Z dr hab. Magdaleną Mateją, medioznawczynią z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika o konsekwencjach, jakie niosą protesty kobiet i sytuacji politycznej w Polsce rozmawia Paulina Błaszkiewicz
Kto traci, a kto zyskuje na strajku kobiet? PiS traci poparcie, ale to nie Lewica zyskuje, a ruch Szymona Hołowni. To dobrze?
Każda przewidywalna partia centrum czy chadecka jest dla Polski wybawieniem, gdy rządzą nami populiści. Ludzie respektujący zasady państwa prawa nie stanowią zagrożenia.
Co to znaczy, że rządzą nami populiści. Ja bym powiedziała, że to fundamentaliści?
Rządzą nami populiści, demagodzy, którzy są w stanie obiecać wszystko, żeby tylko utrzymać władzę. Władza jest dla tych polityków fetyszem, celem samym w sobie. Jednocześnie dzięki sprawowaniu władzy populiści osiągają wymierne korzyści i mają realny, często niebezpieczny wpływ na określone branże.
Ta władza nie obieca kobietom prawa do aborcji, której Polki dziś żądają. Jak Pani sądzi jak długo kobiety wytrzymają? Przecież każdy strajk musi mieć swój finał. Kiedy on nastąpi?
Trudno zakładać takie działania, jakie wystąpiły w roku 1980. Mamy zupełnie inny kontekst ustrojowy i międzynarodowy. Kobiety potrafią manifestować długo, są wytrzymałe i odważne, wystarczy wspomnieć "Białe miasteczko", czyli strajk pielęgniarek w okresie pierwszych rządów PiS, czy protesty matek dzieci z niepełnosprawnościami w Sejmie. Pytanie - jak długo manifestantki będą skłonne wyrażać sprzeciw? Do końca kadencji parlamentu zostały trzy lata, nie da się utrzymać energii tłumu tak długo. Mimo to mam przekonanie, że ten strajk tak czy inaczej jest sukcesem kobiet. Zaznaczyły swoją obecność, sformułowały program, zaczynają budować strukturę. Nie można rozniecać ognia bez końca, ale gdyby udało się utworzyć strukturę, podobną do np. Ruchu Szymona Hołowni?
Któremu Marta Lempart, szefowa Strajku Kobiet każe znikać, delikatnie mówiąc. Dobrze, że Hołownia włącza się w te protesty? Organizatorki zarzucają mu, że nie rozumie postulatów, bo one chcą aborcji do 12. tygodnia, a nie zgniłego kompromisu.
Nie wszystkie uczestniczki protestów chcą aborcji na życzenie, część zadowoli się utrzymaniem kompromisu. Strajków kobiet jest w Polsce bez liku, każdy z nich ma własny "dream team" - zespół osób zarządzających komunikacją, emocjami i protestami. O prawa kobiet upomina się nie tylko Marta Lempart bądź osoby wyrażające poglądy zbliżone do jej poglądów. Jest sporo bardziej umiarkowanych manifestantek, co postrzegam jako przełom w walce o prawa kobiet. Strajk nie może dopuścić do tego, by ambitna, charyzmatyczna i - przyznaję - skuteczna liderka była jedyną twarzą tej sprawy. Poza tym hasła wykrzykiwane w trakcie protestów oraz wypisane na tekturze świadczą wyraźnie o tym, że postulowana jest nie tylko aborcja. Kobiety i mężczyźni walczą o nowy porządek kulturowo-cywilizacyjny w Polsce. Okrzyk "To jest wojna!" oznacza bunt pokolenia Y i Z przeciwko bejbibumersom. Młode pokolenie występuje przeciwko generacjom rodziców i dziadków, którzy nie znają współczesnych technik manipulacji i wierzą w to, co się mówi np. w telewizji publicznej. To ludzie, którzy w znacznej części żyją z rent i emerytur, mają własny ciepły kąt i cenią sobie tę stabilizację. Problem aborcji nie dotyczy ich również z naturalnych względów... Nie wybierają się za granicę bądź do odległego miasta w poszukiwaniu pracy, nie martwią o klimat, o przyszłość planety.
To elektorat PiS-u?
Tak, tylko że teraz ten elektorat jest skazany na milczenie, nie przeciwstawi się młodym, jak na niektórych wiecach przedwyborczych latem. Starsi nie wychodzą z domu z uwagi na zagrożenie epidemiczne i restrykcje, które nałożył na nas rząd. PiS w tej konfrontacji z kobietami i innymi grupami protestującymi zostaje więc samo. Ewentualni zwolennicy linii władzy izolują się dlatego, że PiS tak zaleca. Populizm, o którym mówiłam, to klucz do rozumienia sytuacji. Nie wystarczy schlebiać ludowi i płacić za poparcie transferami społecznymi, nie obroni się utrzymanie konserwatyzmu w warstwie obyczajowej, które podoba się Kościołowi. Pandemia obnaża brak koncepcji PiS na sprawowanie władzy, nie tylko w trudnej sytuacji. Dopiero się budzimy, widzimy jakie zagrożenia przynosi pandemia. Za nieudolność polskiego rządu już płaci biznes. To symboliczna branża, ale powiązań jest więcej , bo przecież konsumpcja wszelkich dóbr spada. Przed nami bardzo trudne, chude lata.
Czy przyczyną tej rewolucji w Polsce tak jak to pokazuje historia będzie kryzys ekonomiczny?
Za chwilę na ulicę wyjdą nie tylko kobiety, artyści, rolnicy, czy przedsiębiorcy. Wyjdą też bezrobotni, bankruci itp. Czy zatem PiS-owi opłaca się trwać u władzy i tracić poparcie do tego stopnia, by za trzy lata do parlamentu dostała się minimalna reprezentacja tej partii? Jeśli koncepcja przyspieszonych wyborów zyska poparcie i zmieni się obóz rządzący, jednego możemy być pewni: gorzej nie będzie. Uprzątnięcie polskiej polityki możemy powierzyć komukolwiek, choć najlepiej kobietom.