Małe gminy, a mają coraz więcej dużych problemów
Wyludniają się, brakuje pracy i pieniędzy na inwestycje. Zauważyła to już NIK. Izba potwierdza, że małe gminy mają trudności z realizacją podstawowych zadań publicznych. Wynika to przede wszystkim z niskich budżetów, ale także z rozproszonej zabudowy i ukształtowania terenu.
Władze liczącej 3,5 tysiąca mieszkańców gminy Kamiennik w powiecie nyskim mają rocznie do dyspozycji zaledwie milion złotych na inwestycje, bo więcej z budżetu wykroić się nie da. Tymczasem potrzeb nie brakuje, w gminie zaledwie 25 procent domów jest podłączonych do kanalizacji.
Samorząd ma za mało swoich pieniędzy, a zewnętrznych - np. z Unii - nie dostanie. Bo urzędnicy odpowiedzialni za ich dystrybucję mówią, że w takiej małej gminie kanalizacji budować się nie opłaca, gdyż na jeden kilometr sieci przypadnie zbyt mała liczba mieszkańców. Podobnie jest z pozostałą infrastrukturą komunalną.
- Chciałem modernizować wodociąg w Kłodoboku, ale dowiedziałem się, że i na ten cel nie dostaniemy dofinansowania - rozkłada ręce wójt Kazimierz Cebrat. - Małe gminy są dyskryminowane. Rząd powinien coś z tym zrobić.
W liczących 3,7 tysiąca ludzi Zębowicach (powiat oleski) największym pracodawcą jest gmina. Z dużych firm działa tu jeszcze zatrudniająca 40 osób piekarnia i tartak, który daje zatrudnienie 20 ludziom. - Kiedy gmina nie znajduje się przy ważnej drodze, to ciężko o inwestora, który dałby dużo miejsc pracy - nie kryje Waldemar Czaja, wójt Zębowic.
Podobnie jest w wielu innych opolskich gminach, które liczą po 3,4 czy pięć tysięcy mieszkańców, czyli mniej niż niejedno osiedle w Opolu czy Kędzierzynie-Koźlu. Najczęściej głównym pracodawcą jest tam samorząd, jednocześnie brakuje pieniędzy na infrastrukturę komunalną, programy profilaktyczne, kulturę czy opiekę społeczną.
Takim gminom przyjrzała się właśnie Najwyższa Izba Kontroli. Izba potwierdza, że małe gminy mają trudności z realizacją podstawowych zadań publicznych. Wynika to przede wszystkim z niskich budżetów, ale także z rozproszonej zabudowy i ukształtowania terenu.
NIK ostrzega, że systematycznie rosnące zadłużenie skontrolowanych gmin wpłynie na możliwość realizacji inwestycji i skuteczność wykonywania zadań w przyszłości. Izba zwróciła się do ministra finansów, aby przeanalizował możliwości zmiany finansowania działalności takich samorządów. Pojawiają się też głosy o konieczności łączenia gmin w większe.
Najwyższa Izba Kontroli, analizując sytuację w najmniejszych polskich gminach, zwróciła uwagę nie tylko na braki w infrastrukturze komunalnej. Okazuje się, że takie samorządy zaniedbywały także politykę zdrowotną, często nie proponując żadnych badań profilaktycznych, których sporo realizuje się w miastach.
Ponadto w małych gminach kiepsko było z czytelnictwem, jego poziom bywał nawet 4-krotnie niższy niż średnia dla powiatu. Nawet jeśli samorządy inwestowały w biblioteki, to mieszkańcy tłumaczyli, że mają problem z dojazdem do czytelni. Izba zwróciła także uwagę na fakt, że w małych samorządach brakuje wymaganych ustawowo gminnych cmentarzy. Ich rolę przyjmowały tam najczęściej nekropolie parafialne, ale to powodowało z kolei problemy z zapewnieniem miejsca pochówku dla osób niewierzących lub innego wyznania.
Dr Norbert Honka z Instytutu Politologii Uniwersytetu Opolskiego, badacz problemów samorządu terytorialnego, uważa, że jedną z szans może być łączenie gmin. I wskazuje na przykład Niemiec.
- Na zachodzie Niemiec proces ten przeprowadzono w latach 70., a we wschodniej części w latach 90. Zmniejszono liczbę powiatów, gmin. Dziś działają one sprawniej - podkreśla Norbert Honka.
Jego zdaniem nie chodzi jednak raczej o łączenie dwóch biednych gmin w jedną, a bogatszej z biedniejszą. - Oczywiście ci pierwsi będą zadawać pytanie, po co im tak „balast”, ale na ten problem trzeba patrzeć szerzej, a nie tylko przez pryzmat własnego samorządu - przekonuje dr Honka.
Już w 2014 roku Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji zauważyło, że małe samorządy są niewydolne finansowo i kiepsko się rozwijają.
Rząd chciał, by najmniejsze gminy, czyli poniżej 5 tys. mieszkańców, łączyły się terytorialnie ze swoimi sąsiadami. Ale opolscy samorządowcy już wtedy przekonywali, że to - ich zdaniem - nie najlepszy pomysł. Mówili choćby o potencjalnych sporach dotyczących siedzib gminy (mieszkańcy chcieliby mieć ją jak najbliżej).
Tłumaczyli też, że konstruowanie budżetów w takich warunkach będzie swoistym „przeciąganiem liny”. Na Opolszczyźnie jest 9 gmin z liczbą mieszkańców poniżej 5 tys. i kilkanaście poniżej 6 tys. - Może zamiast łączyć gminy, starajmy się ograniczać biurokrację, wspólnie wykonywać zadania. To może pomóc w poprawie sytuacji finansowej - uważa Waldemar Czaja, wójt Zębowic.