który przeżył obóz.
Wszyscy mówią o makabrze w Oświęcimiu. Owszem, ona była, ale nie była permanentna. Zdarzały się okresy, że zapominaliśmy, że jesteśmy w obozie koncentracyjnym. Pewnie nie słyszeli państwo o tym, że w Oświęcimiu był ślub - mówi Alojzy Fros, ostatni rybniczanin, który przeżył obóz. Jutro w kościele św. Jadwigi w Rybniku odbędzie się uroczystość z okazji 100. rocznicy jego urodzin. Pan Alojzy (ur. 5 grudnia 1916 r.) odczyta napisany przez siebie gwarą i wierszem życiorys. „A po maturze czeka nas wojsko, będzie wesoło i będzie swojsko. Więc pijmy zdrowie podchorążowie” - deklamuje fragment o wczesnej młodości. Jednak potem wesoło i swojsko nie było...
- Trafiłem do Oświęcimia w 1943 roku. Do tej pory nie wiem, kto był moim „Aniołem Stróżem”, kto zaprotegował mnie, że zostałem przydzielony do paczkarni. To nie była ciężka praca. Dobrze znałem język niemiecki, byłem „pisarzem”, spisywałem każdą paczkę, która przychodziła do obozu. Od 1943 więźniowie mogli dostawać paczki od rodziny. Ja sam co miesiąc dostawałem paczkę z Rybnika, od mamy. Miałem swój chleb - mówi Fros.
Mówi, że na paczkarni jedzenia nie brakowało. Codziennie była kolacja. - Zawsze był kawałek wędliny, masła czy smalcu. Wydzielał je esesman. Była też kawa - mówiono, że z żołędzi, bo słodka taka do niemożliwości. A przy wydawaniu paczek często coś się z nich wysypywało. Jak po podłodze potoczyła się cebula, nikt jej nie podnosił - wspomina. Tłumaczy, że nie tylko na paczkarni można było przeżyć, że w obozie było czasem jak w normalnym społeczeństwie - byli biedni, którzy głodowali, i bogaci, którzy najadali się do syta.
- Mówimy o Oświęcimiu numer 1, głównym obozie, a nie Brzezince. Tam były krematoria, tam tysiące ludzi szły do gazu. Mordowano Żydów. Myśmy wiedzieli o tym, ale nie byliśmy bezpośrednimi świadkami tej makabry, przynajmniej nie ja - mówi rybniczanin. - W moim obozie warunki sanitarne były o niebo lepsze niż w Brzezince. Tam nie było bieżącej wody, u nas była. Na co dzień nie było makabry w obozie - dodaje. - Owszem, gdy wieczorem na apelu brakowało kogoś, staliśmy godzinami, czasem całą noc, nim znaleźli zbiega. Zdarzały się egzekucje za próbę ucieczki, które bardzo przeżywaliśmy. Wiedzieliśmy, że na bloku 11 coś złego się dzieje, że pod ścianą śmierci rozstrzeliwują. Ale egzekucje to były wyjątkowe sytuacje. Na co dzień, ludzie mi nie wierzą, ale dało się żyć. Latem, gdy była piękna pogoda, a komanda wróciły z prac poza obozem, spacerowaliśmy alejką obok młodych brzózek, tam, gdzie do dziś znajduje się basen kąpielowy. Odwiedzaliśmy się nawzajem - mówi Fros. Opowiada, że w Oświęcimiu był nawet ślub.
- Chyba jeden jedyny w całych obozach na terenie Niemiec przypadek, gdy komendant obozu, mający uprawnienia urzędnika stanu cywilnego, udzielił więźniowi i Hiszpance z dzieckiem ślubu. Jaką drogą ona się o to wystarała, Bóg jeden wie. Pan młody był niemieckim komunistą, który walczył po stronie czerwonych w Hiszpanii przeciwko Franco. Walcząc nawiązał romans z miejscową. Miał z nią dziecko. Widziałem ich, jak szli do ślubu - mówi Fros.
Nowożeńcy spędzili noc w pomieszczeniach... domu publicznego, który był na terenie obozu. - Latem 1943 w pierwszym bloku w bramie powstał dom publiczny. Piętro zajęte było przez panie, które udzielały swoich usług. Te usługi były przeznaczone dla więźniów. Nie mogli z nich korzystać Żydzi i Cyganie, ale Polacy i Niemcy tak. Płacili tym, co zarobili. Podobno część dostawała ta pani, a część zarabiał SS. Jak był ślub w obozie, panie zostały przeniesione do obozu kobiecego w Brzezince, a młoda para spędziła noc w tych pomieszczeniach.
O takich rzeczach się nie mówi, a one też, obok śmierci, miały tam miejsce - dodaje. Podczas Światowych Dni Młodzieży 100-latek z Rybnika spotkał się w Oświęcimiu z papieżem Franciszkiem. Na spotkanie zaproszono 12 więźniów. - Papież nic nie mówił. Przeszedł od bramy aż do bloku 11 pieszo. Pod szubienicą się modlił. Widać było, że mocno to przeżywa. Jak się pokazał w bramie, stanęły mi łzy w oczach. To już trzeci papież, który modlił się za kolegów, którzy tu ginęli.
Alojzy Fros
urodził się 5 grudnia 1916 roku. Ostatni żyjący rybniczanin, który przeżył obóz w Oświęcimiu, jest też jedynym żyjącym podchorążym 4. Pułku Strzelców Podhalańskich w Cieszynie. W 2015 roku wydał książkę „Moja historia”, opisującą jego wojenne przeżycia, notowane skrzętnie przez lata. Dużą część swojego zawodowego życia związał z kopalnią Jankowice, która zresztą jest tylko kilka miesięcy starsza od niego.