Z Mają Augustynek, działaczką pomorskiego Komitetu Obrony Demokracji, rozmawia Ryszarda Wojciechowska.
Co Pani czuła, słysząc, że Mazowsze wybrało Mateusza Kijowskiego na swojego szefa?
Pomyślałam, że Mazowsze mogło dokonać lepszego wyboru. Ale nie byłam tym zaskoczona.
I nie jest Pani wstyd za KOD mazowiecki?
Mogę wstydzić się za to, co sama robię, a nie za to, co robią inni. Nie zamierzam się wstydzić za cudze decyzje. Ja jestem rozczarowana zachowaniem Mateusza Kijowskiego, zwłaszcza podczas tego kryzysu.
Czasy mamy takie, że nawet w ruchu tak młodym jak KOD widzimy już pęknięcie.
Mamy spór. To prawda, że są ludzie, którzy nadal za Mateuszem stoją murem, niezależnie od faktów. Nie neguję tego, co zrobił dla naszego ruchu. Tego, że poświęcał mu cały swój czas. I za to należy mu się wdzięczność. Ale ta wdzięczność nie powinna przyćmić racjonalnego spojrzenia na potrzeby KOD. W mojej ocenie - na Mazowszu trochę przyćmiła. Wiem jednak, że zarówno tam, jak i na Pomorzu jest bardzo silna grupa działaczy, która oczekuje nie tylko nowego otwarcia, ale też nowego przewodniczącego zarządu. Zresztą na Mazowszu kontrkandydat Mateusza Kijowskiego dostał naprawdę sporo głosów.
Ten „mazowiecki” wybór i pęknięcie w KOD może spowodować, że odwróci się od was wielu dotychczasowych sympatyków. Bogna Blankenberg, była już liderka ruchu w Małopolsce, twierdzi wprost, że KOD doszedł do ściany i zajmuje się głównie sobą.
Nie zgadzam się z tym, że głównie sobą. Na Pomorzu zajmujemy się przede wszystkim sprawą Muzeum II Wojny Światowej i reformy czy raczej „deformy” edukacji. Nie odpuszczamy. Ale zgadzam się z tym, że jeśli w marcowych wyborach Mateusz Kijowski zostanie wybrany na lidera KOD, to wiele osób może stracić do nas zaufanie.
Co więc powinien zrobić Kijowski?
Usunąć się w cień, wesprzeć nowego przewodniczącego i czekać na wyniki audytu. Jeśli sytuacja wokół niego się oczyści, to nie mam nic przeciwko temu, żeby został honorowym przewodniczącym KOD.
A na razie jest balastem?
Tak to właśnie czuję. Uważam, że jego działania stały się obciążeniem dla wizerunku KOD.
Pęknięcie dotyczy nie tylko tego, kto ma być liderem, ale też w którą stronę KOD powinien pójść. Są tacy, którzy chcieliby przekształcić go w partię.
Moim zdaniem, nie ma potrzeby tworzenia nowej partii politycznej. Komitet Obrony Demokracji powstał jako masowy ruch społeczny i jako ruch powinien się nadal rozwijać. Takie przekształcenie byłoby zresztą trudne do wykonania. Przecież u nas są ludzie z różnymi, politycznymi preferencjami - od lewa do prawa. I wypracowanie wspólnego programu partyjnego byłoby niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe. Dodatkowa wartość istnienia KOD polega na tym, że my się tutaj uczymy ze sobą rozmawiać. Prawy do lewego, lewy do prawego. Co też nie jest takie proste.
Nie jest Pani przypadkiem w kontrze do Radomira Szumełdy? Bo w kuluarach słychać, że on nie miałby nic przeciwko temu, żeby KOD przekształcił się w partię.
Nie potwierdzam tych kuluarowych spekulacji. Sądzę, że one mogły się pojawić na fali tego naszego kryzysu po to, aby go obciążyć w jakimś sensie. Wiele razy z Radomirem rozmawiałam. I taki zamysł nigdy się nie pojawił. Rozmawialiśmy o tym, że KOD powinien być organizacją, która potrafi nawiązać dialog z partiami politycznymi, być może sprowokować je do tworzenia wspólnych list, komitetów wyborczych. Ale przekształcenie się w partię? To nie nasz plan.
Kto w marcu powinien stanąć na czele komitetu?
Cieszyłabym się ogromnie, gdyby Krzysztof Łoziński zechciał wystartować w tych wyborach. Tam, gdzie działania Mateusza spowodowały problemy, Krzysztof Łoziński zaproponował rozwiązania i dał nam lekcję tego, jak w trudnej sytuacji postąpić absolutnie fair.
Można powiedzieć, że KOD zrodził się z emocji. A teraz, kiedy widzę, co się dzieje, mam wrażenie, że tam jest jak w partii. Silny lider, niezbyt kryształowy, który nie zamierza ustąpić, pęknięcia i tarcia...
Pani, podobnie jak inne media, widzi tylko lidera. I to, że mu się zarzuca popełnianie błędów. Ale ten fakt nie czyni z nas partii politycznej. KOD to naprawdę są setki bardzo zaangażowanych ludzi, bezpartyjnych aktywistów.
I nie jest to ruch wodzowski z jednym człowiekiem?
Myślę, że to sprawa wizerunku medialnego, który nie odzwierciedla tego, jak nasz ruch działa. Na Pomorzu chociażby działają bardzo autonomiczne zespoły tematyczne i grupy robocze.
Ta awantura z Mateuszem Kijowskim przysłania jednak sam ruch. Nie wiadomo - co się u was dzieje.
A kto nie wie, przepraszam?
Można się pogubić. Na przykład w tym, czy na Pomorzu były już wybory szefa regionu, czy dopiero będą?
Staramy się dość regularnie informować media o tym, co się u nas dzieje. Wybory w pomorskim KOD odbędą się 4 lutego, zapraszamy serdecznie wszystkie media - niedługo wyślemy oficjalne zawiadomienia. Choć przyznam, że ta sytuacja przypomina mi trochę „Dzień świstaka”.
Dlaczego?
Ponieważ będą to już trzecie wybory w naszym regionie w ciągu ostatnich trzynastu miesięcy. Pierwsze zostały zorganizowane w styczniu ubiegłego roku z potrzeby ustanowienia demokratycznego mandatu dla koordynatorów regionów. I wtedy wybrano Radomira Szumełdę i powołano radę regionu. To było jeszcze na fali takiej totalnej mobilizacji i radosnego bałaganu, tuż po pierwszych manifestacjach, kiedy wszystko się kotłowało. Kolejne wybory odbyły się w sierpniu 2016 roku. A potem okazało się, że statut nie został złożony do KRS na czas i musimy ten cykl wyborczy powtórzyć. Powtarzamy więc 4 lutego.
Radomir Szumełda jest naturalnym kandydatem na przewodniczącego KOD na Pomorzu?
Na pewno jest moim kandydatem. Radek wspiera nas w tworzeniu ruchu, który faktycznie działa demokratycznie i oddolnie. Nie narzuca decyzji, nie monopolizuje, a zamiast tego koordynuje i podpowiada rozwiązania. Słucha różnych punktów widzenia, również krytyki - znam to z autopsji, bo nieraz wchodziłam z nim w dyskusję. Zawsze udawało się wypracować rozwiązanie najlepsze dla sytuacji. To bardzo cenne.
A widzi Pani jakąś pozytywną stronę tego kryzysu wokół KOD?
Tak, widzę. Po pierwsze - doprowadził on do tego, że skończył się czas takiej totalnej improwizacji, a pojawiła się kontrola w ramach samego stowarzyszenia. Po drugie - przepraszam, że to mówię pani, przedstawicielce mediów - ale dzięki temu kryzysowi w mediach zaczęły pojawiać się inne twarze KOD. Kto pół roku temu wiedział, że jest Kuba Karyś, Bogna Blankenberg, Dariusz Nocek, Magdalena Filiks czy choćby ja? I nagle się okazało, że Komitet Obrony Demokracji tworzy wiele osób, a nie tylko Mateusz Kijowski.