Magda Steczkowska: Słowa „kocham cię” mają dla mnie ogromną wagę
Magda Steczkowska zaprasza do posłuchania swojej nowej płyty – „Nie tylko o miłości”. A nam opowiada o swym wyjątkowym związku z mężem – Piotrem Królikiem.
Obchodzisz z mężem Walentynki?
Ja obchodzę, ale mój mąż nie bardzo. (śmiech) To oznacza, że jego zdaniem mam Walentynki cały rok. Czasami bywa, że dostanę kwiatka w doniczce. I to najbardziej lubię. A czasami tylko życzenia. Nie jest to jednak dla nas jakieś ważne święto. Mamy już za sobą 20 lat małżeństwa i celebrujemy trochę inne chwile. Dlatego zgadzam się z nim, że Walentynki mamy cały rok.
To skąd pomysł, aby twoja nowa płyta pojawiła się na Walentynki?
Mimo lekko mylącego tytułu „Nie tylko o miłości”, to większość znajdujących się na niej piosenek jest o miłości. Tylko dwa utwory dotyczą innych spraw życiowych. Dlatego właśnie Walentynki były naturalną datą na wydanie tego albumu.
Zapowiadając płytę, powiedziałaś, że znajdą się na niej najważniejsze utwory, które towarzyszyły ci przez życie. Trudno było wybrać te dziewięć piosenek?
Bardzo trudno. Bo tych utworów jest dużo. Ułatwiłam sobie to nieco, gdyż skupiłam się tylko na polskich piosenkach. Przygotowując sobie ich listę, starałam się cofnąć jak najdalej, aż do mojego dzieciństwa i przypomnieć sobie, które nagrania towarzyszyły mi, odkąd pamiętam.
Jakie masz wspomnienia związane z tymi utworami?
Bardzo różne. Na przykład jako dziecko uwielbiałam „Pierwszy siwy włos”. Ale dopiero teraz nabrał on dla mnie innego znaczenia. Bo mając 46 lat na karku, zupełnie inaczej na niego patrzę. Z kolei nigdy nie zapomnę, kiedy pierwszy raz zobaczyłam, jak Kalina Jędrusik śpiewa w Kabarecie Starszych Panów utwór „Ja nie chcę spać”. Byłam zauroczona tym wykonaniem. Podobnie było z utworem „Samba przed rozstaniem”. Hanna Banaszak tak pięknie śpiewała, że nie mogłam oderwać wzroku od ekranu telewizora. Byłam ogromnie poruszona.
To te piosenki sprawiły, że zostałaś wokalistką?
Nie. To akurat był przypadek, ale one towarzyszyły mi od dzieciństwa i są ważne dla mnie po dziś dzień. Początkowo podśpiewywałam je sobie gdzieś w domowym zaciszu, aż do teraz. Cieszę się, że udało mi się nagrać je na płycie.
To twoja druga płyta po „Serialove” z coverami. Lubisz sięgać po istniejące już utwory?
Mam w dorobku cztery autorskie płyty. Te z coverami są tylko ich uzupełnieniem. Ale faktycznie: lubię śpiewać piosenki z historii polskiej muzyki rozrywkowej. Dlatego od dłuższego czasu myślałam o płycie z utworami, które mi najmocniej w sercu grały. Sam pomysł nagrania „Nie tylko o miłości” jest wynikiem moich długich rozmów o muzyce i życiu z dwójką lekarzy – dr Katarzyną Krzesiwo i prof. Piotrem Richterem. Często siedzimy sobie razem i puszczamy utwory, które nam się podobają. I to właśnie te spotkania zainspirowały mnie, do nagrania tej płyty. Jest ona zupełnie inna od moich poprzednich dokonań.
No właśnie: tym razem interpretujesz te piosenki w wyjątkowo intymny sposób.
Dokładnie tak. Te piosenki właśnie tak mi w duszy grają. Ich atutem są piękne i mądre teksty – Agnieszki Osieckiej czy Kazimierza Winklera. Warto więc na chwilę zatrzymać się i wsłuchać w to, co śpiewam. Weźmy tak znany utwór, jak „Kochać”, który śpiewał Piotr Szczepanik. Nucimy sobie pod nosem „kochać, jak to łatwo powiedzieć”, ale dopiero kiedy zanurzymy się w ten tekst, to okazuje się, że wcale nie jest o tym, że łatwo jest kochać. Przynajmniej ja tak go interpretuję, ale żeby to usłyszeć, trzeba wsłuchać się w tekst.
Przestrzeń, jaką dały mi nowe aranżacje tych utworów sprawiła, że interpretacja tekstów i sposób ich zaśpiewania były dla mnie wyzwaniem, ale też dały mi dużo radości. Razem z Adamem Niedzielinem spędziliśmy wiele godzin, szukając pomysłów na aranżacje, którym on nadawał ostateczny kształt. Kilka z nich, jak „Rękawiczki” czy „Kocham cię kochanie moje”, to pomysły Mikołaja Majkusiaka. Duży wkład w brzmienie i charakter płyty miał również Wiktor Tatarek, który odpowiadał za realizację nagrań. Nad produkcją płyty czuwał z kolei mój mąż Piotrek. W studiu towarzyszyli mi tylko czterej muzycy: Wiktor Tatarek, Adam Niedzielin i Tomek Kupiec oraz w kilku utworach Sławek Berny.
Masz wizerunek zawsze uśmiechniętej i optymistycznej osoby. Skąd u ciebie ten smutek tych nagraniach?
To raczej melancholia wynikająca z interpretacji tych tekstów. Ci, którzy mnie dobrze znają, wiedzą, że takie piosenki zawsze znajdują się na moich płytach. Na każdej jest jakaś ballada, która w swym przekazie jest intymna i poruszająca. Tym razem jest takich utworów więcej. Dlatego nie sądzę, żeby „Nie tylko o miłości” było dla moich słuchaczy jakimś wielkim zaskoczeniem. Tym bardziej, że tę płytę promują dwie poruszające ballady – „Blisko ciebie”, którą nagrałam z moją córką, Zosią i „Gdziekolwiek jesteś” poświęcony mojej mamie.
Większość piosenek opowiada o miłosnych uniesieniach i romantycznej namiętności. Jesteś kochliwą osobą?
Nie. Tylko kilka razy byłam w życiu zakochana. Raz w podstawówce, raz w liceum, a potem poznałam już mojego przyszłego męża. (śmiech). Uważam, że w sprawach uczuć nie ilość, a jakość ma znaczenie. „Kocham cię, kochanie moje” czy „Zawsze tam, gdzie ty” to chyba najbardziej romantyczne utwory na tej płycie. Kiedy nagrałem ten drugi, wysłałam go Jankowi Borysewiczowi z Lady Pank, który jest jego autorem – a on odpisał, że stworzyłam bardzo zaskakującą, nieoczywistą wersję, którą pięknie zaśpiewałam. Bardzo mnie to ucieszyło.
„Kochać jak to łatwo powiedzieć” – głosi refren jednej z tych piosenek. Zgadzasz się z tym?
Słowa „kocham cię” mają dla mnie ogromną wagę i musiałam uczyć się mówić je na głos. Kiedyś wydawało mi się, że przecież to widać. Teraz wiem, jak ważne jest mówić „kocham”. Nieustannie powtarzam to swoim najbliższym. Na tyle często, że kiedyś, moja mała córeczka, po moich kolejnych zapewnieniach o miłości, powiedziała: „Mamo, cały czas nam to powtarzasz, może wymyśliłabyś coś innego?”. (śmiech)
W piosenkach z płyty nie brakuje również trudnych emocji, związanych choćby z rozstaniem zakochanych. Doświadczyłaś też takich chwil?
Każdy z nas ich doświadcza. Nie znam osobiście ani jednej osoby, która nie doświadczyłaby ciężkich chwil w związku. Ważne jest dla mnie, żeby uczyć się na popełnianych błędach i unikać ich w przyszłości. Bliskie mi są sytuacje opisane w tych tekstach, i dlatego potrafię je wiarygodnie zaśpiewać.
No ale „Pierwszy siwy włos” to chyba trochę dla ciebie za wcześnie. Twój mąż Piotr ma już siwe włosy?
(śmiech) Piotr prawie w ogóle nie ma włosów. Ale nigdy mi to nie przeszkadzało. Nawet lepiej wygląda bez.
Trochę humoru wprowadza na płytę też pamiętny utwór „Gdzie ci mężczyźni”.
Uwielbiam tę piosenkę w interpretacji Danuty Rinn. Słuchałam jej już jako dziecko, ale tak naprawdę zrozumiałam o czym jest dopiero, gdy byłam dorosłą kobietą. Mam jednak sentyment dla tego utworu – i to jest główny powód, dla którego znalazł się na płycie.
Brakuje ci dzisiaj prawdziwych facetów?
Nie mam takiego poczucia. Może dlatego, że nigdy nie miałam ideału mężczyzny w głowie, więc go nie szukałam.
Nie uważasz, że współcześni mężczyźni są zniewieściali?
Nie mam takiego wrażenia. Można to odwrócić i powiedzieć, że współczesne kobiety są męskie, bo prą do przodu w związkach i w pracy. Ja uważam, że każdy powinien postępować tak, jak czuje. Wtedy wszystkim nam lepiej się żyje.
Piotr jest męski?
(śmiech) Co to w ogóle za pytanie? To przecież oczywista oczywistość.
W zeszłym roku obchodziliście dwudziestolecie ślubu. Była huczna impreza rodzinna czy romantyczna kolacja we dwoje?
My nie celebrujemy w huczny sposób naszych rocznic. Jeżeli to tylko możliwe, wyjeżdżamy gdzieś we dwoje. Bardzo to lubimy, bo możemy wtedy nacieszyć się sobą. Pielęgnujemy wspólne chwile i staramy się pamiętać, że jesteśmy nie tylko rodzicami, ale również dwojgiem kochających się ludzi, którzy z własnego wyboru postanowili iść razem przez życie.
Jak się poznaliście z Piotrem?
W zespole Maryli Rodowicz. Ja śpiewałam już w chórkach, kiedy dołączył Piotr. Chwilę to trwało, bo na początku jakoś nie przypadliśmy sobie do gustu. Po jakimś roku okazało się, że jednak jest nam po drodze. I tak już zostało.
Co cię przekonało do Piotra?
Początkowo Piotr uważał, że jestem „młoda i rozkrzyczana”, a ja twierdziłam, że on jest „starym i niesympatycznym mrukiem”. (śmiech) Sama już nie pamiętam skąd miałam takie wrażenie. Potem polecieliśmy z Marylą na koncerty do Australii i tam przyszedł moment, że spojrzeliśmy na siebie inaczej. Jakoś powoli się to rodziło, aż się urodziło. (śmiech)
Jesteście razem przez 20 lat nie tylko prywatnie, ale i zawodowo. To umacnia waszą relację?
Na pewno tak. Dzisiaj nie wyobrażam sobie pracy bez Piotra. Dla mnie to byłoby bardzo ciężkie. Piotr jest nie tylko moim menedżerem, ale również występujemy razem w zespole. On ogarnia wszystkie moje i swoje sprawy zawodowe. W związku z tym bardzo dużo czasu spędzamy razem i to lubię najbardziej. Cieszę się, kiedy wiem, że wyjeżdżamy w trasę i będziemy ze sobą dzień i noc – tak jak ostatnio od połowy grudnia do teraz. Nigdy mi nie przeszkadzało to, że Piotr jest codziennie u mojego boku. Wręcz przeciwnie.
Kiedy wiąże się ze sobą para artystów, często dochodzi do wybuchu. U was jest inaczej?
My postawiliśmy sobie bardzo jasno wytyczone granice w naszej wspólnej pracy. Każde z nas jest odpowiedzialne za jakąś jej część. Kiedy mamy odmienne zdania na jakiś temat i nie możemy dojść do porozumienia, wtedy pada zdanie „To jest moja działka” i druga strona się wycofuje. Dzięki temu praktycznie nie ma między nami konfliktów w pracy. W ten sposób potencjalne awantury zostają zażegnane. Ciężko byłoby nieustannie się ścierać.
W jednym z wywiadów powiedziałaś: „Na początku mój mąż miał tradycyjny obraz kobiety w rodzinie. Moja postawa sprawiła jednak, że się zmienił”. Jak tego dokonałaś?
Wieloma rozmowami na ten temat. Na szczęście Piotr to bardzo wrażliwy człowiek i widział to, że kiedy zaczęły się nam rodzić dzieci, pogodzenie domowych obowiązków z pracą najzwyczajniej w świecie mnie przerastało. Nieustanne zmęczenie sprawiało, że nie było mi łatwo. Dlatego w naturalny sposób sam postanowił mi pomóc. Kiedy urodziła się nasza pierwsza córka, Zosia, do obowiązków rodzicielskich jak wstawanie w nocy, karmienie i przebieranie, podchodził z pewnym dystansem.
Gdy jednak wróciłam do pracy, chcąc nie chcąc, musiał się nią coraz częściej zajmować. Dlatego przy kolejnych córkach nie było już żadnego problemu z jakąkolwiek formą pomocy. Z czasem Piotr potrafił zrobić przy dzieciach absolutnie wszystko. Było nawet tak, że zostawiłam go samego z dziewczynkami i poleciałam na tydzień do pracy do Nowego Jorku. Jego koledzy dziwili się, że daje sobie radę, a on nie widział w tym nic dziwnego.
Odpoczywacie też razem?
Oczywiście. Uwielbiamy nasze wycieczki i staramy się jak najczęściej wyjeżdżać, tylko we dwoje choćby na kilka dni. Żeby móc pobyć razem bez dzieci i pracy, cieszyć się ciszą, spokojem i sobą nawzajem.
Taką wyjątkową wycieczką był zapewne wasz udział w programie „America Express”. Jaki wpływ na wasz związek miało wasze uczestnictwo w tym reality-show?
To były ekstremalne warunki: musieliśmy przeżyć każdy dzień w obcym środowisku za jednego dolara. W naszym przypadku na szczęście jeszcze bardziej nas to zbliżyło. Zapewne pomogło nam to, że na co dzień spędzamy bardzo dużo czasu ze sobą i radzimy sobie wspólnie w różnych sytuacjach. Było nam więc łatwiej niż innym parom, które na co dzień nie spędzają ze sobą 24 godzin na dobę. Żadne z nas nie ciągnęło więc w swoją stronę, tylko wspólnie graliśmy do jednej bramki. To był dla nas trudny i wymagający fizycznie czas, ale piękny i umacniający naszą relację.
Macie trójkę dzieci. Co sprawiło, że zdecydowaliście się na dużą rodzinę?
(śmiech) Dużą? Wśród naszych przyjaciół trójka to nic wielkiego, dlatego nie mam poczucia, że mamy jakąś wyjątkowo dużą rodzinę. Jestem szczęśliwa, że mamy trzy córki. Jestem z nich dumna, jestem też dumna z nas jako rodziców, z naszych starań, żeby wychować je na dobrych ludzi. Patrząc na naszą najstarszą córkę Zosię, wydaje mi się, że idziemy w dobrym kierunku. Nigdy nie zastanawiałam się jakoś specjalnie czy chcę mieć jedno czy dwójkę dzieci. Dorobiliśmy się trójki – i bardzo się z tego cieszę.
Jakimi jesteście rodzicami?
Tolerancyjnymi. Nie jesteśmy jednak przykładem rodziców-kumpli, choć czasami nimi bywamy. Najważniejsze dla nas jest to, że dziewczynki wiedzą, że mogą do nas przyjść z każdym problemem. Wiedzą, że mogą zawsze na nas liczyć, że nie ma tematów tabu i że zawsze i wszędzie będziemy je wspierać.
Zosia nagrała z tobą piosenkę „Blisko ciebie”. Jak ci się udało ją namówić?
Pomysł narodził się, kiedy dostałam demo od Adama Niedzielina. Pomyślałam sobie, że to jest idealny utwór na duet. Wtedy przyszło mi do głowy, żeby zapytać Zosię, bo uwielbiam jak śpiewa. Spodziewałam się jednak odmowy. Piotr też powiedział, że pomysł jest świetny, ale Zosia się raczej nie zgodzi. Poszłam więc zapytać córki, bo był to czas, kiedy jeszcze mieszkała z nami w domu. Miałam w zanadrzu kilka gotowych na wypadek jej odmowy sugestii, typu „nie decyduj od razu” czy „zastanów się”. Tymczasem Zosia od razu się zgodziła. Byłam tak zaskoczona, że jeszcze trzy razy dopytywałam się, czy nie chce tego przemyśleć. Powiedziała, że nie. To było dla mnie zaskoczenie roku.
Jak się wam wspólnie śpiewało?
Kiedy Zosia opowiadała potem o naszej pracy w studiu, śmiała się, że „mama starała się zaśpiewać piosenkę, ale niezbyt jej to wychodziło, bo ze wzruszenia cały czas płakała”. Mieliśmy więc kilka podejść do tego nagrania. Pierwszy raz usłyszałam jak Zosia śpiewa tę piosenkę już w studiu. Nie miałyśmy wcześniej żadnych prób. I pamiętam ogromnie zaskoczoną minę Wiktora Tatarka, u którego nagrywałyśmy wokale, kiedy Zosia zaśpiewała. „To ona tak śpiewa?” – odwrócił się do mnie z wielkimi oczami. „No tak” – uśmiechnęłam się. Jestem ogromnie zadowolona z efektu. To dla nas cudna pamiątka na całe życie.
Zosia będzie piosenkarką?
Musiałbyś ją samą o to zapytać. To już dorosła osoba i sama decyduje o swoim losie. Dzisiaj młodzi ludzie inaczej żyją niż my. Poczekamy – zobaczymy.
Trudno ci ją było wypuścić z rodzinnego gniazda w świat?
Oczywiście. To jest zawsze trudne dla każdego rodzica. Całe szczęście nie pojechała daleko. Mam świadomość, że jest tylko kilkanaście kilometrów od domu i w każdej chwili możemy do niej pojechać lub ona może odwiedzić nas. Ale wieczorami, kiedy siedzę w domu, brakuje mi jej. Dawniej Zosia często przychodziła i mogłyśmy sobie porozmawiać czy wspólnie coś obejrzeć. Teraz jest inaczej. Kiedy się widzimy, staramy się zawsze ten czas maksymalnie wykorzystać.
Twoją płytę kończy wzruszająca piosenka „Gdziekolwiek jesteś”, do napisania której skłoniła cię niedawna śmierć twojej mamy.
Długo ten tekst dojrzewał we mnie. Prawie rok trwało zanim go skończyłam. To były zbyt duże emocje i ciężko je było przelać na papier. To dla mnie bardzo ważny utwór i wiem, że nie tylko dla mnie. Widzę to na koncertach. Tak wielu z nas straciło swoich bliskich ostatnim czasie. Wiedziałam, że ciężko będzie mi ją nagrać, więc zostawiłam ją na koniec. Weszłam do studia – i zaśpiewałam ją tylko raz. Od jakiegoś czasu staram się śpiewać „Gdziekolwiek jesteś” na koncertach. Choć słowo „śpiewać” jest trochę na wyrost, bo to ogromny ładunek emocji i nie zawsze udaje mi się ją wykonać do końca. Mimo to ludzie przychodzą po koncertach i dziękują za ten utwór, że to dla nich pewien rodzaj oczyszczenia. Myślę, że czasem warto coś wykrzyczeć albo wyśpiewać, żeby pogodzić się z losem. Dzięki temu żyje się choć trochę łatwiej.