Mafia mieszkaniowa, czyli pożyczka kosztem dachu nad głową
Biznes na granicy prawa. Domy i mieszkania warte dziesiątki milionów złotych trójmiejska grupa miała wyłudzić dzięki tzw. prywatnym pożyczkom pod zastaw własności nieruchomości
Popłakałam się, jak o tym usłyszałam. Ja wiedziałam, że nie może być tak, że ktoś krzywdzi ludzi i wciąż jest bezkarny - mówi 4 godziny po publikacji komunikatu „Prokuratorskie zarzuty w sprawie tzw. mafii mieszkaniowej” pani Małgorzata z Augustowa.
Historię samotnej matki trójki dzieci, która w trudnej sytuacji finansowej trafiła na „uczynnych” gdańszczan, opisaliśmy 1,5 roku temu: - Zgłosił się do mnie człowiek, który przekonywał, że rozumie trudną sytuację, w jakiej się znalazłam, i oferował pożyczkę. Kiedy się zgodziłam, w Gdańsku poznał mnie z trzema mężczyznami, a ci zabrali mnie do kancelarii notarialnej. Notariusz odczytywał umowę niewyraźnie, bełkotliwie i poganiał: „szybko, szybko”, bym podpisała. Do ręki dostałam 28 tysięcy złotych, a w akcie notarialnym zapisano, że 83 tysiące - opowiadała wówczas. Jak tłumaczyła, w podpisanej przez nią nieświadomie umowie znalazł się zapis o przeniesieniu własności mieszkania. Później - wbrew jej woli - rodzinie dokwaterowano dwójkę bezdomnych alkoholików, by wymusić wyprowadzkę.
„Numer z bezdomnymi” (jak się okazało, grupa miała „etatową” dwójkę, którą wciskając pieniądze na alkohol, obwoziła po mieszkaniach w całej Polsce) powtarzał się, ale nie był regułą. Zdarzało się zastraszanie albo zwykłe rozwiercanie i wymiana zamków oznaczające bezprawną eksmisję na bruk.
Wcześniej i później opisywaliśmy w „Dzienniku Bałtyckim” podobne historie z Trójmiasta: 63-letniej pani Zofii z Wrzeszcza i drugiej Zofii - 73-letniej z Chełmu, 85-letniej pani Janiny z Zaspy, 62-letniej pani Henryki z Brzeźna czy 55-letniego pana Jacka z Moreny... Schemat pozostawał ten sam, a sercem mieszkaniowego biznesu były gdańskie kancelarie notarialne. Z czasem zaczęły się pojawiać kolejne ofiary - z Kościerzyny, Gorzowa, Białegostoku, Warszawy, Piotrkowa Trybunalskiego, Wielunia... Dzwonili do nas ludzie ze Śląska i okolic Poznania. Jednak smutnymi rekordzistami pozostali dobiegający osiemdziesiątki Maria i Józef ze swojskiej, nadmorskiej Rewy, którzy opowiadali jak przez pożyczkę 20 tysięcy złotych (w umowie: 300 tys. zł) stracili dom wart 600 tys zł.
Słowa
Kolejne imiona czy miasta to tylko słowa. Za każdym był dramat, nerwy, strach, łzy. Często policjanci. Czasem bezradnie rozkładający ręce przed powagą aktu notarialnego, jaki okazywał nowy właściciel, czasem - twardo żądający opuszczenia mieszkania i powrotu dopiero z komornikiem po prawomocnym wyroku eksmisyjnym z klauzulą wykonalności. Zdarzała się walka w sądzie o zabezpieczenie jedynego dachu nad głową przed dalszą sprzedażą albo desperacka próba powstrzymanie eksmisji. Lepsi albo gorsi prawnicy i do tego powtarzające się komentarze: „zwyczajni frajerzy”, „przecież widzieli co podpisują” albo: „sami sobie winni”.
- To są bardzo trudne sprawy. Ci ludzie podpisywali dokumenty w kancelarii notarialnej, pod okiem funkcjonariusza publicznego, nie z pistoletem nad głową - słyszeliśmy jak mantrę od śledczych, którzy tłumaczyli, jak karkołomna jest próba skierowania do sądu aktu oskarżenia w podobnym postępowaniu. Mieli sporo racji: „Nie dające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego” - czytamy na wstępie kodeksu postępowania karnego. To fundamentalna dla wymiaru sprawiedliowści zasada domniemania niewinności. I pytanie: jaki sąd da wiarę słowu „frajera” przeciw słowu eleganckiego człowieka interesu, który powoła się na słowo notariusza?
Mapy
Imiona i miasta, początkowo chaotycznie zapisywane na ścianie flamastrem, z czasem zaczęły łączyć strzałki, które przecinały się dość regularnie w tych samych punktach. Punktami były nazwiska przejmujących mieszkania za bezcen pożyczkodawców (tzw. inwestorów) i pośredników, którzy wyszukiwali ofiary. Doklejaliśmy zdjęcia, a od strzałek - powiązań: biznesowych, ale też towarzyskich i rodzinnych zrobiło się bardzo gęsto.
„Mapę” podobną do tej naszej - redakcyjnej rysować zaczęli sami poszkodowani, którzy o interwencję (skutecznie) apelowali do prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. By wspierać się wzajemnie i walczyć o sprawiedliwość powołali „Stowarzyszenie 304 KK” (od artykułu kodeksu karnego: „Kto, wyzyskując przymusowe położenie innej osoby fizycznej, prawnej albo jednostki organizacyjnej nie mającej osobowości prawnej, zawiera z nią umowę, nakładając na nią obowiązek świadczenia niewspółmiernego ze świadczeniem wzajemnym, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”).
Wiosną 2016 roku nową szefową Prokuratury Okręgowej w Gdańsku została Teresa Rutkowska-Szmydyńska, która - jedną z pierwszych decyzji - ściągnęła do okręgu dokumentację wszystkich śledztw dotyczących podejrzeń podobnych, pożyczkowo-mieszkaniowych przekrętów. Sama zarządzona przez „okręgówkę” kwerenda spraw rozpoczęła się jeszcze przed zmianą w jej kierownictwie.
- Zwracaliśmy się do prokuratur okręgowych i rejonowych w całym kraju z zapytaniami dotyczącymi podejrzeń przestępstw popełnianych przez wytypowaną grupę osób, która przewijała się w naszych postępowaniach - wspomina prokurator Tatiana Paszkiewicz, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. - Niezależnie od tego wystąpiliśmy do prokuratur rejonowych w naszym okręgu o akta spraw dotyczących tego typu przestępstw - dodaje.
„Prokurator powinien w służbie i poza służbą strzec powagi sprawowanego urzędu” - czytamy w Ustawie o prokuraturze, więc śledczy pewnie nigdy nie powiedzą tego głośno, ale wiele wskazuje, że prokuratorska mapa, która powstawała przez rok, kosztowała życie niejeden flamaster. Śledczy nie wspominają też, przez ile pudeł dokumentów musieli przebrnąć, by otrzymać efekt końcowy - kilkaset tomów materiału dowodowego.
- Pamiętam jedno spotkanie robocze, na którym zobaczyłem nazwiska podejrzewanych i przypisane do nich akty notarialne. Przy niektórych były dziesiątki takich umów rocznie. To skala działania przypominająca firmę z branży nieruchomości, a mówimy o prywatnych osobach, które oficjalnie nie prowadziły żadnej działalności gospodarczej w tej branży po prostu „prywatnie” pożyczały pieniądze - wspomina jeden ze śledczych.
Bilans
W momencie zamykania do druku tego wydania gazety nie zakończyły się jeszcze wszystkie posiedzenia sądowe, na których śledczy domagali się tymczasowego aresztowania dla 10 zatrzymanych. Wobec 4 pozostałych zastosowali poręczenia majątkowe 50-70 tys.zł, dozory policji, zakazy opuszczania kraju i nakazy powstrzymania się od „prowadzenia działalności gospodarczej w zakresie pośrednictwa finansowego i obrotu nieruchomościami”.
Wszystko to efekt wtorkowej akcji z udziałem 60 policjantów, którzy równocześnie uderzyli w mieszkaniową mafię.
Małgorzata z Augustowa jako sprawcę swojej tragedii, podobnie jak Piotr z Kościerzyny, wskazywała Łukasza Z. Śledczy postawili mu zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, 2 zarzuty wyłudzeń i 11 oszustw - często dotyczących mienia znacznej wartości. Mężczyzna - z 14 zarzutami jest rekordzistą w gronie zatrzymanych, ale może opuścić areszt za kaucją. Istotną rolę w sprawie Małgorzaty odegrać miał również 46-letni Piotr A. (obciążany też przez pana Jacka z Moreny), który wspólnie z Arkadiuszem P. został już wcześniej skazany prawomocnym wyrokiem za inne wyłudzenie mieszkania. Obaj mają zarzuty udziału w grupie przestępczej. Pierwszy - 7 zarzutów oszustw (częściowo o znacznej wartości) i wyłudzenie, drugi - 2 wyłudzenia w tym jedno mienia znacznej wartości. Obaj również wyjdą za poręczeniem majątkowym.
Z kolei Grzegorz B., obciążany przez Zofię z Wrzeszcza, Janinę z Zaspy i Henrykę z Brzeźna, usłyszał zarzut udziału w zorganizowanej grupie, oszustwa i pomocnictwa w oszustwie - odpowie wolnej stopy za poręczeniem w wysokości 50 tys. zł.
Choć w poczet grzywien i ewentualnych odszkodowań dla ofiar śledczy zabezpieczyli już wartych dziesiątki milionów złotych 65 nieruchomości, niemal 200 tysięcy złotych w gotówce i cenną biżuterię, postępowanie wciąż jest „rozwojowe” i trwa analiza ponad 700 aktów notarialnych.
- W ramach śledztwa badamy ewentualne nieprawidłowości, jakich mogli się dopuścić notariusze. Przesłuchujemy ich, analizujemy treść zawartych umów. Jednym z uwzględnianych elementów jest liczba kwestionowanych transakcji zawieranych w danej kancelarii - mówi prok. Tatiana Paszkiewicz. - Na tym etapie badamy rolę notariuszy, ale nie wykluczamy wystąpień do samorządu notarialnego albo postawienia im zarzutów.
Mniej spektakularną niż same zatrzymania przez policjantów w kominarkach, ale nie mniej ważną sprawą jest pomoc ofiarom. Obok ścigania bandziorów prokuraotrzy zajmowali się „kwestiami cywilno-prawnymi”, czyli - mówiąc ludzkim językiem - próbowali sądowo zabezpieczyć dach nad głową poszkodowanych. Właśnie dzięki sądowej decyzji 85-letnia Janina z gdańskiej Zaspy mogła wrócić do mieszkania, z którego wyrzucił jej rodzinę nowy właściciel. To sąd powstrzymał wyprowadzkę Małgorzaty, ale nie wszystkie ofiary mafii mieszkaniowej miały tyle szczęścia. - Dostałam wezwanie o zapłatę zaległych 30 tysięcy złotych bo nowy właściciel domaga się 1,9 tys. zł czynszu miesięcznie za 47 metrów kwadratowych mieszkania - mówi Zofia Ferenc z Wrzeszcza, która ma już wyrok eksmisyjny. - Dobrze, że pan B. ma zarzuty, ale nie wiem czy znajdę prawnika, który napisze mi kasację do Sądu Najwyższego - dodaje ze smutkiem w głosie.
Jeden wyrok skazujący
Na 8 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 2 lata i zwrot pokrzywdzonej kobiecie 84 tys. zł różnicy między wartością nieruchomości - „zastawu” a wartością pożyczki zostali skazani Piotr A. i Arkadiusz P. Wyrok jest prawomocny.
Teraz obaj panowie usłyszeli nowe zarzuty