W 1980 roku, 1 listopada, Maciej Szumowski zostaje redaktorem naczelnym „Gazety Południowej”. Szybko przywraca jej dawną nazwę „Gazeta Krakowska”. Pisze o nim w niepublikowanej książce Katarzyna T. Nowak. Poniżej jej fragment.
Do gazety przyszedł, mając za sobą już dziennikarskie doświadczenie i sukces, jakim był cykl filmów dokumentalnych „Polska zza siódmej miedzy”, ale nikt nie spodziewał się, że dokona prawdziwego przewrotu w redagowaniu partyjnego wówczas dziennika. Oczekiwano raczej, iż jako naczelny będzie dobrym kolegą, felietonową ozdobą pisma, „fajnym kumplem”.
Władysław Penar wspominał w wywiadzie dla „Gazety Krakowskiej” po 25 latach od tamtych wydarzeń: „Było trochę niepokoju. Znaliśmy Maćka wcześniej jako felietonistę, który stale się spóźniał, zupełnie nie miał poczucia czasu. Trochę się przestraszyliśmy, jak sobie poradzi z kierowaniem gazetą codzienną”.
Gazeta stała się legendą, nie tylko w Polsce
Gazeta szybko się zmieniła. Stała się ewenementem na prasowym rynku. Pewna część nakładu wędrowała codziennie do Warszawy. Otóż któryś z drukarzy dostarczał ją natychmiast po wydrukowaniu na poranny ekspress do Warszawy. W stolicy kolejarze sprzedawali ją średnio po 100 zł za numer i odsprzedawano ją dalej.
„Nie jestem w stanie udawać, że każde słowo napisane w tej gazecie musi mieć rangę jedynej i niepowtarzalnej prawdy. A już na pewno nie powinny być słowa drukowane wyrokiem w oczach opinii publicznej. Takie traktowanie wypowiedzi dziennikarskich w sposób jednoznaczny paraliżuje swobodną wymianę opinii i informacji. Czytelnik i tylko czytelnik winien mieć ostatnie słowo w ocenie przedstawionych zdarzeń, nie sądzimy również, abyśmy musieli komentarz czytelnika zastępować zawsze naszym komentarzem. Po prostu wierzymy w jego mądrość, choćby pewien głód informacji przesłaniał na chwilę zdolność myślenia. Naszego i czytelników również - napisał Maciek w felietonie „Potrzebny jest nam nowy kodeks moralno-obyczajowy”.
Stefan Maciejewski w książce „Wojna polsko-polska” wspomina pracę w redakcji:
„Pojechałem na Wielopole do Gazety. W redakcji krzątanina, telefony, teleksy, depesze: tu wiadomość o strajku, tam wypowiedź ekstremy albo betoniarza partyjnego. Za biurkiem siedzi Dorota Terakowska i zamaszyście ciacha po tekstach depesz, które jej donoszą młodsi koledzy. Zerknie, skreśli, zemnie papier, wyrzuci do kosza. Siadam w kącie i patrzę, jak sprawnie idzie jej ta robota. Ona rządzi tym podwórkiem depeszowo-informacyjnym, a w gruncie rzeczy to i Gazetą.
Maciek głównie reprezentuje Gazetę na zewnątrz. No, jeszcze sprawuje nadzór ideologiczny - jest ostateczną instancją w kwestiach wymagających jednoznacznych rozstrzygnięć. Potrafi na Dorotę fuknąć, ale też wie, że w tej redaktorsko-adiustacyjnej robocie przygotowującej gazetę do druku, może na nią liczyć. W każdym razie z niezmordowaną aktywnością Doroty jest mu wygodnie.
Właśnie wszedł. Rozejrzał się, mrugnięciem oka przywitał się ze mną. Prezentuje się licho. Zmęczony, nieogolony, wychudły”.
To nie był redaktor naczelny pod krawatem
- To nie był facet w sztywnym garniturze pod krawatem. Przychodził w golfie, marynarce, siedział z papierosem w zębach, z nieodłączną herbatą, miał taki zwyczaj, że z każdym był na „ty”. Szybko zbudował sobie bardzo mocny autorytet, nikt z nas nie śmiałby mówić do niego per „ty” bez formalnego przejścia - mówi Tadek Pikulicki. - Główną cechą Maćka był brak przywiązania do stołka. On właściwie od samego początku był przekonany, że go wyleją, problemem było tylko kiedy.
Żyje herbatą i papierosami a ma chorobę wrzodową, więc sekretarka Marusia niekiedy przynosi mu pierogi ruskie i to jest jedyny jego posiłek w czasie wielogodzinnej pracy. Opracował recepturę przerabiania mało strawnej herbaty Ulung, dodawał do niej kardamonu lub kurkumy.
Maciek zaczyna pracę o 11, a kończy około czwartej rano, wraz z nim cały sekretariat odpowiedzialny, przygotowujący codziennie gazetę do druku. W zwykłym rutynowym redagowaniu gazety codziennej ostatnie materiały zsyła się do drukarni o 22 lub nawet wcześniej.
Po 13 miesiącach i 13 dniach, dokładnie 13 grudnia 1981 roku, uzbrojeni żołnierze nie wpuścili Maćka, Doroty i innych dziennikarzy do redakcji. Życie redakcji przeniosło się na Kapelankę, do mieszkania Macka i Doroty w bloku. Wyrzuceni dziennikarze spotykali się właśnie na Kapelance.
- Miałem 27 lat, dostałem zakaz pracy, ktoś miał dwoje dzieci, trzeba było myśleć, co dalej, chodzenie na Kapelankę było ryzykowne, bo wszędzie był podsłuch, a mieszkanie było obserwowane - mówi Tadeusz Pikulicki.
I dodaje: - Wtedy zaczęło się budowanie salonu politycznego u Maćka, ja tam poznałem pół Polski, Stefana Bratkowskiego, Józefa Kuśmierka, całą masę polityków z Krakowa, stałem się członkiem rodziny, codziennie siedziałem na Kapelance. Pierwsze dni po stanie wojennym - prawie wszyscy przychodzili na Kapelankę i rozmawiali, trochę tak, jakbyśmy pisali gazetę. Ale dość szybko towarzystwo zaczęło się wykruszać. Każdy zaczął szukać pomysłu na swoje dalsze życie. Ja poznałem faceta, który miał punkt naprawy zapalniczek w domu towarowym w Rynku Głównym i on mnie namówił, żebym otworzył taki sam, bo „trzeba mieć cuś”, jak mawiał.
Pikulicki powiedział o tym Maćkowi, a on; „To jest świetne!”.
- Zatrudniłem jeszcze dwóch dziennikarzy w tym punkcie, co poniektórzy z Krakowa przychodzili nas oglądać. Przyszły raz dwie panie i wręczyły nam reklamówkę pełną jednorazowych zapalniczek (ze słowami „Solidarność Politechniki”), żebyśmy sobie zarobili. Potem nie przyjęliśmy pieniędzy od nich. Maciek nas wspierał w tym pomyśle. Trzech wyrzuconych dziennikarzy naprawiało zapalniczki, pisano o nas w gazetach. Nie wiedziałem, czy nie będę do końca życia skazany na taką działalność, więc taki lider, ktoś, komu się absolutnie zawierza, był potrzebny i taki był Maciek. Potrafił w nas wytworzyć coś takiego, że trudno, musimy się jakoś w tym kraju pomieścić.
- Dom Szumowskich stał się oazą wolnego życia. Tam się przychodziło, by podtrzymać więzy i pooddychać wolnym, nie zatrutym przez władze powietrzem - mówi Krzysztof W. Kasprzyk. - Maciek był jak powiew wolności. Polityczno-duchowa konspiracja przeniosła się na Kapelankę.
Przystań w bloku z wielkiej płyty
Maciek z moją mamą stworzyli w swoim mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty przy Kapelance przystań dla przyjaciół z konspiracji, ale i dla życiowych rozbitków, dla działaczy „Solidarności”, ale i dla ludzi politycznie zagubionych.
24 lutego, na imieninach Maćka, na pięćdziesięciu metrach kwadratowych, bywało i kilkadziesiąt osób, a listonosz przynosił całe worki pełne kartek i listów od obcych ludzi. Ktoś w nocy napisał czerwonym pisakiem na zewnętrznej stronie drzwi: „Do it! Po prostu do It!!!”
Rodzina Szumowskich dla postronnego obserwatora mogła wydawać się rodziną zwariowaną: każdy żył na własny rachunek, każdy zajęty był swoimi sprawami, rzadko spotykali się wszyscy razem.
- Ktoś mógłby uznać ją pod tym względem za typową dla naszych czasów - kiedy to wewnątrz rodziny zacierają się granice pomiędzy pokoleniami, rośnie krytycyzm dzieci wobec rodziców, upadają autorytety - wspominał Bogdan Rogatko. - Ale w przypadku rodziny Szumowskich tak to wyglądało jedynie na pozór. W istocie była to rodzina związana silnymi więzami emocjonalnymi i intelektualnymi. Autorytetem niewątpliwym był ojciec; a matka - mądrym partnerem, z którym można było rozmawiać o wszystkim i któremu można było ze wszystkiego się zwierzyć.
Jak Maciek się zjawił w Krakowie i przystał do telewizji, to spotkał się z Dorotą, ona nim zawładnęła i stali się parą.
On i Dorota, właścicielka najpiękniejszych nóg
- To była para, która się absolutnie uzupełniała - mówi Mieczysław Czuma, były naczelny „Przekroju”. - Dorota była bardzo atrakcyjną i bardzo niezależną gwiazdą Piwnicy Pod Baranami, właścicielką najpiękniejszych nóg w Krakowie. Samodzielną - ale o dziwo, Maciek ją totalnie intelektualnie zdominował. Maciek był dla niej autorytetem, a ona była osobą niepokorną, łatwo się nie poddawała, stanowiska nie robiły na niej wrażenia, natomiast można ją było zdobyć przewagą intelektualną, którą właśnie miał Maciek. Dorota była praktyczna i dynamiczna i od tej strony sterowała tym związkiem, Maciek unosił się trochę ponad ziemią, a ona po tej ziemi stąpała. Była prowadzącą dynamikę codzienną, a Maciek nadawał sznyt intelektualny, był dla niej autorytetem - dodaje Mieczysław Czuma.
Przywództwo umysłowe faktycznie należało do niego. Dorota, bardzo samodzielna, bez oponowania poddała się Maćkowi.
- Nie przywiązywali wagi do dóbr materialnych - mówi Alicja Baluch, pisarka i literaturoznawca. - Kiedyś w latach 80. odwiedziłam ich na Kapelance, zrobiło się dość późno i Maciek zaproponował, że mnie odwiezie. Weszliśmy do samochodu, ja się zdziwiłam, czemu jest tak ciemno, a Maciek mówi:, „Bo ja mam szyby z tektury, za często je wybijają”. Tylko przednia była oczywiście szybą.
Hanna Dominik, przyrodnia siostra Doroty Terakowskiej, mojej mamy, opowiada:
- Na początku wydawali się kompletnie niedopasowani, bez przerwy się kłócili. Ludzie dawali im góra pół roku. Dorota była uparta jak muł i darła się, Maciek mówił spokojnie, cicho i powoli, ale był cholerykiem, czasami wpadał w szał. Głównie po alkoholu, wtedy demolował mieszkanie. Wiedział, że jest alkoholikiem. To była jego jedyna wada. Ale nie pił przecież codziennie.
Tymczasem w rzeczywistości byli dla siebie nawzajem guru. Maciek był zapatrzony w Dorotę, a ona w niego. Był szalenie rodzinny, miał tylko wadę; nie można mu było powiedzieć, że coś ci się podoba, bo zaraz ci to sprezentował. Kiedyś szliśmy ulica Sienną i zobaczyłam zasłonę z drewnianych koralików, zachwyciła mnie ale była za droga. I za kilka dni, przed moim wyjazdem, Maciek przyniósł mi paczkę. Ta zasłona wisi u mnie do dziś.
Ostatnie lata życia Maciej Szumowski spędził w cieniu pisarskiej sławy Doroty Terakowskiej i rodzących się filmowych karier swych dzieci, Wojciecha i Małgorzaty. Powoli wycofywał się z aktywności. Jednak tego, czego dokonał wcześniej, wystarczyłoby na parę żywotów.
Po prostu Maciek, czyli miejsce w encyklopedii
Na pytanie dziennikarki: „Które imię będzie w encyklopedii przy nazwisku Szumowski?”, odpowiedział: „ Dorota. Dorota Terakowska. Autorka rozlicznych powieści. Jej mąż, Szumowski M. robił coś tam dla telewizji”.
Po śmierci mamy 4 stycznia 2004 r., całkowicie się załamał, zmarł trzy tygodnie po niej. Zdążył jeszcze udzielić nam rad, mojej siostrze powiedział: „Bądź taka jak twoja mama: bezinteresowna, szczera do bólu, naiwna, choćby inni mieli cię za to nie lubić, bo to jest ważniejsze niż wszystkie pozory tego świata”. A mnie: „Nie rób w życiu uników”.