Magda Wosik, laureatka Grand Prix Satyrykonu 2017, opowiada o sobie, o swojej sztuce, o przygodzie z legnickim Satyrykonem
Spotkałaś już kiedyś ekshibicjonistę? A mówiąc poważnie, jakie sekrety niezręcznie dziś obnażać?
Odpowiem tak: inspiracją dla mojego rysunku nie było takie spotkanie. Dzisiaj coraz mniej już tematów tabu, a te które jeszcze są aktualne zachowam dla siebie - to przecież potencjalne tematy rysunków.
Po ogłoszeniu tegorocznego werdyktu jury, pojawiły się głosy, że to taki „grzeczny”, zgodny z aktualnie obowiązującą w Polsce „linią światopoglądową” wybór. To absurdalne, ponieważ jury było międzynarodowe, tym niemniej wydaje się, że bycie satyrykiem to ciężki kawałek chleba. Nawet, gdy przekaz jest precyzyjny i tak wieczne nieporozumienia…
Zaskoczyłaś mnie. Nie dotarły do mnie te komentarze. Ale czy mam się bronić albo tłumaczyć? Kiedy decyduję, że rysunek jest gotowy i wypuszczam go w świat, jest trochę jak pełnoletnie, usamodzielniające się dziecko. Mam co do niego wymagania, nadzieje, wyobrażenia ale właściwie już nie mam wpływu na jego los. Żyje swoim życiem, muszę się liczyć z tym, że widzowie odczytają go na swój sposób, zinterpretują przez pryzmat swoich indywidualnych doświadczeń...
Bierzesz w Satyrykonie udział od wielu lat. Masz tu wiernych wielbicieli, twoje prace zawsze widzimy na wystawach i wielokrotnie były „o włos od” nagród. I nagle Grand Prix. Czy wiązałaś z tą pracą takie nadzieje? Jak myślisz, dlaczego wygrała?
Cóż, lubię większość swoich rysunków. I wszystkim, życzę jak najlepiej. Zatem cieszę się ogromnie z tego sukcesu. Z drugiej strony, to zawsze jest jakieś zaskoczenie, że spośród setek różnych pomysłów na graficzną anegdotę szacowne grono Jury dostrzega, docenia i wybiera akurat ten! Na tegoroczny Satyrykon wysłałam też inne swoje prace i za wszystkie trzymałam kciuki. W „Ekshibicjoniście” (nieoficjalny tytuł) spotyka się sacrum i profanum. Może to decyduje o sile tego obrazka.
Czy rysunek satyryczny powinien być śmieszny? Wielu uważa , że wystarczy jeśli daje do myślenia. Pytam, bo mam wrażenie, że właśnie to jest twoją największą siłą. Od wielu lat podczas pokonkursowych wystaw słyszy się, że ten Satyrykon jakoś za mało śmieszny. W tym roku jurorzy też przyznawali, że na kilka tysięcy rysunków zaledwie kilka razy zdarzyło się im naprawdę z serca roześmiać.
Myślę, że to prawdziwa sztuka umieć „rozśmieszyć” rysunkiem. Podziwiam rysowników, którzy to potrafią. I sama chciałabym tak właśnie rysować. Ale nie wszystko co mnie bawi, śmieszy także innych. No i zdarza się, że jakiś temat porusza mnie, intryguje tak, że chcę o nim opowiedzieć ale pomysł nie opiera się na prostym żarcie i jest raczej pretekstem do refleksji. Sądzę, że rysownicy muszą wyrzucić z siebie przychodzące im do głowy pomysły. To, czy są one śmieszne czy bardziej refleksyjne, ma drugorzędne znaczenie. Kiedy pojawia się pomysł na rysunek, który wydaje mi się w jakiś sposób pociągający, po prostu go robię. Dopiero gdy np. wysyłam go na Satyrykon, muszę zastanowić się, do której z wyznaczonych kategorii go zaliczyć: do żartu czy satyry.
Na tym Satyrykonie oprócz prac na wystawie pokonkursowej będzie też można zobaczyć twoją „wypowiedź” w ramach wystawy FECO. Dlaczego zostałaś satyrykiem?
Tu chciałabym wykręcić się od odpowiedzi i zaprosić na wystawę. Przygotowanie do niej zmusiło mnie chyba po raz pierwszy do zadania sobie samej tego pytania. Moje wystawowe odpowiedzi są trochę przekorne, a ta najbardziej szczera brzmi: „...może dlatego, że nie zostałam prawdziwym artystą...”.
rozmawiała
Beata Zborucka