Małgorzata Walewska: Nie liczy się sława, lecz pasja
Mezzosopranistka. Śpiewa w 12 językach, a jej kalendarz na rok 2017 jest już pełen. Śpiewała w warownych zamkach, w kamieniołomach, w antycznych teatrach, na dachu zewnętrznej windy, na latających platformach.
Jakie skojarzenia miała pani z Bytomiem, przyjeżdżając tu jako gość specjalny koncertu sylwestrowo-noworocznego w Operze Śląskiej? To pierwszy pobyt w tym śląskim mieście?
Wcześniej Bytom kojarzył mi się ze sławną marką odzieżową, ale teraz będzie mi się kojarzył także ze wspaniałą atmosferą, jaką stwarzają mieszkańcy, i z pięknym teatrem operowym. Parę lat temu miałam przyjemność pracować z zespołem tutejszej opery, przygotowując przedstawienie „Aidy”, którą wykonaliśmy w Sali Kongresowej w Pałacu Kultury.
Opera Śląska w Bytomiu to miejsce z bogatą historią. Wystarczy wspomnieć, że to właśnie tu odbyło się pierwsze przedstawienie operowe w powojennej Polsce. Pani występowała na deskach teatrów operowych całego świata. Co łączy je z teatrem bytomskim?
Sala widowni Opery Śląskiej nastrojem i rozmiarem przypomina stare teatry włoskie. To podobieństwo podkreśla też piękny, charakterystyczny żyrandol. Podoba mi się zderzenie nowoczesności z tradycją. Spotykają się w niej trzy epoki, bo nadal jest wiele miejsc przypominających czasy komunistyczne - to też ma swój urok, a mnie kojarzy się z początkiem mojej pracy artystycznej, kiedy wszystkie wnętrza tak wyglądały. Co ważne, Opera Śląska docenia swoich artystów. Dowodem na to jest piękna sala nazwana imieniem Adama Didura i sala baletowa imienia Henryka Konwińskiego.
Sylwestrowy występ ma nieco inny charakter od pozostałych. Dla artysty to kolejny dzień pracy, ale dla publiczności - najbardziej wyjątkowy wieczór roku. Jaki sylwester do tej pory spędzony zapadł pani najbardziej w pamięci?
Dla mnie zawsze najlepszą formą spędzenia sylwestra jest koncert. Przeżyłam wiele wyjątkowych sylwestrów. Nigdy nie zapomnę Amsterdamu w 1995 roku, gdzie spędziłam sylwestra w tłumie na ulicy. Najbardziej przeżyłam godzinę niewyobrażalnego huku, myślałam, że miasto wyleci w powietrze. Jedyny w swoim rodzaju, o wiele przyjemniejszy, był parę lat później sylwester w Rotterdamie. Po koncercie wróciłam z mężem do apartamentu na najwyższym piętrze położonego w centrum miasta Park Hotelu. Apartament miał przeszklone ściany, a byliśmy na poziomie wybuchających fajerwerków i mieliśmy widok na zegar ratuszowej wieży. Podziwialiśmy ten widok oddzieleni szybą od huku, przy miłej muzyce. Prawdziwa bajka.
Wielka sława to żart…, ale może jednak nie do końca? Czym jest sława w dzisiejszych czasach?
Myślę, że Ignaz Schnitzer w swoim tekście miał na myśli ulotność chwili, w której artysta doznaje uniesienia, spowodowanego wyrzutem dopaminy do mózgu w euforii związanej z entuzjastycznym przyjęciem występu przez publiczność. Potem następuje pustka i samotność, bo wszystko ma swoją cenę. Sława w dzisiejszych czasach to rozległe i nieco zdewaluowane pojęcie. Sławny może się stać byle kto.
Ostatnio w internecie sławni są różni ludzie, którzy nie potrafią wymawiać poprawnie słów, ale za to obficie klną i wszyscy się nimi fascynują. W takim przypadku sława jest ulotna. Dla mnie nie liczy się sława, tylko pasja. Pasja w połączeniu z ciężką pracą i talentem daje satysfakcję, która jest motorem życia. To dla mnie ma sens, a sława jest efektem ubocznym.
Są zawody, które ze względu na bieg czasów zmieniają się. Gdyby pani przeniosła się w dawne czasy, te zmiany nie byłyby chyba jednak zapewne tak odczuwalne. W końcu praca diwy operowej nie różni się chyba tak bardzo od pracy śpiewaczki 100 lat temu?
Dobra technika wokalna i sztuka bel canto faktycznie pozostają niezmienne od wieków. Opera jest ostatnim miejscem, gdzie mamy do czynienia z nieprzetworzonym ludzkim głosem, nie wzmacnianym mikrofonami, gdzie każde wyjście na scenę jest sprawdzianem naszych umiejętności, kondycji i talentu. Zmienia się trochę estetyka wykonania, ale praktyka pokazuje, że najlepiej próbę czasu przetrwały te interpretacje, które były najwierniejsze partyturze. Kompozytorzy operowi, tacy jak Mozart, Verdi czy Wagner, to geniusze i wystarczy rzetelnie odczytać to, co napisali.
Mnóstwo nagród odebrała pani przez te lata. W 2016 roku Złoty Medal Zasłużonym Kulturze Gloria Artis. To duma czy może obciążenie?
Dyrekcja Opery Narodowej wystąpiła do ministerstwa o przyznanie mi Glorii Artis. Szczególne znaczenie ma dla mnie fakt, że pani wiceminister Wanda Zwinogrodzka wręczyła mi ten medal wspólnie z dyrektorem Waldemarem Dąbrowskim, osobą ważną w moim życiu artystycznym. To właśnie on był pomysłodawcą tego medalu i osobiście czuwał nad projektem Glorii Artis i jej wykonaniem. Tak więc oprócz znaczenia prestiżowego, medal jest sam w sobie piękną „biżuterią”. Noszę go z dumą.
Najbardziej nietypowe miejsce, w którym zdarzyło się pani zaśpiewać?
Wiele jest takich miejsc. Śpiewałam w warownych zamkach, w kamieniołomach, w antycznych teatrach, na dachu zewnętrznej windy, na latających platformach.
Śpiewa pani w dwunastu językach. W których udaje się najbardziej przekazać emocje? Ojczyzną opery są przecież Włochy.
Dla mnie słowo jest integralną częścią muzyki, nie ma znaczenia, jaki to język, trzeba tylko dokładnie znać znaczenia słów. Lubię śpiewać w każdym języku.
Jakie plany zawodowe w 2017 roku?
Mój kalendarz jest właściwie pełen. Oprócz koncertów i przedstawień operowych istotną część zajmują działania związane z tegorocznym festiwalem i konkursem wokalnym im. Ady Sari w Nowym Sączu i programem telewizyjnym „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”. Szczegóły można znaleźć na mojej stronie internetowej i na Facebooku. Zapraszam!
***
Przy jakiej muzyce relaksuje się operowa gwiazda? Możecie być zaskoczeni
Jak sama podkreśla, odpoczywa przy muzyce ambitnej. Lubi też muzykę transową lub tradycyjny, wokalny jazz, a ulubieni wykonawcy to: Chet Baker, Ella Fitzgerald, Nora Jones. Słucha także polskich zespołów, które poznała dzięki swojej córce. To: Rysy, The Dumplings, Patrick the Pan, Taco Hemingway.
Czy wśród ról operowych Małgorzata Walewska ma swoją ulubioną?
Trzy role, w których występowała do tej pory najczęściej, to Carmen, Amneris w „Aidzie” i Azucena w „Trubadurze”. Nasza śpiewaczka nie ma jednak tej jednej ulubionej. Jak podkreśla, podczas występów utożsamia się z każdą swoją rolą i myśli, że właśnie to jest sensem zawodu, który wykonuje.
Małgorzata Walewska
ur. 5 lipca 1965 w Warszawie - polska śpiewaczka, mezzosopranistka. Ukończyła z wyróżnieniem Akademię Muzyczną w Warszawie, zdobywając w trakcie studiów pierwsze nagrody na międzynarodowych konkursach, między innymi we Wrocławiu i Las Palmas. W 1991 rozpoczęła współpracę z Teatrem Wielkim w Warszawie. W latach 1996-1998 występowała na deskach wiedeńskiej Staatsoper, gdzie śpiewała u boku takich artystów jak Luciano Pavarotti czy Placido Domingo. Od 2014 r. zasiada w jury programu „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”, od 2015 r. pełni funkcję dyrektora artystycznego Międzynarodowego Festiwalu i Konkursu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu.
Śpiewała w warownych zamkach, na dachu zewnętrznej windy, w kamieniołomach, na latających platformach. A w sylwestra 2016 wystąpiła na deskach Opery Śląskiej w Bytomiu.