Maluje i rzeźbi. Cicho, skromnie
Tadeusza Wiśniewskiego z Nieszawy trudno namówić na rozmowę o jego artystycznej pasji. Jeszcze trudniej przekonać do publicznej prezentacji prac. - Zawsze mam obawy, że ktoś to wyśmieje - mówi nieszawianin.
I choć jego artystyczna dusza objawiła się, gdy był jeszcze w szkole, a prac malarskich i rzeźb wykonał tyle, że nie próbował nawet liczyć, to indywidualne wystawy miał tylko trzy: przed laty w miejscowym biurze promocji miasta, w Inowrocławiu i teraz - w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Ciechocinku. - Nawet przyszło trochę ludzi, aż się zdziwiłem - mówi w taki sposób, jakby się tłumaczył, że zainteresowanym jego twórczością zabierał czas.
Tadeusz Wiśniewski z jednej strony zna wartość tego, co robi, bo powiada, że dla niego najważniejsza jest własna satysfakcja z wykonanej pracy niż zachwyty innych, ale z drugiej wciąż ma obawy, że usłyszy: - Chłopie, daj sobie spokój, zostaw to zawodowcom.
- Nie jestem przecież zawodowym artystą. Techniki uczyłem się głównie z książek. To pasja. - przyznaje. Zaczynał w wieku szkolnym od rzeźbienia z gliny ludzkich głów, potem przyszło malarstwo i rzeźba.
Malarstwo wymaga skupienia, koncentracji, a rzeźba to ciężka fizyczna praca, więc robię na zmianę raz to, raz to - mówi.
Zastanawia się czasem, czy gdyby nie poświęcił się stolarstwu zdobionych mebli, to miałby lżej w życiu? Że potrafi z drewna wyczarować cuda, widać choćby w ogrodowej altance ozdobionej w stylu świdermajer. Jego dziełem są m.in. konfesjonały w ciechocińskim kościele.
Ma w ręku kilka zawodów: stolarza, spawacza, montera rurociągów okrętowych, był handlowcem. Gdy w duszy coś zagra, albo codzienność mocno „dokopie”, bierze się za malowanie lub rzeźbę. Taka terapia. Podobno skuteczna. Jego prace rozeszły się głównie jako prezenty, niektóre sprzedał. Są w wielu miejscach w Polsce, ale też w Belgii i w USA, dokąd dotarły przez Japonię.