Magdalena Osińska, aktorka Teatru im. Słowackiego: To czas, żeby się uwrażliwić
Zapada w pamięć. Charyzmatyczna i odważna. Kilka miesięcy temu dołączyła do zespołu Teatru im. Słowackiego, gdzie zobaczyć ją można (jak tylko otworzą teatry) w „Zimowli” Jakuba Roszkowskiego, ma również na koncie role w filmie i serialach. Zapamiętajcie to nazwisko, bo o Magdalenie Osińskiej będzie jeszcze głośno.
Z początkiem roku dołączyłaś do zespołu Teatru im. Słowackiego, planujesz przeprowadzkę do Krakowa?
Na razie żyję na dwa miasta. Wychowałam się w Warszawie i bardzo ją lubię, a z Krakowem wiąże mnie czas spędzony tu podczas studiów, sześć lat. Zobaczymy, co pokaże najbliższy czas.
Jak cię przyjęli w Słowackim?
Wchodzenie do nowej społeczności nigdy nie jest proste i, oczywiście, dołączenie do zespołu było dla mnie stresujące, ale to było pozytywne doświadczenie. „Zimowla”, w której gram w Teatrze Słowackiego nie jest moim pierwszym spektaklem po szkole teatralnej, ale to pierwszy spektakl w tym teatrze. To było bardzo dobre przyjęcie. Pomógł mi na pewno fakt, że jednego z aktorów, Rafała Dziwisza, z którym gram w spektaklu, znałam wcześniej - był moim pedagogiem.
Łatwo poszła zmiana perspektywy z nauczyciela w partnera na scenie?
Partnerstwo w pracy jest bardzo ważne nie tylko w środowisku aktorskim. Jeśli mamy robić wspólny spektakl, to niezwykle ważne, żeby kontakt opierał się właśnie na partnerstwie i wzajemnym szacunku. Bardzo ważne było dla mnie poczucie życzliwości, jaką obdarzyły mnie osoby z większym doświadczeniem. Poza tym lubiliśmy się z Rafałem Dziwiszem jeszcze w szkole.
Gdyby teatry były otwarte, można byłoby cię zobaczyć w spektaklu „Zimowla” na podstawie powieści Dominiki Słowik, opowiadającym o społeczności Cukrówki - miejscowości w Dolinie Zmornickiej, gdzieś koło Wadowic, o której mówi się, że to polskie „Miasteczko Twean Peaks”. Dzieją się tam rzeczy niezwykłe: urzędnik zostaje wróżem, pszczelarz tresuje rój, w kościele wydarzają się cuda, a nocą po ulicach chodzi naga dziewczyna, w którą wcielasz się ty. Kim jest twoja bohaterka?
Jesteśmy imienniczkami. Magda jest nastolatką, czuję ją jako osobę bardzo wrażliwą, która nie miała łatwego życia. Mieszka głównie ze swoim ojcem, mama żyje w Warszawie, moja bohaterka doświadcza więc braku jednego z rodziców - to dla niej bardzo trudne. Nie ma wsparcia od ojca, relacja z nim nie jest prosta. Jeśli chodzi o jej emocje, jest pozostawiona sama sobie. Jest charyzmatyczną i bardzo niezależną dziewczyną. Ma bardzo dużą potrzebę oderwania się od schematu, czasem robi to nieumiejętnie, popełnia błędy np. zostaje oskarżona o to, że ukradła portfel księdzu. Wiele osób w społeczności Cukrówki postrzega ją jako złą, rozpieszczoną dziewczynę z bogatego domu i to jest jakaś jej część, ale nie oddaje całego pejzażu emocjonalnego, który ona w sobie nosi. Jest "zła" w rozumieniu "wkurzona", ma ku temu powody, ale nie jest złą osobą. Magda jest super, próbuje sobie radzić z rzeczywistością.
Poza imieniem łączy was też to, że śpiewacie.
W książce Magda opisywana jest jako osoba, która właściwie nie umiała śpiewać. Jej śpiew jest niecodzienny i niezwykły, ale pojawiał się tyko wtedy, gdy Magda miała epizody somnambuliczne - wówczas chodziła śpiąc po mieście, wchodziła na dachy. Ja śpiewam od wielu lat, kiedy miałam 16 lat wystąpiłam w musicalu: "Aladyn Jr." w Teatrze Muzycznym ROMA.
To epizod, czy marzy ci się musical, w którym mogłabyś wykorzystać umiejętności wokalne?
Po pracy nad spektaklem w Teatrze ROMA, podczas której dużo się nauczyłam, poczułam, że musical nie jest do końca moją bajką. Bardzo chętnie z głosu korzystam, ale nie marzy mi się gra w spektaklu muzycznym.
Jak konstruuje się na scenie taką postać jak Magda?
Praca zaczęła się od przeczytania powieści Dominiki Słowik, potem były rozmowy o społeczności, o postaciach, wymiana wrażeń, próba zrozumienia sytuacji, uczuć postaci, tego, co to znaczy żyć w cukrówkowej społeczności i być osobą, która chodzi po dachach i śpiewa nago, osobą, o której bardzo dużo się mówi. Co znaczy dla tak młodej, wrażliwej osoby, która nie wie sama, co się z nią dzieje, kiedy ktoś nazywa ją wilkołaczką i chce z niej wypędzać złe moce. Próbowałam to przefiltrować przez siebie. Tu się pojawia też temat wykluczenia, stygmatyzacji, Magda najpierw zostaje nazwana wilkołaczką, potem znowu świętą - to bardzo obciążające sytuacje, zwłaszcza dla młodej dziewczyny.
Nie zawsze tak jest, ale przy „Zimowli” mieliśmy od razu scenariusz. Reżyser Jakub Roszkowski na pierwszą próbę przyszedł z gotową adaptacją.
Bywa tak, że nie znasz całego scenariusza spektaklu?
Bywa tak, że w ogóle nie ma scenariusza - bardzo lubię taką pracę, kiedy scenariusz powstaje dopiero na próbach. Dużo rozmawiamy o temacie, sytuacjach, postaciach, które tworzymy i scenariusz tworzy się w trakcie trwania prób, wówczas ja, jako aktorka, mam dużo większy wpływ na całość. Tu scenariusz był, ale nieco się zmienił w trakcie prób. Wiedziałam od samego początku, jakie sceny gram. Chociaż scena imprezy, podczas której tańczę i śpiewam - nie była rozpisana, w scenariuszu była nazwana jako show Magdy - musieliśmy ją wyimprowizować i wymyślić.
Czy z postaci bierze się też coś do siebie?
Kiedy przed pierwszą próbą przyjechałam do Krakowa - była to moja pierwsza noc w nowym mieszkaniu - zanim poszłam spać bardzo intensywnie myślałam o Magdzie, o jej epizodach somnambulicznych. Wróciłam do wspomnienia z dzieciństwa, kiedy zdarzało się, że zasypiałam w swojej sypialni, po czym rano budziłam się w sypialni rodziców - w nocy, śpiąc, przechodziłam do ich pokoju, nie wiedząc, kiedy i jak to się działo. Zastanawiałam się, czy biorąc historię Magdy na siebie, zacznę lunatykować tak jak ona. Tej nocy po raz pierwszy zdarzyło mi się coś, co nazywa się paraliżem sennym - to polega na tym, że już nie śpisz, ale nie możesz poruszyć swoim ciałem, dzieje się tak w chwili, kiedy mózg wybudził się już ze snu, a ciało jeszcze nie.
Brzmi przerażająco.
I tak jest. Przerażający stan, kiedy chcesz wstać, a nie możesz i nie wiesz, co się dzieje. Możliwe, że w ten sposób zareagowałam na nowe łóżko, nowe miejsce. Nigdy później mi się to już nie wydarzyło i mam nadzieję, że się nie wydarzy. To trwało zaledwie kilka sekund, ale byłam przerażona i z takim doświadczeniem przyszłam na pierwszą próbę do „Zimowli”. Magda Dygnar też była przerażona tym co się z nią działo.
Wprawdzie zagrałaś Magdę zaledwie kilka razy, ale pewnie już to wiesz - czy postać z pierwszego i dwudziestego spektaklu jest tą samą postacią?
Udało nam się zagrać „Zimowlę” pięć razy. Postać się zmienia, tak samo jak cały spektakl. Tematy w nas pracują, spektakl będzie więc wyglądał trochę inaczej za każdym razem.
Jak się pracuje nad spektaklem w czasie pandemii, w tych wszystkich rygorach i niepewności, lęku?
Mieliśmy bardzo duże szczęście, bo pracowaliśmy na żywo od początku, zdarzało się, że ktoś był na kwarantannie - ja też tak miałam - wówczas taka osoba pracowała sama albo na zoomie czy telefonicznie. Oczywiście, w próby można było wejść ponownie dopiero, kiedy został potwierdzony po kwarantannie negatywny wynik. Praca w pandemii jest trudna, ciągle obecny jest lęk, żebyśmy dotrwali do premiery zdrowi - wszystkim zależało na tym, żeby nikt nie zachorował. Mieliśmy naprawdę duże szczęście.
„Zimowla” to spektakl, w którym gra osiem osób - to dość dużo jak na pandemiczne standardy. A to tylko aktorzy.
Teatr dołożył wszelkich starań żebyśmy czuli się bezpieczni. Przestrzegaliśmy wymogów sanitarnych, poza scenami nosiliśmy maseczki. Poza tym byłam wiele razy testowana, ponieważ brałam udział w nowej produkcji dla jednej z platform streamingowych. Czasem lęk jest potrzebny, bo dzięki niemu zachowujemy się odpowiedzialnie, zachowujemy czujność, ale musieliśmy się oswajać ze sobą, z byciem w bliskości.
Masz na koncie pracę z doświadczonymi, znanymi aktorami, to pozytywne doświadczenie?
Mam dużo pozytywnych doświadczeń związanych z produkcjami w których brałam udział, mam szczęście do pracy ze wspaniałymi ludźmi, ale niegdyś zdarzały się też takie sytuacje w mojej pracy kiedy słyszałam komentarz, który sprawiał, że czułam się bardzo niepewnie, zawstydzona, "beznadziejna".
Reagowałaś?
Wówczas nie. Ale teraz jest czas dużych zmian w środowisku - świadomościowych, systemowych, zmian, które niesie ze sobą głównie nowe pokolenie, które czuje, że niektóre zachowania uznawane za normę są np. przemocowe, krzywdzące i to nie jest zależne od wieku, płci, stażu - to sytuacje, które po prostu nie powinny mieć miejsca, a zostały uznane za normę. To są złe praktyki. Czasami chodzi o małe rzeczy, np. kiedy osoba starsza ode mnie, z większym stażem, doświadczeniem zażartuje w taki sposób, że ja jako osoba, jako Magda czuję się zawstydzona, a to sprawia, że przestaję się czuć komfortowo w danym miejscu.
Nawet jeśli to żart.
Z żartami trzeba uważać. Często, mówimy jakieś żarty w stylu: "o, przytyło się", ale to jest coś co drugiej osobie sprawia przykrość. To czas, żeby się uwrażliwić. Gdy słyszę taki komentarz - one też pojawiają się w środowisku teatralnym - uczę się, by zwracać na to uwagę, żeby powiedzieć koledze czy koleżance, bez względu na to, na jakim jest stanowisku: ja się z tym czuję źle, nie chcę takich komentarzy.
To nie tylko kwestia środowiska, pewnie wiele z nas spotkało takiego wuja-żartownisia.
Przypominam sobie takie sytuacje z przeszłości, kiedy powinnam powiedzieć, że mnie to nie śmieszy albo, że czuję się źle z tym co mówisz, ale tego nie zrobiłam.
Problemem w środowisku może być też postawienie zarzutu czy nawet zwrócenie uwagi osobie uznanej, z dorobkiem.
Oczywiście. To trudne. Jednak trzeba pamiętać, że osobie, która jest oskarżana o przemoc fizyczną czy psychiczną nie odbiera się dorobku, ale nie można uznawać, że czyjś dorobek artystyczny wyklucza, że ta osoba mogłaby dopuścić się przemocy czy innych naruszeń. To są dwie różne sprawy.
Doświadczenia przemocowe to głos nie tylko twojego pokolenia. Po tym, jak o przemocy w szkołach teatralnych powiedzieliście wy - młodzi aktorzy i aktorki, głos zabrali także ci bardziej doświadczeni. Co takiego się wydarzyło, że dopiero wy o tym mówicie? Jesteście odważniejsi?
To jest na pewno związane ze zmianą świadomości, ale też na przykład z dostępem do pomocy psychologicznej, dużo osób korzysta z pracy z psychologiem i to też jest zmiana. Jeszcze niedawno o tym, że uczęszcza się na terapię lepiej było nie mówić. Osoba pracująca z psychologiem mogła zostać odebrana negatywnie. Moje pokolenie zdaje sobie sprawę z tego, że taka praca jest czymś pozytywnym, wiele osób otwarcie mówi o tym, że jest w trakcie terapii i to jest po prostu ok. Korzystamy z pomocy psychologów, żeby się rozwijać, pomóc sobie, ale też dzięki temu umiemy rozpoznać i nazwać sytuację przemocowe.
Może chodzi też o ten pierwszy raz? Jak się raz odważysz powiedzieć i świat się nie zawalił...
Tak. W tej sytuacji, która mnie spotkała, ta osoba, która zażartowała poczuła się głupio i zrozumiała, że ten żart nie powinien się pojawić. Myślę, że ta osoba naprawdę nie miała świadomości, że to nie było ok. A przecież żarty, o których mówię oceniają i umniejszają, ustawiają relację. Słyszę dużo głosów od starszego pokolenia: jak dobrze, że się dzieje ta zmiana. Te osoby opowiadają swoje historie, mówią o tym, że same nie miały odwagi się "postawić", czy głośno powiedzieć: to nie jest ok!
Dziś w tej kwestii jest też większa solidarność. Nie idziesz sama.
Kiedy jedna osoba powie o sytuacji przemocowej i nikt więcej nie zabierze głosu, może pojawić się u niej myśl, że może to ja jestem przewrażliwiona, a może lepiej to zostawić, może to moja wina. Nie, to nie jest twoja wina. I trzeba mówić o tym głośno.
W środowisku aktorskim pewnie nie pomaga też łatka osoby trudnej czy problematycznej, a taką łatwo zyskać, kiedy się mówi, że coś nam nie pasuje.
W innych branżach już wcześniej mówiło się o mobbingu, molestowaniu, przemocy, czemu więc ta sama sytuacja w środowisku teatru czy filmu miałaby zostać uznana za normalną skoro w innym jest niedopuszczalna? Środowisko teatralne czy filmowe nie jest z założenia miejscem przemocowym, ale takie sytuacja i niedobre praktyki się zdarzyły i zdarzają, mówiłam o nieprzyjemnych żartach, czy komentarzach, ale w pracy zdarzają się sytuacje mobbingu, przemocy psychicznej, czasem pod osłonką pracy twórczej.
Jak temu zapobiegać?
Istnieją dobre praktyki, zabezpieczające aktorów i aktorki, żeby podczas pracy nad rolą nie stała się im krzywda, tak było np. przy „Zimowli”. W tym spektaklu mam w pewnym momencie odsłonięte piersi, a Magda w książce chodzi naga po dachach i śpiewa. Omawialiśmy to z reżyserem podczas pierwszej naszej rozmowy, zanim jeszcze podjęłam decyzję uczestniczenia w tym spektaklu, wiedziałam, że nawiązując do książki, w spektaklu pojawi się jakiś rodzaj nagości, ale to ja zadecyduję, jak on będzie wyglądał. To jest pierwszy, wspaniały krok - dialog: na czym zależy reżyserowi, na czym zależy mnie, co dla mnie jest ok. Jeśli cokolwiek w trakcie pracy by się zmieniło - rozmawiamy o tym. Ostatecznie podjęliśmy decyzję, że będę miała odsłonięte piersi, to była moja decyzja - wiedziałam, w jakiej to będzie scenie, jakie będą światła, jak to będzie wyglądało. Ale wiedziałam również, że jeśli nie będę się czuła komfortowo, mogę być w body, cielistym lub nie. Najważniejszym aspektem w tej kwestii był mój komfort i poczucie, że nie robię sobie krzywdy. Bardzo za to dziękuję. To bardzo dobra praktyka.
Dla młodych aktorek i aktorów to może być szczególnie trudne, bo jak ty się nie zgodzisz tego zagrać, zagra ktoś inny bez problemu. Jak to mówią w innej branży: rzesze studentów są nieskończone.
Oczywiście, będąc młodą aktorką, czy aktorem, nie jest łatwo, mówić: nie, ja tego nie zrobię. Na to jest potrzebna praca całego środowiska, głos reżyserów i reżyserek, którzy mówią, że jeśli nie chcesz zrobić czegoś z czym czujesz się niekomfortowo nie znaczy, że jesteś trudnym aktorem czy aktorką. Dbanie o swoje granice nigdy nie powinno być tożsame z tym, że zostanie się uznanym za problematyczną osobę, za kogoś, kto nie jest otwarty, trudny w pracy. Rozmawiałam o tym z koleżanką, która jeszcze jest w szkole teatralnej i jak każdy młody adept chce zostać zauważona, znaleźć pracę, spełnić marzenia, powiedziała, że jakby ktoś jej zaproponował rolę, w której musi zrobić coś czego by nie chciała, to mimo to nie wie, czy by odmówiła. Bo co, jeśli nikt jej potem nie zatrudni? Myśli się, że jeśli odmówię, to może nic innego już nie przyjdzie. Albo: udało się, no to teraz nie można tego stracić. To są bardzo trudne dylematy. W szkołach też dostajemy przekaz, że szansę otrzyma jeden na roku albo, że rynek jest trudny i musisz być elastyczny. Też to usłyszałam. Myślę, że trzeba wspierać młodych ludzi nie tylko w rozwoju artystycznym, ale też w dbaniu o siebie, umiejętności rozpoznawania i stawiania granic.
Jesteś dopiero po szkole, masz angaż w teatrze, bierzesz udział w kilku produkcjach filmowych - to dobry start. Jak wygląda sytuacja twoich kolegów i koleżanek?
Bardzo się cieszę, że należę do zespołu Teatru Słowackiego, to mi daje duże poczucie bezpieczeństwa. Nie jest łatwo w obecnej sytuacji być freelancerem, kiedy dużo spektakli spada czy zostaje przesuniętych, wiele osób traci pracę, upadają biznesy, kontakty są ograniczone. Dzięki teatrowi mam poczucie zakotwiczenia i stabilności. Wiem, że to czy ktoś gra i ile rzeczy robi nie zawsze zależy od talentu, działa wiele innych czynników, na które nie mamy wpływu. Jest wielu twórców, którym jest bardzo ciężko, ja miałam tak na początku pandemii, spadło wszystko, co miałam robić, plany zdjęciowe zostały zatrzymane - nagle okazało się, że nie mam nic. Jak znaleźć inną pracę, jeśli w innych branżach dzieje się tak samo? Miałam wsparcie od rodziny, także finansowe, ale wiem o wielu osobach, które nie mają takiego zabezpieczenia.
Magdalena Osińska, rocznik 1993, absolwentka Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie, zagrała, m.in w „25 latach niewinności”, „Na Wspólnej”, „Stuleciu Winnych”.