Magdalena Błeńska: Dawka stresu w Sejmie jest duża
O konflikcie w sejmowym klubie Kukiz’15, dezubekizacji, marnotrawieniu publicznych pieniędzy i konieczności upowszechnienia w Polsce dostępu do broni - mówi posłanka Magdalena Błeńska.
Każdy młody poseł marzy, żeby go wreszcie zauważono. I Pani się udało. „Newsweek”, relacjonując zamknięte posiedzenie klubu Kukiz‘15, przytoczył Pani mocne słowa pod adresem kolegów: „My już nie jesteśmy Samoobrona. Gorzej, jesteśmy Chamoobrona!”.
To wszystko stało się wbrew mojej woli i mojej naturze. Nigdy nie zamierzałam być medialną gwiazdką i istnieć z powodu jakiegoś cytatu. Nie chcę zaczynać od czegoś, co w życiu posła tak niewiele znaczy. Owszem, powiedziałam tak, ale to nie ja byłam autorką tych słów. Zacytowałam coś, co usłyszałam w kuluarach, jako podsumowanie zachowania, z jakim się wcześniej spotkałam.
Według prasowej relacji, ta ostra reakcja była skierowana do elbląskiego posła Andrzeja Kobylarza, klubowego kolegi, który przed kilkoma miesiącami w obecności innych parlamentarzystów pogroził Pani: „Gdybyś była mężczyzną, to bym ci przyp...”.
To jest tak niegodne zachowanie, że aż nie nadaje się do komentowania. Wychowałam się w środowisku, w którym kultura była ważna. Poza tym uważam, że pewne sprawy załatwia się w klubie, a nie w mediach.
Ale można pomyśleć, że sprawa została zamieciona pod dywan. Mężczyzna naubliżał kobiecie i... nic.
Może to tak wyglądać. Ale co miałabym zrobić? Sądzić się? Prosić o publiczne przeprosiny? Takie zachowanie świadczy o człowieku.
I o tym, że w klubie nie jest sielsko, anielsko. Są pogróżki, kłótnie i nie ma reakcji.
Owszem, ale nie ma się co łudzić, że w innych klubach wszyscy są dla siebie mili i sympatyczni. Przecież tak nie jest. Czy pani myśli, że w PiS nie padają jakieś ostre słowa? Wystarczy posłuchać taśm z Sowy, żeby się zorientować, jak politycy Platformy ze sobą rozmawiali. Takie ostre spięcia nieraz się zdarzały. Tylko w PO na przykład były tuszowane na dużo wyższym poziomie. Bo tam w grę wchodziły różne układy biznesowe. Czego nie ma w naszym klubie. Tak naprawdę u nas sprowadza się to do pewnych sprzecznych interesów i relacji międzyludzkich, nie zawsze łatwych, jak widać. Dawka stresu jest naprawdę duża.
Bo wszyscy się głowią nad tym, kiedy wasz klub się rozleci?
Nad tym wszyscy głowią się już od roku. A tak naprawdę atmosfera w naszym klubie nie jest jakaś niezwykła. W naszym klubie, jak w każdym innym, też toczy się gra polityczna między posłami, ale na dużo niższych obrotach niż w PiS czy w PO. Bo stawka w tej grze jest dużo niższa. My nie rozdajemy sobie stanowisk ani pieniędzy, bo nie mamy do nich dostępu. Więc w tych rejonach odpadają nam kłótnie.
PiS robi jednak podchody pod wasz klub...
Nie nazwałabym tego podchodami. Oni czują się bezpieczni z tą swoją parlamentarną większością. Kukiz’15 jest raczej takim buforem dla PiS. Popieramy projekty nie z pobudek politycznych, a merytorycznych. Nie odrzucamy projektu tylko dlatego, że zgłosiły go Platforma czy PiS.
Paweł Kukiz jednak stracił impet. Można odnieść wrażenie, że sam wątpi w utrzymanie status quo w klubie. Pani jest nim nadal oczarowana czy może rozczarowana?
Nadal widzę szczerość jego intencji. Ale z oczarowaniem to już przesada. Bo ja nawet jako nastolatka nie miałam idoli. Mój ścisły umysł kieruje się przede wszystkim rozsądkiem. Z tego samego powodu Paweł mnie też nie rozczarowuje. Wiem, że ma swoją wytrzymałość i że dla niego to też funkcja bardzo stresująca. I że tak jak my, przeżywa w pewnym sensie frustrację. Bo okazało się, że wiele rzeczy jest trudnych do ruszenia. Że bardzo mało udaje się zrobić, bo jako opozycja jesteśmy mocno blokowani.
Polityka Panią rozczarowuje?
Z powodu niewielkiego wpływu na nią - tak. Mieliśmy nadzieję na rzeczywiste zmiany, na zmiany systemowe. A tego, z czym mamy do czynienia w wydaniu PiS, nie można nazwać ani poważnymi reformami, ani tym bardziej zmianami systemowymi. To tylko takie szczególiki w stylu - tu się obniży wiek emerytalny, a tu się coś da za darmo...
Nie wiem, czy ekonomiści zgodziliby się na nazwanie obniżenia wieku emerytalnego szczególikiem. To ryzykowna operacja na budżecie.
Dla mnie to jednak szczególik, zmiana cyferek. Bo ja oczekuję poważnej reformy systemu emerytalnego, zmiany jego funkcjonowania. A ZUS, znienawidzony przez młode pokolenie, nadal jest ZUS-em - mordercą przedsiębiorczości. Poważne reformy muszą dotykać przyczyn zjawisk, z którymi podobno chcą się zmierzyć. Główną przyczyną kryzysu demograficznego jest blokowanie przedsiębiorczości, a przez ostatni rok w tym temacie nie zrobiono praktycznie nic.
Wyobraża sobie Pani przejście do PiS?
W żadnym razie. Jako przedstawicielka młodego pokolenia oceniam rok rządów PiS bardzo krytycznie. Te szczególiki różnego rodzaju, jakie nam serwuje PiS, będą ciążyć przede wszystkim na moim pokoleniu. Za kilka lat w emerytalny krąg wchodzi powojenny wyż demograficzny. I my młodzi będziemy musieli to udźwignąć.
Nie słychać takich głosów z klubu Kukiz‘15.
To może ja się za rzadko wypowiadam (śmiech).
Wygląda to tak, jakbyście byli zadowoleni z rządów PiS.
Mówię za siebie i wiem, że wielu posłów w klubie myśli o nich bardzo krytycznie, czyli podobnie jak ja.
Co Panią jeszcze dzieli z Jarosławem Kaczyńskim?
Bardzo dużo, począwszy od gospodarki, którą uważam za podstawę istnienia państwa. Niestety, małej przedsiębiorczości nadal nie udało się uwolnić z okowów biurokracji, które ją dosłownie zabijają.
Wicepremier Morawiecki też Pani nie oczarował?
Nie, bo on również nie robi tego, o czym mówiłam. Owszem, skupia się na poważnych inwestycjach, ale głównie na inwestycjach państwowych. Bardziej zależy mu na ściąganiu kapitału zagranicznego niż na losie naszych przedsiębiorców i na budowaniu gospodarki przez polskie firmy. Przecież ostatnie obcięcie kwoty wolnej od podatku dotknie właśnie klasę średnią i średnich przedsiębiorców.
A dezubekizacja udaje się PiS?
PiS robi małe kroczki. A moim zdaniem, ubecy i esbecy nadal nie zostaną ukarani, chociaż powinni. Zmniejszenie emerytur to przecież nie jest kara. Jaruzelski czy Kiszczak powinni trafić do więzienia.
Ale już nie żyją.
Oni tak, ale jest wielu na przykład sędziów, którzy w tamtych czasach wydawali wyroki i dzisiaj nadal są sędziami. Tak naprawdę nie było ani porządnej lustracji, ani dekomunizacji.
Jak Pani patrzy na przypadek posła Stanisława Piotrowicza?
Zawsze uważałam, że dekomunizacja powinna dotyczyć wszystkich. I sam fakt, że tacy ludzie zajmują wysokie stanowiska, także polityczne, jest niedopuszczalny. Nieważne, z jakiego są ugrupowania. Chciałabym, żeby ten temat nie dotyczył już mojego pokolenia. Ale nie załatwiono tego kilkanaście lat temu. I nie załatwia się teraz. Nasze państwo nadal jest więc chore na układy postkomunistyczne.
To o przyjemniejszych sprawach porozmawiajmy. Marszałek Marek Kuchciński przygotował premie z okazji świąt dla wicemarszałków, w wysokości 13 tysięcy złotych. I tylko Stanisław Tyszka z Kukiz’15 przekazał te pieniądze na cel charytatywny, uznając, że premia jest czymś nieprzyzwoitym.
To niejedyny przykład rozrzutności, który mnie razi. W Sejmie nieraz lekką ręką wydawano publiczne pieniądze. Ostatnio kilkadziesiąt tysięcy złotych poszło na szkolenia pracowników Sejmu z... etykiety i dobrych manier. Na taki savoir-vivre sejmowy. Z rozmów wynikało, że te szkolenia to pieniądze wyrzucone w błoto. Marszałek Tyszka zamieścił nawet pytania, jakie się tam pojawiały, chociażby takie, czy mężczyzna pracujący w Sejmie może mieć brodę, czy nie... Drażni mnie ten brak szacunku dla pieniędzy publicznych. Chociaż uważam, że w kwestii podwyżek, jakie również rząd brał pod uwagę, to owszem, posłom podwyżki nie są potrzebne, ale już w przypadku podwyżek dla wiceministrów mam inne zdanie. Uważam, że 6 tysięcy złotych pensji to naprawdę za mało na tak odpowiedzialnym stanowisku. Jeśli chcemy, żeby w kwestiach wykonawczych, technicznych Polską zarządzali profesjonaliści i eksperci, to musimy im za to dobrze płacić.
Chciałam zapytać jeszcze o broń, bo w konkurencji „strzelanie dynamiczne z biodra” wygrywa Pani nawet z mężczyznami. Nadal broni Pani tezy, że dostęp do broni powinien być w Polsce powszechny?
Wystarczy spojrzeć na mapę Europy i na liczbę sztuk broni palnej przypadającej na 100 obywateli, żeby się zorientować, że w tej statystyce my jesteśmy na szarym końcu, daleko za Niemcami czy Czechami. Tymczasem geopolitycznie najbliżej jesteśmy Rosji i Ukrainy, czyli miejsc trwania rzeczywistego konfliktu zbrojnego. To nie jest więc kwestia poglądów, tylko racjonalnego myślenia.
Naprawdę Pani myśli, że posiadanie broni w domu obroni nas przed tak zwanymi zielonymi ludzikami? Poza tym tak dużo w naszym społeczeństwie teraz agresji, że moglibyśmy się pozabijać gołymi rękami. Więc po co jeszcze broń?
Nie zgadzam się z takim stwierdzeniem. Uważam, że my, Polacy, jesteśmy jednym z najspokojniejszych narodów Europy.
Naprawdę, a które statystyki to pokazują?
Proszę spojrzeć chociażby na demonstracje we Francji. Tam prawie każda kończy się zamieszkami. Płoną ulice, niszczone są budynki, praktycznie codziennie płonie tam kilkanaście samochodów. U nas tylko raz się zdarzyło, że podpalono wóz telewizyjny. Jako naród nie mamy tendencji do takiego ulicznego burzenia się, wychodzenia z butelkami benzyny na ulicę. Gdyby Francuzi zamieszkali w Polsce, demonstrowaliby pewnie 24 godziny na dobę. A my demonstrujemy naprawdę spokojnie.
Więc po co jeszcze broń?
Po to, żeby się bronić. Bo tak naprawdę nigdy nie wiemy, co się wydarzy. To nasze rozbrojenie jest dziwne i niepokojące. Ale dużo ważniejszym problemem niż dostęp do broni przez cywilów jest przygotowanie policji i wojska do korzystania z broni. W Polsce policjant wystrzeliwuje na treningach statystycznie... siedem nabojów rocznie. To taki przeciętny strzelec hobbysta tylko na jednym treningu potrafi wystrzelać około stu czy dwustu naboi. Policjant więc nie jest dobrze przygotowany do tego, żeby nosić broń. Do tego prawo polskie zabrania tym służbom trenowania prywatnie z broni służbowej, funkcjonariusze czy żołnierze nie mogą nawet kupić sobie amunicji do szkoleń. To dowodzi, że nasi policjanci i żołnierze nie są odpowiednio przygotowani do posługiwania się bronią. I dla mnie ten problem jest w tej chwili ważniejszy. Posiadanie broni przez cywilów schodzi więc na dalszy plan.