Make Life Harder: każdemu staramy się dowalić po równo
Z Jakobe Mansztajnem i Rafałem Żabińskim, twórcami blogu Make Life Harder, rozmawia Ryszarda Wojciechowska.
Duet szyderców, błazny z internetu, dwuosobowy kombajn artystyczny czy samozwańczy eksperci od wszystkiego, tak można o was przeczytać w internecie. A jak Wy siebie nazwalibyście?
Jakobe: Myślę, że każde z tych określeń jest prawdziwe. Nie mamy większych aspiracji, więc nazywanie nas kombajnem nie jest takie dalekie od prawdy. Ale ja prywatnie nazywam nas po prostu komentatorami rzeczywistości. Takimi trochę Stańczykami. Próbujemy mówić o rzeczach poważnych, ale nigdy na poważnie.
We wstępie do przewodnika po polityce i nie tylko ironizujecie, że żyjemy w czasach, kiedy kucharz z autorem kryminałów analizują konflikt bliskowschodni w „Drugim śniadaniu mistrzów”, a Michał Piróg lekką ręką rozstrzyga spory biologów oraz etyków i z dnia na dzień staje się ekspertem od rozwoju prenatalnego. Więc dlaczego dwóch takich zabawnych wafli jak my, nie miałoby napisać książki o wszystkim - pytacie.
Jakobe: Na fali takiej ogólnoświatowej ignorancji my też postanowiliśmy wypowiadać się na tematy, o których nie mamy zielonego pojęcia. Chociaż gwoli sprawiedliwości, Rafał z wykształcenia jest politologiem. Więc na polityce trochę się zna.
Po co więc ta książka? Dla pieniędzy?
Rafał: Też. Musieliśmy ją napisać chociażby dlatego, żeby nie oddawać zaliczki, którą pobraliśmy z wydawnictwa. Poza tym chcieliśmy przebić ten nadęty balon, jakim jest polityka.
Jakobe: Nie chcemy nabijać się z polityki jako takiej ani tym bardziej wywoływać wojny domowej. Nam przede wszystkim chodzi o to, aby rozładować frustrację polityką przez pobłażliwy śmiech. Jedyną reakcją na polityków z perspektywy takich ludzi jak my, którzy siedzą przed telewizorem i biernie przyglądają się poczynaniom polityków na TVN 24, jest zazwyczaj właśnie frustracja, złość i poczucie rozczarowania. Same negatywne emocje. Dlatego my tych nietykalnych z immunitetami spróbowaliśmy spoliczkować przy pomocy żartu.
Rafał: Polityka nas interesuje, ale nie chcemy się definiować po jednej stronie barykady i albo chodzić na marsze KOD, albo na miesięcznicę smoleńską.
Czasami tą satyrą potraficie nieźle trzepać po oczach, uszach i sumieniach. O Grzegorzu Schetynie piszecie, że „jego własnym nemezis jest aparycja tragarza w hotelu i nieopanowana do dziś umiejętność czytania z kartki...”, „Jarosław Kaczyński jest cierpliwy niczym kondor krążący nad Andami. O Ryszardzie Petru, że „podobno bujna grzywa Ryszarda to precyzyjnie zrolowane franki szwajcarskie, które dwa razy w miesiącu jeździ czesać do Zurychu”, o partii Korwin, że to „największa stadnina kuców po Janowie Podlaskim” itd.
Jakobe: Każdemu staramy się dowalić po równo. Ale wiadomo, że inaczej będzie brzmiał żart z Antoniego Macierewicza, który jest postacią wyrazistą czy wręcz groteskową. Wystarczy go tylko czasami zacytować i już jest śmiesznie. Ale na przykład Donalda Tuska, polityka raczej subtelnego, należy uszczypnąć inaczej. Dlatego napisaliśmy, że zdaniem Angeli Merkel robi on najlepsze latte w Brukseli. W książce jest też „latarnik” wyborczy, czyli przewodnik po partiach politycznych. I mówimy w nim o tym, o czym wszyscy myślą, ale nikt nie mówi głośno. Przynajmniej nie w mediach. SLD np. nazwaliśmy bajaderką ulepioną z gówna i styropianu - ile razy nie spuszczałbyś wody w kiblu, to i tak nie chce zatonąć. Ten tekst napisaliśmy jeszcze przed wyborami parlamentarnymi, ale nadal jest aktualny. Teraz SLD próbuje się reaktywować z Włodzimierzem Czarzastym - człowiekiem blezerem, jak go nazwaliśmy. Jego kolekcją sweterków można by obdzielić wszystkie dzieci w Indiach (śmiech). Oczywiście czasami używamy języka nieparlamentarnego. Nie czujemy się skrępowani i mówimy to, co czujemy, czasem bardziej literacko, a czasami bardziej wulgarnie.
Jest też quiz pt. jakim jesteś sortem Polaka. Ja go jeszcze sobie nie zrobiłam. A wy już wiecie, do jakiego sortu należycie?
Rafał: Myślę, że najbliżej mi do przeciętnego sortu Polaka, staram się nie angażować emocjonalnie w polityczny teatr, który serwują nam media. Bardziej niż ostatnia kłótnia Niesiołowskiego z Pawłowicz interesuje mnie to, czy jutro będzie padać, bo chętnie bym poszedł na długi spacer.
Książka jest nie tylko o polityce.
Jakobe: Jest też o mediach i celebrytach medialnych. To duży rozdział, z którego jesteśmy szczególnie dumni. Bo media nie śmieją się same z siebie. Są za to święcie przekonane, że prowadzą jakąś misję, chociaż często po prostu uprawiają propagandę.
Nie boicie się, że ktoś się obrazi, pozwie Was?
Rafał: Nasze żarty są surrealistyczne. A trudno się z surrealizmem procesować. Kiedyś porównaliśmy ego Kuby Wojewódzkiego do samolotu pasażerskiego, pisząc, że musi mieć dla tego ego specjalne lądowisko. Gdyby nas chciał pozwać, to musiałby udowodnić, że nie potrzebuje takiego lądowiska.
Dlaczego wam się z Make Life Harder udało?
Rafał: Bo to mieszanka świetnego pomysłu, wybitnej inteligencji i ciężkiej pracy (śmiech). A tak na serio, zaczęliśmy od żartu z bloga Kasi Tusk (Make Life Easier - dop. aut.). I stąd wzięła się nazwa. To było pięć lat temu i od tamtej pory rozszerzyliśmy pole działania, żartując nie tylko z blogerek i szafiarek, ale ze wszystkiego.
Taki sukces, że musieliście pokazać w końcu twarze. Bo najpierw byliście gośćmi bez twarzy. Zamazywaliście je na zdjęciach, a na spotkania z fanami zakładaliście maski.
Jakobe: Ale stwierdziliśmy, że dosyć tej hucpy. Na spotkaniach autorskich trudno się w takiej masce oddychało. Więc po skończeniu trasy promocyjnej naszej pierwszej książki, zrobiliśmy coming out.
I opłaciło się wyjść spod maski?
Rafał: Nie, bo teraz mamy mniej propozycji biznesowych.
Lepiej być człowiekiem bez twarzy?
Jakobe: Lepiej, bo roztacza się wokół siebie mgiełkę tajemnicy i zagadki. A jak się ujawnisz, to widać, że wyglądasz jak każdy inny człowiek. Zdaje się, że kiedy byliśmy anonimowi, wpisywaliśmy się w topos everymana. Każdy mógł się z nami identyfikować, człowiek z Radomia, który zawodowo jeździ na sztaplarce, i warszawski hipster z placu Zbawiciela. Dla każdego mogliśmy być kumplem. A tu nagle okazało się, że mamy twarze i wielkie rozczarowanie. Od tego czasu już nie jesteśmy tak atrakcyjni dla reklamodawców.
A biznesowo?
Rafał: Pamiętam pierwsze lata naszej działalności, kiedy mieliśmy ofertę za ofertą, reklamy, programy dla telewizji komercyjnych, nie wiedzieliśmy, w co ręce włożyć. Ale odkąd się zdemaskowaliśmy, już nas chyba nie lubią.
Prowokacyjnie mówicie - jesteśmy urodzonymi hejterami. Wszystko wyrasta z naszej frustracji i niespełnionych marzeń. Ale sami też macie hejterów.
Jakobe: I wiemy, że najlepszym na nich sposobem jest ironia i ignorancja. To o wiele skuteczniejsza broń niż jawna kosa. Internet nie znosi powagi, zacietrzewienia, ani ludzi, którzy za wszelką cenę próbują bronić swojego dobrego imienia.
Ale to boli, jak czytacie o sobie coś przykrego?
Jakobe: Nie. Jeżeli ktoś nas nazywa pedałami z Warszawy albo kiedy piszą, że bawimy się za pieniądze rodziców, to jest to przede wszystkim zabawne. Hejt nas nie dotyka. Za to boli nas prawda. Kiedy zaczynaliśmy prowadzić tego bloga, byliśmy trochę takim ruchem oporu wobec mediów mainstreamowych. A potem pojawialiśmy się w telewizji śniadaniowej. Tym samym przestaliśmy być symbolem sprzeciwu i beki wobec pięknego świata spod znaku „Dzień dobry TVN”.
Przeszliście na ciemną stronę mocy.
Jakobe: I to boli, kiedy ktoś nam w komentarzu to wypomni. Że kiedyś byliśmy „niezłomni”, a potem usiedliśmy na jednej sofie z Kingą Rusin.
Rafał: A boli, bo to prawda. Przyznajemy, że zdecydowaliśmy się na wygodniejsze życie, niż to, które wcześniej prowadziliśmy. Postanowiliśmy pójść na łatwiznę. Tylko nie dość, że przeszliśmy na ciemną stronę mocy, to jeszcze nam się nie udało. Nie zostaliśmy drugim Kubą Wojewódzkim. Sprzedaliśmy się tanio. I kiedy ktoś nam to wszystko wypomina w komentarzu, to wtedy jest nam przykro i płaczemy.
O zarobkach blogerów krążą mity. Jak to z nimi jest?
Jakobe: Różnie. Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. To nie jest pewny chleb. Czasami kasa jest, czasami jej nie ma. Krążą mity o milionach złotych, które blogerzy zarabiają miesięcznie. Ale w większości przypadków to raczej propaganda sukcesu, budowanie wizerunku. Są pewnie tacy, którzy dobrze żyją z sieci, jak na przykład „Abstrachuje”, którzy mają 100 milionów subskrypcji. Ale wielu blogerów raczej tworzy nimb sukcesu, bo on przyciąga reklamodawców. My ze swojego sukcesu ciągniemy raczej łacha. Ostatnio, na przykład, dostaliśmy jedną butelkę cydru na dwóch. Wrzuciliśmy nawet odpowiednią fotkę na nasze konto na Instagramie. A jeszcze jak ktoś, tak jak my, porusza się w tekście, to jest skazany na działanie w niszy. Ludziom, niestety, nie chce się czytać. Wolą oglądać. A w niszy, wiadomo, są mniejsze pieniądze.
Rafał: Poza tym nie zawsze istnieje korelacja między popularnością a wielkimi pieniędzmi. Można siedzieć na kanapie w „Dzień dobry TVN”, a potem wracać do domu Polskim Busem za 20 złotych. To nasz przypadek.
Dalej będziecie się w to bawić?
Jakobe: Przez jakiś czas jeszcze tak. Ale - szczerze mówiąc - nie wiem, co przyniesie przyszłość.